JAK SIĘ ZGUBIĆ I ODNALEŹĆ (MELISSA FEBOS: 'DZIEWCZYŃSTWO')
A
A
A
Miałam zacząć standardowo – że „Dziewczyństwo” Melissy Febos to zbiór esejów o ciele i cielesności w patriarchacie i o tym, co to znaczy być dziewczyną, a później kobietą – ale jest coś takiego w tej książce, co sprawia, że nie da się podchodzić do niej z dystansem. Bez osobistej perspektywy. Zwłaszcza jeśli dojrzewało się jako dziewczynka i żyje jako kobieta. Więc zacznę od tego, że zanim zaczęłam pisać ten tekst, sprawdziłam w wyszukiwarce, jak wygląda Melissa Febos. W „Dziewczyństwie” w tylu miejscach znajdziemy opisy zbyt dużych dłoni, zbyt dużego ciała, ciała, które zaczęło dojrzewać szybciej niż u innych dziewczyn, że miałam w głowie obraz tego, jak może wyglądać autorka. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy odkryłam, że Melissa Febos wygląda zupełnie inaczej, niż ją sobie wyobrażałam. Zaczęłam się zastanawiać nad percepcją i autopercepcją ciała. I tak jest z całą tą książką – nie ma w niej nic, czego czytelniczka choćby trochę zaznajomiona z literaturą, czy ogólniej myślą feministyczną, nie wiedziałaby przed lekturą „Dziewczyństwa”. Jednak w esejach Febos jest coś, co każe zadawać sobie bardzo osobiste pytania i szukać na nie odpowiedzi. A te mogą być zaskakujące dla nas samych.
Jeśli Roxane Gay w „Złej feministce” przepuszczała opisywane teksty, zjawiska, wydarzenia przez filtr własnego ciała i doświadczenia, to Melissa Febos w „Dziewczyństwie” robi dokładnie na odwrót – wychodzi od ciała, aby dojść do tekstów, zjawisk i wydarzeń. W podszewce tej prozy pulsują teksty Audre Lorde, Adrienne Rich, Michela Foucaulta czy Judith Butler, chociaż Febos nie zawsze odwołuje się do nich wprost. Zbiór esejów poprzedzają dwa wstępy, jeden ma formę odautorskiego komentarza, drugi, zatytułowany „Prolog. Skaryfikacje” – prozy poetyckiej. Pierwszy jest nieco suchy i można powiedzieć: szkolny. „Kiedy [dojrzewanie – A.W.-Z.] trwa, uczymy się przyjmować narrację o sobie – o naszej wartości, o tym, czym jest piękno, co jest szkodliwe, a co normalne – i przedkładać uczucia, komfort, postrzeganie i władzę innych ludzi ponad samą siebie. Taka tresura umysłu może skutkować stłumieniem części osobowości, nienawiścią do własnego ciała, potrzebą kontrolowania innych dziewcząt i wieloletnim posłuszeństwem wartościom, które nie liczą się z naszym bezpieczeństwem, szczęściem, wolnością czy przyjemnością” (s. 9-10) – wszystko to prawda, która dociera do nas z wielu źródeł i trudno nie potakiwać w trakcie lektury. Ale potem przychodzi uderzenie „Prologu. Skaryfikacji”. Po nieco suchym wstępie następuje migotliwy rozbłysk. W punktach, w wyrazistych obrazach, w wędrujących metaforach Febos opisuje swoje doświadczenia i swoją drogę od siebie i do siebie. Nie brakuje tutaj wyjątkowo udanych fraz, jak: „Czy jesteś jeszcze dzieckiem, czy już einsteinowską definicją obłędu?”, „Och, gdyby tak naznaczyć podłogę żarem, który kipi w twoim wnętrzu. Trzymasz go w sobie, ty rozgrzana skrzyneczko, mały parujący imbryku. Wypełniasz się, nie roniąc ani kropli”, „Jesteś niczym, odłamkiem wyrzuconym na brzeg. Zwierzątkiem, które ciskasz do morza” (s. 11-12). Nie wszystko jest jasne przy pierwszej lekturze tego poetyckiego prologu. Te dwa kontrastowe wstępy świetnie się uzupełniają i nadają ton całemu „Dziewczyństwu”.
