ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (450) / 2022

Marek S. Bochniarz, Wojciech Ulman,

NIE NA TEMAT: #4 LEPIEJ ZROBIĆ NOWE, NIŻ POPRAWIAĆ STARE

A A A
Marek S. Bochniarz: Co lubisz robić najbardziej?

Wojciech Ulman: Najbardziej w życiu lubię spać.

M.S.B.: Czego najbardziej nie lubisz?

W.U.: Czego nie lubię i czego się obawiam, to starzenia się i choroby ciała, ale nic nie równa się z brakiem odpowiedzi na wysłaną wiadomość.

M.S.B.: Czy masz ulubionego Polaka?

W.U.: Szukałbym pewnie wśród twórców, może Witkacy. Był dramatyczny i śmieszny zarazem, a takie groteskowe połączenia lubię najbardziej.

M.S.B.: Czy masz ulubioną Polkę?

W.U.: Niestety aktualnie nie mam. Ale ostatnio obserwuję profil pewnej polskiej aktorki i poprawia mi to nastrój. Ona jest po prostu genialnie, absurdalnie zabawna. Fajnie byłoby pośmiać się wspólnie z nią choć raz w życiu. Sama pisze o sobie: „I make a living by working as an actress, but actually they should be paying me 4 being funny”. Polecam szczególnie aforyzmy w archiwum relacji: @vanessaalxndr

M.S.B.: Jaka jest Twoja ulubiona galeria?

W.U.: Od młodzieńczych lat, kiedy pracowałem nad czymś twórczo i chciałem to pokazać zainteresowanym, aranżowałem w tym celu przestrzeń najbliższą, czyli stare mieszkanie na poddaszu, które zostało mi po dziadkach w Zielonej Górze. Było to więc moje miejsce do życia, do pracy i galeria sztuki zarazem. Do tej pory ciekawe i urocze wydają mi się galerie mieszczące się w przestrzeniach starych mieszkań.

M.S.B.: Jakie jest Twoje ulubione muzeum?

W.U.: Dobre wrażenie zostało mi po ostatniej wizycie w muzeum Pompidou w Paryżu. Już sama industrialna forma budynku jest bardzo charakterystyczna i zapada w pamięć, wyjęta jakby z filmu „Brazil” Terry’ego Gilliama. A w środku miałem okazję zobaczyć na żywo między innymi dokonania surrealistów i dadaistów, których poczucie humoru i przewrotność bardzo sobie cenię.

M.S.B.: Jaka jest Twoja ulubiona książka?

W.U.: Nie mam chyba jednej ulubionej – bardziej wskazywałbym na autorów, którzy wydają mi się znaczący. Ale jeśli już musiałbym wybierać z książek, które jakoś na mnie wpłynęły w przeszłości, podczas dojrzewania, i przychodzą mi na myśl w pierwszej kolejności, to na pewno: „Neuromancer”, „Czy Androidy Śnią o Elektrycznych Owcach”, „Sklepy Cynamonowe”, „Pożegnanie Jesieni”, „Kosmos”, „Mdłości”, „Dżuma”, „Zwrotnik Raka”, „Listonosz”, „Podziemni”, „Nagi Lunch”, „Lęk i Odraza w Las Vegas”, „Próba Kwasu w Elektrycznej Oranżadzie”. A z takich trochę nowszych – ciężka, ale dobra, którą dostałem w prezencie od kolegi z dedykacją „czytać ostrożnie” – „To Oślepiające, Nieobecne Światło”.

M.S.B.: Zdanie napisane/wypowiedziane przez krytyka/krytyczkę na Twój temat/Twojej twórczości, które zapadło Ci w pamięć i się z nim zgadzasz.

W.U.: Pamiętam zdanie, które mi się spodobało, a brzmiało mniej więcej tak, że jest w tej twórczości odwaga do poruszania w sposób lekki tematów fundamentalnych.

M.S.B.: Zdanie napisane/wypowiedziane przez krytyka/krytyczkę na Twój temat/Twojej twórczości, które zapadło Ci w pamięć i uważasz je za bardzo kuriozalne bądź niesłuszne.

W.U.: Taka wypowiedź akurat nie przychodzi mi do głowy, a może po prostu ją wypieram, uważając za nie wartą zapamiętania.

M.S.B.: Jakie było najdziwniejsze zdarzenie, które miało miejsce w Twoim artystycznym/galeryjnym życiu?

