ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (92) / 2007

Aurelia Kostecka,

DIRTY DAY

A A A
Nie ociekają lukrem i nie zabiegają o miejsce w czołówce polskiego mainstreamu. Zamiast muzycznej monotonii serwują nieszablonowe kompozycje. Tworzą przede wszystkim dla siebie i od siebie. I choć istnieją już ponad sześć lat, ich pierwszy singiel dopiero teraz ujrzy światło dzienne. O tym, że muzyka jest przede wszystkim środkiem, a nie celem, opowiada Michał Jany oraz Patryk Pierzak – jedna druga bielskiego kwartetu „Dirty Day”.

… o komplementarności w zespole

Michał Jany: Teksty to domena naszego wokalisty – Bartosza Króla. Pełne przemyśleń, zawierają konkretny przekaz, co wcale nie jest częstym zjawiskiem w obecnej muzyce, w której dominuje pretensjonalizm i mądrości życiowe rodem z mocno zakrapianej zabawy w remizie. Muzyka to właściwie też dzieło jednego człowieka – naszego gitarzysty Patryka Pierzaka. Wychowany na brzmieniach hardrockowych klasyków w stylu Black Sabbath, Faith No More oraz scenie Seattle, na przestrzeni lat wypracował swój własny, niepowtarzalny styl. Patryk przynosi na próby nowe riffy, które wspólnie odgrywamy. Zazwyczaj wychodzi z tego coś nowego. Najczęściej jednak spotykam się z Patrykiem lub Bartkiem w domu i wtedy tworzymy coś wspólnie.

Patryk Pierzak: Sekcję rytmiczną, która nadaje całości mocy i odpowiedniej ilości „dołu” – niezbędnego w naszej muzyce–- tworzą Michał Jany i Maciek Caputa. Michał to fan ciężkiego grania, ale również miłośnik Stinga i Pata Metheny. Maciek, nasz bębniarz, dołączył do nas już po nagraniu płyty. Znany z różnych składów jazzowych, prywatnie miłośnik Kinga Diamonda i Dream Theather, po długiej rozłące z cięższym graniem, postanowił wrócić do takiej muzyki.

… o nagrywaniu pierwszego krążka

M.J. i P.P.: Jeśli chodzi o samą pracę w studio, to niewątpliwie nabraliśmy większego doświadczenia. Dla każdego z nas było to pierwsze zetknięcie się z nagrywaniem i realizacją dźwięku. Pomógł nam na pewno nasz realizator Piotrek Mędrzak, który swoim podejściem potrafił wyciągnąć z nas moc i emocje, a także sprawić, że byliśmy całkowicie wyluzowani podczas nagrań.

… o singlu promującym płytę

M.J.: „Wielki Gniew” – bo tak się nasz singiel nazywa – pierwotnie śpiewany był po angielsku. Od początku nazywaliśmy ten numer „singlowym”, ponieważ jest typowym radiowym standardem – trwa dokładnie trzy minuty. Ma też łatwy do zapamiętania refren. Wybór tego numeru był więc naturalny. W katowickim teatrze „Cogitatur” nagraliśmy do niego teledysk. Wkrótce będzie można go obejrzeć w Internecie. Teledysk zostanie również dołączony jako bonus do płyty. W tym miejscu chcieliśmy podziękować całej ekipie pracującej nad klipem – z Witkiem Karnasiem na czele. Wielkie dzięki za wszystko co robicie!

… o samej płycie

P.P.: Po tylu latach grania tego materiału wiedzieliśmy jak ma brzmieć, jakie mają być aranżacje. Nie obyło się jednak bez kilku poprawek. Jak to wszystko wypadło, będzie się można przekonać już niebawem. Dwa utwory nagrane w studio można już teraz ściągnąć z naszej strony internetowej.

M.J.: Może zabrzmi to trochę arogancko, ale chcemy, żeby płyta podobała się przede wszystkim nam. Nad brzmieniem i realizacją płyty czuwamy my jako zespół i to my musimy być zadowoleni z końcowego rezultatu. Oczywiście ludziom, którzy będą jej słuchać również powinna się podobać. Odbiór utworów z naszego krążka możemy sprawdzić już na koncertach.

… o graniu na żywo

P.P.: Koncerty to esencja rocka. Bez koncertów, szalejącej publiczności i scenicznej adrenaliny to wszystko nie miałoby większego sensu. Wiadomo, że gra się głownie dla siebie, ale nie oszukujmy się, każdy – prędzej czy później – chce pokazać swoją twórczość szerszej grupie odbiorców i zostać docenionym. Na nasze koncerty w Bielsku zawsze przychodzą tłumy i to bez specjalnej reklamy. Ostatnio oprócz informacji na MySpace wisiało tylko kilka plakatów, a ludzi było tyle, że nie można było stanąć – nie mówiąc o miejscu siedzącym.

… o kondycji rocka w Polsce

M.J.: Na koncerty wciąż przychodzi dużo ludzi, ale wiadomo, że lata 90. w muzyce rockowej raczej już nie wrócą. Płyty sprzedają się w coraz mniejszych nakładach, trudno się wybić komuś nowemu. Ostatnim zespołem, który przebił się grając coś autorskiego, po polsku i to naprawdę na wysokim poziomie była łódzka Coma. Warto również wspomnieć o wrocławskim Oceanie, który darzę ogromnym szacunkiem. Poza tym jest naprawdę dużo ciekawych kapel, których można posłuchać na MySpace, a które nie zdążyły się jeszcze pokazać szerszej publiczności. Zjawiskiem, które mnie niepokoi, jest powrót do disco polo na imprezach studenckich. Wiadomo, że pójście po raz pięćdziesiąty na Kult czy inną formację Kazika to przesada, ale zawsze można wybrać coś innego niż rodzime disco i przebrzmiałe gwiazdy.

… o przyszłości

M.J. i P.P.: Mamy wszyscy nadzieję, że niedługo będzie o nas głośno. Optymistycznie liczymy na to, że – jak to ujął nasz wokalista – „muzyka się obroni”. W planach jest kilka koncertów w Bielsku i Krakowie, a sieci zostały zarzucone również na Łódź, Toruń, Bydgoszcz i Katowice. Co z tego wyjdzie – zobaczymy. Pozyskaliśmy poważnych patronów medialnych, mamy wokół siebie życzliwych ludzi, którzy nam pomagają, więc powinno być dobrze!
Wysłuchała Aurelia Kostecka