Następujące po nich eseje mają w sobie coś z jednego i z drugiego, w różnych proporcjach. Są zarazem poetyckie, osobiste i erudycyjne. Nie brakuje w nich także fraz, które mają wyjątkowo celną pointę. Do moich ulubionych należy „W szkole podstawowej dowiedziałam się, że wprawdzie jesteśmy zwierzętami, ale w przeciwieństwie do innych gatunków nie kieruje nami instynkt przetrwania. Stoimy tak wysoko w łańcuchu pokarmowym, że zdążyliśmy stracić go z oczu. Znaleźliśmy się poza światem walki o przeżycie, na mrocznych wyżynach, gdzie nasze nieużywane instynkty ulegają wypaczeniu w takie potworności jak kapitalizm czy depilacja brazylijska” (s. 90).
Główną problematyką książki jest ciało – przede wszystkim kobiece – w patriarchacie. Pierwszy esej, „Wytopiska”, w całości poświęcono przejściu od dzieciństwa w dziewczyństwo. „W ciągu następnego roku skuteczniej przyswoiłam lekcje dotyczące kobiecego ciała, te, które mówią, że kara jest nagrodą, a brak sprawczości – siłą. Rzuciłam baseball. Kiedy dawny kolega z drużyny wsadził mi ręce pod ubranie, nie protestowałam. Uznałam, że może lepiej będzie dać im wygrać” (s. 27-28). Febos przesuwa jednak akcenty – mniej skupia się na tym, jak zmienia się jej ciało, choć takie wątki też się pojawiają, a bardziej koncentruje się na tym, jak zmienił się jej świat. Jak zaczęła być postrzegana, a co za tym idzie, traktowana. Zarysowane w tym tekście problemy stanowią podstawę dla kolejnych esejów, dotyczących: postrzegania siebie samej i bycia postrzeganą przez innych, kobiecej przyjemności, wyrażania zgody, utracie siebie i odnajdywania się na nowo.
W „Teście lustra” autorka wykorzystuje koncepcję Lacana i obserwacje Gallupa do opisu własnych doświadczeń – kiedy nazwa, stwarza obiekt. W tekście pojawiają się różne nazwy – „dziwka”, „mamacita”, „wiedźma”, wszystkie dotyczące kobiety i jej reputacji. Esej jest bardzo gęsto, ale też misternie utkany z przeróżnych wątków: osobistych doświadczeń Febos, rozmów z innymi kobietami, teorii lustra, filmów, odniesień do popkultury i literatury. Wszystkie wątki przeplatają się i splatają ze sobą, opowiadając o nazywaniu, reputacji i wytwarzaniu obiektu. Dodatkowo możemy rozpoznać część metafor z „Prologu. Skaryfikacji”, zyskujących dodatkowy wymiar w nowej odsłownie. Jest to tekst doskonale napisany i wyważony, chciałoby się napisać – przyjemny w lekturze, gdyby nie to, że łatwo się samej (nomen omen) przejrzeć w tym, co Febos opisuje. W zakończeniu Febos podsumowuje, że „słowo »dziwka«, tak jak »czarownica«, wymyślili mężczyźni, żeby trzymać władzę nad kobietami. Nienawiść wobec kobiecej seksualności i strach przed nią wrosły w fundamenty naszej cywilizacji, a dziwkami najczęściej były te z nas, które zagrażały patriarchalnym reżimom albo idei supremacji białej rasy” (s. 82). Zamyka esej obrazem, z którym sama się identyfikuje: „(…) płonąca zamoczona w łoju szmata. Taką szmatą możecie mnie nazwać. Nazwijcie mnie pochodnią. Nieście przez ciemność, jeśli wam to pomoże. Proszę, weźcie moją historię i patrzcie, jak płonie” (s. 83). Ostatnie zdanie mogłoby być doskonałym mottem „Dziewczyństwa”.