W.U.: Pewnego razu zostałem zaproszony przez prof. Martę Smolińską do uczestnictwa w dziwnym wydarzeniu artystycznym „Rypin Na Marsie”. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że każdy z kraterów na Marsie nosi nazwę jakiegoś miejsca na Ziemi. Podobno w drodze losowania trzy polskie miasta również znalazły się na Czerwonej Planecie. W tym między innymi Rypin – małe miasteczko niedaleko Torunia. Fakt ten i koncepcja wydarzenia wydały mi się na tyle dziwne, że zgodziłem się bez chwili wahania. Wysłałem swój film eksperymentalny „THE ACT”, w którym za pomocą przedmiotów z życia codziennego opowiadałem historię powstania i funkcjonowania kosmosu. Przekazałem również dwie luksografie o formacie 100x70 cm. Przedstawiały one abstrakcyjne okrągłe łuny, naświetlone za pomocą zapałek, które mogą kojarzyć się z galaktykami lub czarnymi dziurami. Niestety – zaginęły w drodze powrotnej, z udziałem Poczty Polskiej. Listonosz, który miał rzekomo dostarczyć je do mojego domu, twierdził, że zygzak widniejący na jego urządzeniu elektronicznym to mój podpis. Sprawa została zgłoszona na policję, ale oczywiście bez większych sukcesów z ich strony. Wyobrażam tylko sobie czasem, że te dwie prace wiszą gdzieś na ścianie w domu pana listonosza albo u jednego z moich sąsiadów, a nie zostały wyrzucone na śmietnik.

Natomiast do Rypina pojechałem wtedy również po to, aby przeprowadzić warsztaty z filmu eksperymentalnego. Trafiłem do tamtejszego liceum plastycznego i tak oto zaczęła się moja kariera nauczyciela fotografii i filmu na Marsie. Sam nie mogę się temu nadziwić, ale pracuję tam do dzisiaj.





Wojciech Ulman: „Wojna Na Śniadanie”



M.S.B.: Jaki masz stosunek do kuratorek i kuratorów? Pomagają czy przeszkadzają?

W.U.: Wśród tych, z którymi współpracowałem, wszyscy byli raczej pomocni. Myślę, że są potrzebni – szczególnie przy wystawach zbiorowych. Chociaż robiłem również wystawy solowe bez udziału kuratorów/kuratorek, i też było dobrze. Po prostu musiałem być twórcą i kuratorem w jednej osobie.

M.S.B.: Czy masz wadę, której chciałbyś się pozbyć, bo przeszkadza Ci w życiu?

W.U.: Chciałbym czasami, by łatwiej przychodziła mi rozmowa z ludźmi. Sztuka konwersacji to coś, do czego muszę mieć energię i wenę i co wyczerpuje już na poziomie zamiany myśli w słowo. Stąd też między innymi wziął się projekt KONTAKT, rozpoczęty w ramach umysłowej gimnastyki. Tworzony był przeze mnie najpierw pod postacią serii odcinków na kanale YouTube, a potem jako audycja w Radio Kapitał, z którym współpracowałem przez ostatnie trzy lata. KONTAKT miał być pretekstem do rozmowy i do nawiązywania bliższych znajomości. Inspirowany był między innymi takimi zjawiskami jak „Party TV” Glenna O’Briena, subiektywnym reportażem Huntera S. Thompsona, nagraniami Williama S. Burroughsa, czy nawet polskim programem „Oczywiście”. Częściowo spełniał swoją rolę. Miałem okazję przeprowadzić kilka naprawdę fajnych rozmów z ciekawymi twórcami. Zawsze traktowałem KONTAKT jako projekt poboczny, taki pół żartem, pół serio. Być może jednak w międzyczasie przyczynił się do rozwoju moich zdolności komunikatywnych i performatywnych.

Swoją drogą zastanawiam się, jak osoby, które nie mają nic do powiedzenia lub wydalają ze swojej głowy jakieś straszne głupoty, osiągają sukces. Albo na przykład jak taki czy inny guru sekty przekonuje całe rzesze zwolenników do swoich najbardziej pokręconych pomysłów, a czasami nawet do morderstwa czy zbiorowego samobójstwa? Kiedy ja w tym samym czasie mam problem ze zorganizowaniem wystawy czy sprzedażą jakiejś pracy – nawet jeśli wydaje mi się ona jak najbardziej wartościowa…

M.S.B.: Czy popełniłeś w życiu działanie bądź pracę artystyczną, którą z perspektywy czasu zrobiłbyś inaczej?