W „Dzikiej Ameryce” Febos dużo pisze o ciele, zwierzęcości, erotyce i stale towarzyszącym kobietom poczuciu, że z ich ciałami jest coś grubo nie w porządku. Nie pasują. Poza fenomenalnym językiem i obrazowością najmocniejszą stroną tego eseju, jak i całej książki, jest brak prostych recept. Nie wystarczy zdać sobie sprawy z tego, co patriarchat robi nam, naszym ciałom i naszemu postrzeganiu samych siebie. Nie wystarczy podjąć decyzji, że od dzisiaj będziemy siebie kochać, bo nie wybrałyśmy żadnej z norm, które próbuje nam się narzucić. To nigdy nie jest proste i nigdy nie jest to kwestia jednej decyzji i „feministycznego przebudzenia”. Febos doskonale opisuje ten proces: „Przez te wszystkie lata pragnęłam mieć mniejsze dłonie, tymczasem to ja musiałam do nich dorosnąć” (s. 110).
„Wtargnięcia” zostały w całości poświęcone byciu obserwowaną. Febos ponownie łączy własne doświadczenia, doświadczenia innych kobiet i teksty kultury, opisując, jak często kobiety padają ofiarami stalkerów i co robi z nami życie w ciągłym poczuciu, że możemy być obserwowane. Ten esej łączy się zarówno z „Wytopiskami”, jak i z „Testem lustra”, jest ich uzupełnieniem i kontynuacją. „Dziewczyństwo” trudno czytać jako zbiór esejów czy jako pojedyncze teksty – wszystkie łączą się ze sobą, wzajemnie dookreślają, przeplatają. To sprawia, że książka ta bardziej przypomina eseizującą powieść autobiograficzną. W „Tesmoforiach” Febos opisuje relację z własną matką, używając do tego, jakżeby inaczej, mitu o Demeter i Persefonie/Korze. Wydaje się to tropem nieźle „obrobionym”, a w ujęciu krytyki feministycznej nieco banalnym. Jednakże w tym, co ma do opowiedzenia Febos, trudno doszukiwać się banału. Esej jest bardzo poruszającym opisem oddalania się i zbliżania. Nie jest to łatwa opowieść, ale na swój sposób okazuje się krzepiąca. To historia o pracy, jaką trzeba włożyć w siebie i w relację, z akceptacją nieuniknionych porażek i krzywd.
Dwa ostatnie eseje, „Dziękuję, że o siebie dbasz” i „Les calanques”, należą do moich ulubionych w całym zbiorze, a zarazem sprawiających, że zadaję sobie najwięcej pytań o siebie. Taki też cel miała chyba Febos – żeby przejrzeć się w jej historii, tak jak ona się w niej przegląda. Autorka, nie wprost, daje czytelniczkom mapę do samych siebie – nie oferuje prostych wskazówek i zachęt do działania, ale pokazuje, jak sama przezwyciężała i przezwycięża trudności, o których pisze.
W „Dziękuję, że o siebie dbasz” punktem wyjścia do refleksji jest udział w cuddle party, czyli imprezie z platonicznym przytulaniem. Chociaż zasady panujące na cuddle party stawiają olbrzymi nacisk na świadomą zgodę i komfort wszystkich uczestników, to coś w samej autorce sprawia, że zgadza się na rzeczy, na które nie ma ochoty, bojąc się odmówić. Febos zaczyna się zastanawiać, jak dochodzi do tego, że boimy się odmawiać innym i dajemy tzw. „pustą zgodę” – formalnie zgadzamy się na różne rzeczy, ale w środku jesteśmy zamrożone, puste. Czasami jest to strategia przetrwania, uniknięcie większego zagrożenia, a czasami to tylko unikanie własnego dyskomfortu związanego ze stawianiem granic. To z kolei prowadzi do refleksji, jak często i w jak wielu sytuacjach zgadzamy się na coś tylko dlatego, żeby nie musieć konfrontować się z tym, że ktoś nie będzie zadowolony. A czy my będziemy zadowolone? To nie ma już tak dużego znaczenia. „Im więcej o tym myślę, tym bardziej mnie zadziwia oczekiwanie, że młodym kobietom odmowa, a zwłaszcza odmowa seksu z mężczyzną, będzie przychodziła z łatwością. Skoro walczę ze sobą, by odrzucić zaproszenie na lunch, propozycję zlecenia lub coś podobnie trywialnego, mimo że mam ku temu ważny osobisty powód, jak mogłabym wymagać od nastolatki, że odtrąci rękę mężczyzny sięgającą jej pod ubranie? Niektórym oczywiście się to udaje, choć brzmi to jak cud” (s. 211-212). A teraz przyznajcie się (możecie same przed sobą) – ile razy nie umiałyście odmówić czegoś tak trywialnego, jak zaproszenie na lunch, na który nie macie ochoty, albo odmówiłyście, ale z potężnym poczuciem winy…?
Zamykający „Dziewczyństwo” esej „Les calanques” opowiada o dwóch podróżach do Francji. Pierwsza miała miejsce, kiedy autorka była młoda i uciekała od siebie, swojego uzależnienia i sytuacji, w której się znalazła. Druga to pobyt w rezydencji artystycznej w Cassis dojrzałej już pisarki, która przed niczym nie musi uciekać, ale w końcu jest. Po prostu. W „Les calanques” pojawiają się piękne opisy francuskiego pejzażu połączone z dużą dawką szczerości z samą sobą oraz z czytelniczką. Ten esej daje najwięcej nadziei, że można się odnaleźć i odnaleźć siebie w tym wszechogarniającym syfie patriarchatu. To nie będzie łatwa droga, ale przynajmniej możemy zobaczyć, że ktoś już ją przeszedł. „Im bardziej poznaję swoją wartość, tym mniejszą mam potrzebę, by się miotać. Patrząc wstecz, widzę wszystkie ślady, które dawno temu zostawiła po sobie tamta dziewczyna. Wyciągam rękę w wodzie i dotykam znajomych kształtów” (s. 259).
„Dziewczyństwo” nie jest lekturą łatwą, choć bywa lekturą przyjemną. To zbiór doskonale napisany oraz świetnie przetłumaczony przez Martynę Tomczak. Z opowieści Melissy Febos emanują siła i spokój. I chociaż „Dziewczyństwo” skłania do refleksji nad sobą samą – nie zawsze łatwych – oraz nie daje prostych rozwiązań, to zdecydowanie jest książką, którą można docenić niezależnie od tego, czy świat czytelniczki zaczął się właśnie gwałtownie zmieniać, czy próbuje się w nim odnaleźć już po zmianie.