W.U.: Z tymi poprawkami do starych prac jest tak, że może nawet i chciałoby się coś zrobić inaczej, coś przemontować raz jeszcze, coś dodać lub odjąć, ale z drugiej strony wracanie do starych rzeczy jest strasznie męczące. Niech już lepiej zostaną takie, jakie są, nawet z tymi wszystkimi naiwnymi błędami, które wywołują pobłażliwy uśmiech. Nie ma czego żałować – po prostu wtedy tak to czułem i tak to zrobiłem, na miarę swoich możliwości. Lepiej zrobić nowe, niż poprawiać stare.

Czym innym jest jednak tak zwany recycling sztuki. Czasami wykorzystuję skrawki wyszukane w moim archiwum i łączę je z aktualnymi materiałami. To całkiem ciekawe – powstają wtedy nowe treści i skojarzenia, albo da się w ten sposób zaobserwować pewien rozwój idei. Lubię na przykład powiesić jakieś zdjęcie ze starej wystawy na tej aktualnej, bo akurat dobrze koresponduje z nowymi pracami. Patrzę wtedy na swoją twórczość z pewnego dystansu, z perspektywy dłuższego okresu czasu, a nie tylko trwam w zawężonym momencie teraźniejszości.

Pamiętam współpracę z Patrycją Plich. Mieliśmy okazję tworzyć razem instalacje na dwóch wystawach. Postanowiliśmy przerobić naszą wspólną pracę z jednej wystawy i pokazać ją na drugiej. Chodziło głównie o ograniczenie produkcji plastikowych śmieci, ponieważ instalacja składała się z rurek PCV. Za pierwszym razem był to szkielet sześcianu, wiszący na długiej linie i kręcący się nad ziemią, tworzący w ten sposób klatkę na odbiorcę. Za drugim razem sześcian został przeze mnie pocięty na mniejsze kawałki, które zostały poskładane na nowo. Konstrukcja stała się bardziej skomplikowana, a do wnętrza rurek wprowadziłem parę wodną, która przez ich wyloty spływała powoli długimi jęzorami na paprotkę. W tym plastikowym otoczeniu chcieliśmy w ten sposób zapewnić roślinie lepsze warunki do życia.

M.S.B.: Czy masz ulubiony obraz bądź działanie artystyczne, do którego wracasz myślami czy oczami?

W.U.: Tutaj znowu, tak jak w przypadku książki, nie mam jednego ulubionego dzieła. Interesują mnie bardziej postacie i zjawiska, jakie pojawiły się w kulturze i sztuce. Na pewno najciekawszy wydaje mi się wiek XX. Oczywiście – Marcel Duchamp i to, jak wywrócił wszystko do góry nogami. Z jego prac chyba najbardziej fascynuje mnie „Wielka Szyba”. Intrygująca jest idea przedstawionej tam mechaniki. Potem, gdy ta szyba w dodatku pękła, to wyglądało nawet jeszcze lepiej. Wspominam czasem Mana Raya i jego luksografie. Oraz Witkacego – jego potwory, groteskowe fotografie i łączące się z tym wszystkim pisarstwo. Tak jak już wcześniej wspomniałem, ważny jest dla mnie cały ruch dadaistów i surrealistów. Wszystko, co oniryczne i absurdalne. Znaczący wydaje mi się również przełom w czasach ekspresyjnego abstrakcjonizmu i pop artu, gdy znowu wszystko się zmieniło. Z tego okresu najbardziej pociąga mnie Pollock i jego rozbryzgi, kojarzące mi się z sieciami neuronowymi. Może jeszcze Kandinsky, jego geometrie i kolory, przypominające utwory jazzowe. Z drugiej strony wspomnę wideo portrety Warhola i inne nonszalanckie, nudne filmy stworzone w Fabryce, które dla mnie są po prostu ruchomymi fotografiami. Ujęcia Billa Violi traktuję podobnie, choć jest on bardziej współczesny i tworzy bardziej malarskie slow motion. Mam słabość do postaci Bas Jan Adera, smutno-śmiesznego, romantycznego performera. Spory wpływ miały na mnie postacie przekuwające na sztukę swoją burzliwą biografię – tacy jak William S. Burroughs, Dash Snow czy Nan Goldin. Z kręgu fotografii bardziej abstrakcyjnej polubiłem Bronisława Schlabsa. A z bardziej współczesnych podoba mi się np. Erwin Wurm. Teraz już trochę skaczę, ale otwierają mi się kolejne skojarzenia w głowie. Mógłbym wymieniać jeszcze długo, bo moich inspiracji jest bardzo wiele. To cała kopalnia filmów, w których jestem zakochany. Jednak może na tym poprzestańmy. Już i tak zaszalałem, ale podać tylko jedno ulubione dzieło artystyczne czy książkę to moim zdaniem znaczne ograniczenie, jeśli jest tych dobrych rzeczy całe mnóstwo.