Jeśli Roxane Gay w „Złej feministce” przepuszczała opisywane teksty, zjawiska, wydarzenia przez filtr własnego ciała i doświadczenia, to Melissa Febos w „Dziewczyństwie” robi dokładnie na odwrót – wychodzi od ciała, aby dojść do tekstów, zjawisk i wydarzeń. W podszewce tej prozy pulsują teksty Audre Lorde, Adrienne Rich, Michela Foucaulta czy Judith Butler, chociaż Febos nie zawsze odwołuje się do nich wprost. Zbiór esejów poprzedzają dwa wstępy, jeden ma formę odautorskiego komentarza, drugi, zatytułowany „Prolog. Skaryfikacje” – prozy poetyckiej. Pierwszy jest nieco suchy i można powiedzieć: szkolny. „Kiedy [dojrzewanie – A.W.-Z.] trwa, uczymy się przyjmować narrację o sobie – o naszej wartości, o tym, czym jest piękno, co jest szkodliwe, a co normalne – i przedkładać uczucia, komfort, postrzeganie i władzę innych ludzi ponad samą siebie. Taka tresura umysłu może skutkować stłumieniem części osobowości, nienawiścią do własnego ciała, potrzebą kontrolowania innych dziewcząt i wieloletnim posłuszeństwem wartościom, które nie liczą się z naszym bezpieczeństwem, szczęściem, wolnością czy przyjemnością” (s. 9-10) – wszystko to prawda, która dociera do nas z wielu źródeł i trudno nie potakiwać w trakcie lektury. Ale potem przychodzi uderzenie „Prologu. Skaryfikacji”. Po nieco suchym wstępie następuje migotliwy rozbłysk. W punktach, w wyrazistych obrazach, w wędrujących metaforach Febos opisuje swoje doświadczenia i swoją drogę od siebie i do siebie. Nie brakuje tutaj wyjątkowo udanych fraz, jak: „Czy jesteś jeszcze dzieckiem, czy już einsteinowską definicją obłędu?”, „Och, gdyby tak naznaczyć podłogę żarem, który kipi w twoim wnętrzu. Trzymasz go w sobie, ty rozgrzana skrzyneczko, mały parujący imbryku. Wypełniasz się, nie roniąc ani kropli”, „Jesteś niczym, odłamkiem wyrzuconym na brzeg. Zwierzątkiem, które ciskasz do morza” (s. 11-12). Nie wszystko jest jasne przy pierwszej lekturze tego poetyckiego prologu. Te dwa kontrastowe wstępy świetnie się uzupełniają i nadają ton całemu „Dziewczyństwu”.
Następujące po nich eseje mają w sobie coś z jednego i z drugiego, w różnych proporcjach. Są zarazem poetyckie, osobiste i erudycyjne. Nie brakuje w nich także fraz, które mają wyjątkowo celną pointę. Do moich ulubionych należy „W szkole podstawowej dowiedziałam się, że wprawdzie jesteśmy zwierzętami, ale w przeciwieństwie do innych gatunków nie kieruje nami instynkt przetrwania. Stoimy tak wysoko w łańcuchu pokarmowym, że zdążyliśmy stracić go z oczu. Znaleźliśmy się poza światem walki o przeżycie, na mrocznych wyżynach, gdzie nasze nieużywane instynkty ulegają wypaczeniu w takie potworności jak kapitalizm czy depilacja brazylijska” (s. 90).
Główną problematyką książki jest ciało – przede wszystkim kobiece – w patriarchacie. Pierwszy esej, „Wytopiska”, w całości poświęcono przejściu od dzieciństwa w dziewczyństwo. „W ciągu następnego roku skuteczniej przyswoiłam lekcje dotyczące kobiecego ciała, te, które mówią, że kara jest nagrodą, a brak sprawczości – siłą. Rzuciłam baseball. Kiedy dawny kolega z drużyny wsadził mi ręce pod ubranie, nie protestowałam. Uznałam, że może lepiej będzie dać im wygrać” (s. 27-28). Febos przesuwa jednak akcenty – mniej skupia się na tym, jak zmienia się jej ciało, choć takie wątki też się pojawiają, a bardziej koncentruje się na tym, jak zmienił się jej świat. Jak zaczęła być postrzegana, a co za tym idzie, traktowana. Zarysowane w tym tekście problemy stanowią podstawę dla kolejnych esejów, dotyczących: postrzegania siebie samej i bycia postrzeganą przez innych, kobiecej przyjemności, wyrażania zgody, utracie siebie i odnajdywania się na nowo.
W „Teście lustra” autorka wykorzystuje koncepcję Lacana i obserwacje Gallupa do opisu własnych doświadczeń – kiedy nazwa, stwarza obiekt. W tekście pojawiają się różne nazwy – „dziwka”, „mamacita”, „wiedźma”, wszystkie dotyczące kobiety i jej reputacji. Esej jest bardzo gęsto, ale też misternie utkany z przeróżnych wątków: osobistych doświadczeń Febos, rozmów z innymi kobietami, teorii lustra, filmów, odniesień do popkultury i literatury. Wszystkie wątki przeplatają się i splatają ze sobą, opowiadając o nazywaniu, reputacji i wytwarzaniu obiektu. Dodatkowo możemy rozpoznać część metafor z „Prologu. Skaryfikacji”, zyskujących dodatkowy wymiar w nowej odsłownie. Jest to tekst doskonale napisany i wyważony, chciałoby się napisać – przyjemny w lekturze, gdyby nie to, że łatwo się samej (nomen omen) przejrzeć w tym, co Febos opisuje. W zakończeniu Febos podsumowuje, że „słowo »dziwka«, tak jak »czarownica«, wymyślili mężczyźni, żeby trzymać władzę nad kobietami. Nienawiść wobec kobiecej seksualności i strach przed nią wrosły w fundamenty naszej cywilizacji, a dziwkami najczęściej były te z nas, które zagrażały patriarchalnym reżimom albo idei supremacji białej rasy” (s. 82). Zamyka esej obrazem, z którym sama się identyfikuje: „(…) płonąca zamoczona w łoju szmata. Taką szmatą możecie mnie nazwać. Nazwijcie mnie pochodnią. Nieście przez ciemność, jeśli wam to pomoże. Proszę, weźcie moją historię i patrzcie, jak płonie” (s. 83). Ostatnie zdanie mogłoby być doskonałym mottem „Dziewczyństwa”.
W „Dzikiej Ameryce” Febos dużo pisze o ciele, zwierzęcości, erotyce i stale towarzyszącym kobietom poczuciu, że z ich ciałami jest coś grubo nie w porządku. Nie pasują. Poza fenomenalnym językiem i obrazowością najmocniejszą stroną tego eseju, jak i całej książki, jest brak prostych recept. Nie wystarczy zdać sobie sprawy z tego, co patriarchat robi nam, naszym ciałom i naszemu postrzeganiu samych siebie. Nie wystarczy podjąć decyzji, że od dzisiaj będziemy siebie kochać, bo nie wybrałyśmy żadnej z norm, które próbuje nam się narzucić. To nigdy nie jest proste i nigdy nie jest to kwestia jednej decyzji i „feministycznego przebudzenia”. Febos doskonale opisuje ten proces: „Przez te wszystkie lata pragnęłam mieć mniejsze dłonie, tymczasem to ja musiałam do nich dorosnąć” (s. 110).
„Wtargnięcia” zostały w całości poświęcone byciu obserwowaną. Febos ponownie łączy własne doświadczenia, doświadczenia innych kobiet i teksty kultury, opisując, jak często kobiety padają ofiarami stalkerów i co robi z nami życie w ciągłym poczuciu, że możemy być obserwowane. Ten esej łączy się zarówno z „Wytopiskami”, jak i z „Testem lustra”, jest ich uzupełnieniem i kontynuacją. „Dziewczyństwo” trudno czytać jako zbiór esejów czy jako pojedyncze teksty – wszystkie łączą się ze sobą, wzajemnie dookreślają, przeplatają. To sprawia, że książka ta bardziej przypomina eseizującą powieść autobiograficzną. W „Tesmoforiach” Febos opisuje relację z własną matką, używając do tego, jakżeby inaczej, mitu o Demeter i Persefonie/Korze. Wydaje się to tropem nieźle „obrobionym”, a w ujęciu krytyki feministycznej nieco banalnym. Jednakże w tym, co ma do opowiedzenia Febos, trudno doszukiwać się banału. Esej jest bardzo poruszającym opisem oddalania się i zbliżania. Nie jest to łatwa opowieść, ale na swój sposób okazuje się krzepiąca. To historia o pracy, jaką trzeba włożyć w siebie i w relację, z akceptacją nieuniknionych porażek i krzywd.
Dwa ostatnie eseje, „Dziękuję, że o siebie dbasz” i „Les calanques”, należą do moich ulubionych w całym zbiorze, a zarazem sprawiających, że zadaję sobie najwięcej pytań o siebie. Taki też cel miała chyba Febos – żeby przejrzeć się w jej historii, tak jak ona się w niej przegląda. Autorka, nie wprost, daje czytelniczkom mapę do samych siebie – nie oferuje prostych wskazówek i zachęt do działania, ale pokazuje, jak sama przezwyciężała i przezwycięża trudności, o których pisze.