M.S.B.: Podziel się wrażeniami z pracy pedagoga. Czy w ogóle kiedyś wyobrażałeś sobie, że będziesz „uczyć cudze dzieci”? I jacy są ci młodzi ludzie, których kształcisz?

W.U.: Nigdy nie wyobrażałem sobie, że zostanę nauczycielem. To był zupełny przypadek życiowy. Ale uważam to za bardzo fajne doświadczenie. Polubiłem pracę z młodymi ludźmi, dzięki nim mam okazję odświeżyć swój punkt widzenia na niektóre rzeczy. Z drugiej strony jest w tym jakaś satysfakcja, jeśli widzę, że ktoś zaczyna się rozwijać, korzystając z mojego doświadczenia i wiedzy, którą przekazuję. Poza tym namawiam swoich uczniów do patrzenia w szerszej perspektywie, do wyjścia poza Rypin i proponuję udział w konkursach i festiwalach filmowych. Niektórzy osiągają swoje pierwsze sukcesy, zaczynają jeździć do większych miast i poznawać innych twórców. Mam nadzieję, że coś z tego będzie, że przyczynię się w ten sposób do wzbogacenia sceny artystycznej i do promowania nowych talentów.

To pokolenie jest bardzo wrażliwe, ale też świadome i zorientowane. Nie mają łatwo, wielość bodźców i możliwości przytłacza. Ciągłe zmiany w systemie edukacji, pandemia, widmo wojny i katastrofy klimatycznej – to wszystko w tak młodym wieku na pewno odciska jakieś piętno.

M.S.B.: Od wielu lat współpracujesz z fundacją Ad Arte przy konkursie polskich filmów eksperymentalnych na Short Waves Festival. Czy mógłbyś podzielić się szerszymi refleksjami, jak kształtował się w ostatnich latach ten nurt w polskiej sztuce? Czy w ogóle na podstawie tego konkursu da się dokonać takiej charakterystyki?

W.U.: Współpracowałem z Short Waves Festival przy sekcji filmów eksperymentalnych jeszcze zanim stała się Konkursem Polskich Filmów Eksperymentalnych. Początkowo więc bardziej przypominało to pracę kuratorską. Po prostu szukałem fajnych prac filmowych, docierałem do twórców i namawiałem ich, by przesyłali swoje dzieła na festiwal, a oni udostępniali je na zasadzie zaufania i wzajemnego wsparcia. Potem z tych materiałów układałem jeden spójny pokaz. Zawsze jednak zależało mi na tym, aby ta sekcja została w końcu doceniona na tyle, by stać się równoprawną z Konkursem Polskim czy Konkursem Międzynarodowym, wraz z nagrodami dla uczestników. Tak się w końcu stało. Mam nadzieję, że moje sugestie zostały wysłuchane, wzięte pod uwagę i że na rozwój tej sekcji miała wpływ również moja praca, którą włożyłem w to, by pokazy eksperymentalne rozpromować i rozwinąć ich potencjał, by zaciekawić nimi rosnącą grupę odbiorców.

Od dwóch lat przy Konkursie Polskich Filmów Eksperymentalnych współpracuję z Michałem Matuszewskim. Z nadesłanych filmów wspólnie wybieramy materiał na trzy godzinne sety, pokazywane w czasie festiwalu. Główna nagroda pieniężna, oraz symboliczne wyróżnienia przyznawane są zwykle przez trzyosobową grupę jurorów z Polski i zagranicy. Zmieniają się również same filmy. Jest to związane oczywiście z rzeczywistością, w jakiej funkcjonują twórcy. Nie zawsze są to odniesienia dosłowne, ale wyczuwalne jest napięcie, które w ostatnim czasie zaczęło narastać. Były już pandemiczne ucieczki do wnętrza siebie, formalne zabawy z konwencją kina klasy B, trochę psychodelii, cyberpunka, ciągle powracające fale zainteresowania grafiką 3D, mieszanej z animacją rysunkową czy materiałami found footage, dystopijne wizje przyszłości, walka o swoje prawa i kolejne próby odnalezienia się we współczesnym świecie. Aktualnie prace są bardziej poważne i krytyczne. W tym roku obejrzałem na przykład dużo dobrych eksperymentów z narracją dokumentalną. Dbamy jednak o to, by program był zróżnicowany pod względem treści i formy. Cały czas zastanawiamy się nad definicją filmu eksperymentalnego, która jest płynna. Dla mnie to ciągle ma więcej wspólnego z poezją niż z fabułą, jeśli miałbym tę formę filmową porównywać do pisarstwa.





Wojciech Ulman i Patrycja Plich: Życzyliśmy Sobie Wygodnego Życia”



M.S.B.: Mam wrażenie, że między Twoją ostatnią solową wystawą, w Poznaniu, a poprzednią, w Zielonej Górze, minęło sporo czasu. Czy ciężko jest Ci znaleźć czas na sztukę z powodu pracy pedagoga?

W.U.: Praca pedagoga w Rypinie na szczęście nie zajmuje aż tak dużo czasu. To był zresztą jeden z powodów, dla których zdecydowałem się na taką przygodę. Dojeżdżam tam tylko na 2-3 dni w tygodniu, po czym wracam do Warszawy. Najgorsze niestety są właśnie te podróże. Przekonałem jednak sam siebie do bycia kierowcą, ponieważ słucham wtedy w samochodzie dużo muzyki, bez której nie mogę żyć. Poza szkołą mam więc sporo czasu na robienie innych rzeczy, takich jak zlecenia komercyjne, audycje w Radio Kapitał, współpraca z Short Waves Festival, a od tego roku coś nowego, czyli fenomenalny festiwal Baza.

Pracuję też nad swoimi projektami. Powstało tego trochę od mojej pierwszej solowej wystawy „Olśnienie” w Zielonej Górze. Brałem udział głównie w wydarzeniach zbiorowych lub kolaborowałem w duecie. Na przykład w 2019 roku odbyła się wystawa „Życzyliśmy sobie wygodnego życia” w galerii SKALA w Poznaniu, na której wspólnie ze wspomnianą już Patrycją Plich oraz kuratorką Julianną Kulczyńską stworzyłem instalację traktującą o życiu w plastikowym otoczeniu. W tym samym roku wystąpiłem jeszcze performatywnie na wystawie zbiorowej poświęconej działalności autorskiej galerii Janusza Zagrodzkiego ŚLAD w Łodzi, które to wydarzenie doszło do skutku z inicjatywy galerii WY oraz córki pana Janusza – Anny Zagrodzkiej. Podczas swojego wystąpienia jadłem bułkę z masłem, popijałem herbatę i oglądałem bez wzruszenia na YouTube swój film „Faster! This world is burning!”, traktujący o gabberowym tańcu zatracenia, pośród pożarów lasów, w czasie narastających wtedy upałów. Myślę, że ten film jest ciągle aktualny.

A potem przyszedł rok 2020 i ogólnie było ciężko z wystawami. Skupiłem się na swoim internetowym i radiowym KONTAKcie, który zgłosiłem i zostałem wsparty w ramach programu „Kultura w Sieci”. Udało mi się też wraz z niejakim Arkiem Klejem wydać wspólnie książeczkę fotograficzną: „Tyle się działo, kiedy Cię nie było”. Nakład kilkudziesięciu sztuk prawie cały się wyprzedał. Aktualnie pracujemy nad kolejną częścią. Jednym z prawdopodobnych tytułów jest „Nothing dries faster than tears”. Była też publikacja moich fotomontaży w zinie wydanym przez galerię WY pod tytułem: „Śmietanka”. Składały się na nie fotografie wykonane wspólnie z Pauliną Pawłowską oraz dokumentalne materiały fotograficzne ze strajków w obronie praw kobiet.

W 2021 roku uczestniczyłem w wystawie „From Poland With Love” w wirtualnej @01_gallery. Miała to być początkowo wystawa z naciskiem na warstwę dźwiękową, więc postanowiłem stworzyć performance z deklamowanym poetyckim tekstem o stresie, siedzącym wtedy we mnie. Końcowa wersja przyjęła bardziej formę zimnofalowego utworu muzycznego i teledysku, w którym kreowałem rolę swojego zestresowanego alter ego. Wystawa ta była o tyle fajna, że każdy z uczestników mógł wymyślić sobie przestrzeń czy sytuację, w której chciałby pokazać swoja pracę. Ja poprosiłem o samochód ciężarowy, wzorowany na takim z filmu „Mad Max”, najeżony głośnikami i wyposażony w telebimy, na których odtwarzany był mój teledysk. Miał on stwarzać wrażenie wehikułu gotowego wyjechać na demonstrację. Z tym samym filmem pojechałem też na festiwal „Kick Of Perfo”, kuratorowany przez Patryka Różyckiego i galerię UL w Gdańsku. Tam była superatmosfera – czułem się trochę jak na wakacyjnej kolonii. Poznałem dużo fajnych ludzi, a z niektórymi z nich utrzymuję kontakt do dzisiaj. Pod koniec roku była jeszcze zbiorowa wystawa „Twój czas (tu wpisz odpowiednią nazwę) się skończył” w galerii kolektywu Przyszła Niedoszła, na której pokazałem film „Sztuczne Raje”, parodiujący futurystyczną wizję wirtualnego świata METAWERS, wykreowaną przez Marka Zuckerberga.

No i mamy rok 2022. Od stycznia do prawie końca kwietnia ciężko pracowałem nad fotograficznym projektem „Entropia Empatia”. Wynikiem tego kilkumiesięcznego procesu była wystawa solowa w galerii Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Wydarzeniem tym otwieraliśmy również festiwal filmowy Baza. Praca nad projektem była dla mnie powrotem do wnętrza siebie. Miałem okazję lepiej zaznajomić się ze swoimi demonami. Tematycznie w tych fotografiach jest dużo o przemijaniu, śmierci i ogólnym rozpadzie wszechświata. A z drugiej strony o empatii, przyjaźni i miłości, które mają stanowić wybawienie od poczucia egzystencjalnego bezsensu istnienia. Natomiast w warstwie formalnej podjąłem próbę odświeżenia techniki wywoływania obrazów czarno-białych w ciemni fotograficznej. Innowację stanowił dla mnie sposób nakładania pędzlem na powierzchnię papieru światłoczułego chemicznego wywoływacza, którego stężenie i termin ważności miały wpływ na odcienie obrazu. Dzięki temu stawały się one bardziej malarskie w swym wyglądzie, co przywołało klimat dziewiętnastowiecznych piktorialnych początków fotografii.

Zawsze pociągające wydawało mi się łączenie starego z nowym. W tym wypadku archaiczne techniki zostały przefiltrowane przez ekspresyjno-abstrakcyjną stylistykę i przyprawione zimną nutką post punka czy black metalu. A to wszystko osadzone we współczesności – mojej osobistej i ogólnej, światowej – z wykorzystaniem aktualnych wątków, takich jak na przykład wojna i śmierć w Ukrainie. Na przykład jedna z fotografii przedstawia słoik z ogórkami w kuchni na stole, przy którym robię codziennie śniadanie. Dostałem go kiedyś od mamy i przywiozłem do Warszawy. W międzyczasie Rosja zaatakowała Ukrainę. Minęło trochę czasu, zanim zauważyłem, podczas robienia sobie jak zwykle porannego śniadania, że na etykiecie słoika widnieje: WOJNA, 1987, Ogórki Konserwowe. Jak się okazało, mama również nie zwróciła na tą etykietę wcześniej uwagi, a słoik ten był wykorzystany już prawdopodobnie któryś raz do przechowania domowych przetworów. Przypomniała mi się wtedy historia pewnej ukraińskiej starszej pani, która podobno przez swoje okno w bloku strąciła słoikiem rosyjskiego drona.

Projekt „Entropia Empatia” jest nadal rozwijany i chciałbym pokazać jego kolejną odsłonę w Warszawie. Muszę znaleźć tylko galerię chętną do współpracy i zrealizować jeszcze kilka pomysłów, które mam w głowie.

LITERATURA:

Instagramowy profil Wojciecha Ulamana: @ulman.ulman
Wojciech Ulman: „Entropia Empatia” Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. 29.04-27.05.2022.