W „Dziękuję, że o siebie dbasz” punktem wyjścia do refleksji jest udział w cuddle party, czyli imprezie z platonicznym przytulaniem. Chociaż zasady panujące na cuddle party stawiają olbrzymi nacisk na świadomą zgodę i komfort wszystkich uczestników, to coś w samej autorce sprawia, że zgadza się na rzeczy, na które nie ma ochoty, bojąc się odmówić. Febos zaczyna się zastanawiać, jak dochodzi do tego, że boimy się odmawiać innym i dajemy tzw. „pustą zgodę” – formalnie zgadzamy się na różne rzeczy, ale w środku jesteśmy zamrożone, puste. Czasami jest to strategia przetrwania, uniknięcie większego zagrożenia, a czasami to tylko unikanie własnego dyskomfortu związanego ze stawianiem granic. To z kolei prowadzi do refleksji, jak często i w jak wielu sytuacjach zgadzamy się na coś tylko dlatego, żeby nie musieć konfrontować się z tym, że ktoś nie będzie zadowolony. A czy my będziemy zadowolone? To nie ma już tak dużego znaczenia. „Im więcej o tym myślę, tym bardziej mnie zadziwia oczekiwanie, że młodym kobietom odmowa, a zwłaszcza odmowa seksu z mężczyzną, będzie przychodziła z łatwością. Skoro walczę ze sobą, by odrzucić zaproszenie na lunch, propozycję zlecenia lub coś podobnie trywialnego, mimo że mam ku temu ważny osobisty powód, jak mogłabym wymagać od nastolatki, że odtrąci rękę mężczyzny sięgającą jej pod ubranie? Niektórym oczywiście się to udaje, choć brzmi to jak cud” (s. 211-212). A teraz przyznajcie się (możecie same przed sobą) – ile razy nie umiałyście odmówić czegoś tak trywialnego, jak zaproszenie na lunch, na który nie macie ochoty, albo odmówiłyście, ale z potężnym poczuciem winy…?
Zamykający „Dziewczyństwo” esej „Les calanques” opowiada o dwóch podróżach do Francji. Pierwsza miała miejsce, kiedy autorka była młoda i uciekała od siebie, swojego uzależnienia i sytuacji, w której się znalazła. Druga to pobyt w rezydencji artystycznej w Cassis dojrzałej już pisarki, która przed niczym nie musi uciekać, ale w końcu jest. Po prostu. W „Les calanques” pojawiają się piękne opisy francuskiego pejzażu połączone z dużą dawką szczerości z samą sobą oraz z czytelniczką. Ten esej daje najwięcej nadziei, że można się odnaleźć i odnaleźć siebie w tym wszechogarniającym syfie patriarchatu. To nie będzie łatwa droga, ale przynajmniej możemy zobaczyć, że ktoś już ją przeszedł. „Im bardziej poznaję swoją wartość, tym mniejszą mam potrzebę, by się miotać. Patrząc wstecz, widzę wszystkie ślady, które dawno temu zostawiła po sobie tamta dziewczyna. Wyciągam rękę w wodzie i dotykam znajomych kształtów” (s. 259).
„Dziewczyństwo” nie jest lekturą łatwą, choć bywa lekturą przyjemną. To zbiór doskonale napisany oraz świetnie przetłumaczony przez Martynę Tomczak. Z opowieści Melissy Febos emanują siła i spokój. I chociaż „Dziewczyństwo” skłania do refleksji nad sobą samą – nie zawsze łatwych – oraz nie daje prostych rozwiązań, to zdecydowanie jest książką, którą można docenić niezależnie od tego, czy świat czytelniczki zaczął się właśnie gwałtownie zmieniać, czy próbuje się w nim odnaleźć już po zmianie.
Melissa Febos: „Dziewczyństwo”. Przeł. Martyna Tomczak. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |