ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (462) / 2023

Marcin Rudek,

DŁUGA WĘDRÓWKA (PAUL B. PRECIADO: 'MIESZKANIE NA URANIE. KRONIKI PRZEPRAWY')

A A A
Jeśli wyruszasz w podróż do Itaki,
pragnij tego, by długie było wędrowanie,
pełne przygód, pełne doświadczeń” –
Konstandinos Kawafis: „Itaka” (Kawafis 1995: 40).
Arthur Rimbaud uważał, że poeta powinien intensywnie doświadczać wszelkiego rodzaju uczuć i doznań zmysłowych, by później, z pozycji mędrca, móc o nich pisać. Postępując według podobnego schematu myślowego, hiszpańsko-francuski intelektualista Paul B. Preciado od dłuższego czasu zdaje nam raporty z własnych doświadczeń związanych z płciowością. Już wcześniej, tworząc quasi-dziennik „Testo ćpun. Seks, narkotyki i biopolityka w dobie farmakopornografii” z ciekawą koncepcją, według której ogromny wpływ na nasze współczesne społeczeństwo mają przemysły farmakologiczny i pornograficzny, wyznał, że przyjmował medyczny testosteron, ale w dawkach niepowodujących kształtowania wtórnych drugorzędnych cech płciowych. Teraz, w zbiorze esejów „Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy”, pisanych w latach 2013-2018 gównie dla francuskiej gazety „Libération”, jesteśmy świadkami procesu korekty płci Preciado i prawnej zmiany jego imienia na Paul. Jednak, czego dowiadujemy się w książce, ta tranzycja jest dla autora czymś bardziej skomplikowanym niż rozpoczęcie funkcjonowania w społeczeństwie jako mężczyzna. Używając metafory: powszechnie dominujący binarny podział płci przypominę gra Tetris – celem jest, by wszystko do siebie pasowało i układało się w spójną całość. Preciado natomiast prezentuje nam inne spojrzenie, w którym tożsamość płciowa to rozbudowana gra RPG z ogromną liczbą historii pobocznych i mnogością możliwych zakończeń. Czy jednak gotowi jesteśmy, by w nią zagrać?

Już sam tytuł ukazuje, jak naładowane kontekstami kulturowymi jest to dzieło. We wprowadzeniu autor opisuje, roztaczając oniryczno-gnostycki nastrój, że koncepcja wynajęcia mieszkania na Uranie została mu odradzona przez znajomą w bardzo dziwnym śnie (zob. s. 8). Faktycznie, byłoby to nie najlepszym pomysłem, jeśli wziąć pod uwagę, że Uran to gazowy olbrzym, a temperatury na tej planecie mogą sięgać nawet poniżej -200 stopni Celsjusza. Preciado postanawia jednak, że pomimo nieprzyjaznych warunków dla życia właśnie tam chce urządzić sobie mieszkanie. Następnie przechodzi do przypomnienia historii mitologicznego Tytana Uranosa, który został wykastrowany przez własnego syna, a z jego odciętych genitaliów narodziła się Afrodyta, bogini miłości. Filozof później przybliża czytelnikom jedną z moich ulubionych, a niestety mało znanych, historii z początków tworzenia czegoś, co dzisiaj nazwalibyśmy queerową tożsamością, odmieńczością. Otóż mit o Uranosie zainspirował żyjącego w drugiej połowie XIX wieku niemieckiego prawnika, Karla Heinricha Ulrichsa, do stworzenia koncepcji uranizmu, czyli próby naukowego „usprawiedliwienia” homoseksualności. Uraniści to bowiem mężczyźni z kobiecymi duszami, byty pomiędzy kobiecością a męskością, łączące w sobie te „sprzeczne” cechy. Ale skoro z Uranosa, a dokładniej jego genitaliów, bez udziału kobiety narodziła się miłość, to dlaczego nie mogłaby się narodzić między dwoma mężczyznami? Ulrichs swoje poglądy przedstawił – w akompaniamencie gwizdów, wyzwisk i śmiechu – radzie prawników w Monachium, by wnioskować o usunięcie przepisów delegalizujących sodomię. I choć łamał mu się głos i wiedział, że jest skazany na porażkę, nie wycofał się. Preciado stwierdza, że on przychodzi do nas jako uranista z równie odważnymi tezami, jednakże dotyczącymi płciowości. Uruchamia przy okazji kolejne skojarzenia, powtarzając, że do nas przychodzi i coś przynosi: „Przynoszę wam wiadomość o przejściu, które nie jest ani Królestwem Bożym, ani szambem” (s.19), zatem jest trochę Zaratustrą, trochę apostołem. I to wszystko na zaledwie kilkunastu pierwszych stronach!

Choć wstęp jest imponującym pokazem erudycji, umiejętności retorycznych i pisarskich, Preciado nie zwalnia nawet na moment. Pamiętam sytuację, w której kiedyś rozmawiałem z przyjaciółką przy kawie i zupełnie niezobowiązująco, jako nowy wątek w rozmowie, rzuciłem, że czytałem ostatnio sztukę Jeana-Paula Sartre’a. Zanim jednak zdążyłem rozwinąć myśl, z tropu zbił mnie jej śmiech. Nie pomyślałem wówczas, że mogę zabrzmieć wręcz uroczo snobistycznie, bo mój ton sugerował, jakby była to moja rutynowa czynność po porannej toalecie. W „Mieszkaniu na Uranie” również spotkałem się z wieloma takimi momentami, w których autor nie do końca świadomie rzuca w czytelników i czytelniczki kombinacjami słów, których ci mogli nigdy nie spodziewać się obok siebie, np. „Kilka dni temu Maria Galindo, boliwijska artystka i szamańska aktywistka, powiedziała mi, że będą w Barcelonie, podeszła do drzwi muzeum, w którym przez długi czas pracowałem, żeby zawołać moje »ajayu«” (s. 129). Kto nie zna co najmniej kilku boliwijskich szamańskich aktywistek! Tak samo całkowicie skonfundowała mnie analiza niegdyś popularnej gry na urządzenia mobilne: „»Candy Crush« to dyscyplina duszy, niematerialne więzienie oferujące ścisłą czasowość pragnienia i działania. Gra adresowana jest do podmiotu pozbawionego drugorzędnych społecznych mechanizmów obronnych (być może dlatego większą liczbę graczy stanowią te osoby, które określamy społecznie jako »kobiety«): ustanawia obieg zamknięty między układem limbicznym w mózgu – zarządzającym pamięcią afektywną – a ręką i ekranem” (s. 50).

Jednak takie zdania nas nie powinny dziwić, gdyż zaledwie kilka stron później zostają nam przedstawieni winowajcy: „Zakochałem się w języku francuskim, czytając Derridę, Deleuze’a, Foucaulta, Guattariego; chciałem pisać i żyć w ich języku” (s. 57). Lekko prześmiewczo ironizuję, bo uważam, że dystans do naukowego języka i przestrzeganie swoistego naukowego decorum jest ważne, a w „Mieszkaniu na Uranie” miejscami brakuje mi momentów, by autor zrobił mały krok do tyłu i spojrzał na własny wywód z innej perspektywy. Niemniej nie sposób oprzeć się uwodzącej sile pióra, w którego echu pobrzmiewają Jacques Derrida, Judith Butler, Donna Haraway, Monique Wittig, Ursula Le Guin, Friedrich Nietzsche, Michel Foucault, Gilles Deleuze, Félix Guattari, Jacques Lacan, Karl Marx, Walter Benjamin i wiele, wiele, naprawdę wiele innych wielkich nazwisk. Mimo tego Preciado stara się, by jego język był czytelny, i na bieżąco wyjaśnia kluczowe naukowe koncepty, jak chociażby w eseju o performatywach w języku (zob. s. 93-96).

Choć głównym tematem przewijającym się w esejach z tego zbioru jest tożsamość płciowa, czy to autora, czy ogólnie wymiary tej kategorii w dzisiejszym świecie, filozof nie boi się zbaczać na inne zagadnienia. Tym sposobem dowiadujemy się także o przemyśleniach Preciado o m.in. tożsamości narodowej, transhumanizmie, antropocenie. Również arsenał teorii interpretacyjnych wpisuje się we wszystkie obecne trendy, np. rana, wspólnoty wyobrażone, biopolityka. Za kluczowe do zrozumienia tego tygla tematycznego, który choć może na pierwszy rzut oka wydawać się chaotyczny, absolutnie taki nie jest, uznać należy zdanie ze wstępu do zbioru: „Ciało i seksualność zajmują w obecnej transformacji przemysłowej to samo miejsce, które w dziewiętnastym wieku zajmowała fabryka” (s. 31). To koncept z pewnością ukształtowany w starszym dziele Preciado, wspomnianym już „Testo ćpunie”, ale systematycznie rozwijany w każdym z tekstów „Mieszkania na Uranie”.

Hiszpańsko-francuski intelektualista podejmuje dość ryzykowną grę, jaką jest pisanie o sobie i o współczesnych wydarzeniach politycznych, którą w większości przypadków wygrywa. Tylko niektóre teksty wydają się trochę „przegadane” o sobie samym, np. o swoich podróżach (zob. s. 190-193). Parę esejów też ewidentnie nie ma pomysłu na siebie i wychodzą o wszystkim i o niczym, np. „Katalonia trans” (zob. s. 110-113). Natomiast pisanie o współczesnych wydarzeniach politycznych, do tego zazwyczaj z gruntu hiszpańskiego bądź francuskiego, jest narażone na szybkie utracenie aktualności i nieczytelność, którą powoduje osuwanie się spraw w społeczną niepamięć. Niemniej zazwyczaj z takich opowieści wychodzi bardzo uniwersalne przesłanie, a do tego czytelnik może zdać sobie sprawę, że choć w innych miejscach na świecie aktorzy są różni, spektakle polityczne są takie same. I tak w jednym z – według mnie – najmocniejszych esejów ze zbioru, „Kto obroni queerowe dziecko?”, Preciado pisze: „Dziecko, które Frigide Barjot chce bronić, jest tworem despotycznej maszyny: to miniaturowy Copéista, który w imię obrony życia prowadzi kampanię na rzecz śmierci” (s. 41). Nie musimy wiedzieć, kim dokładnie są Barjot i Copé, by wiedzieć, że chodzi o ludzi wymachujących hasłem „Brońmy dzieci!”, a jednocześnie przyczyniających się do pogorszenia kondycji psychicznej wszystkich wykluczonych (w tym i queerowych dzieci). Myślę, że każdy bez trudu skojarzy podobne postacie z polskiej sceny politycznej.

Ale w tym momencie trzeba bardzo wyraźnie podkreślić fantastyczną pracę, jaką wykonała polska tłumaczka Agata Araszkiewicz. Bo choć nie musimy wiedzieć, kim są Barjot i Copé, Araszkiewicz w przypisach przybliża nam w skrótowej formie ich sylwetki. Tak samo czasem opisuje konteksty wydarzeń, które zainspirowały konkretne teksty Preciado. Stara się również wytłumaczyć wszystkie nieprzekładalne zabawy słowem i dwuznaczności. Książka kończy się posłowiem Araszkiewicz, stanowiącym zwięzłe podsumowanie i interpretację myśli Preciado oraz dowód na to, że przekład był wspomagany własną wiedzą i pasją tłumaczki.

Chciałbym zwrócić również szczególną uwagę na fenomenalny tekst „Odwaga bycia sobą”, który jest tak naprawdę zapisem przemowy wygłoszonej w ramach debaty o takim samym temacie na festiwalu „Mode d’emploi” w Lyonie. Pierwsze słowa to: „Udzielacie mi Państwo dzisiaj przywileju przywołania »mojej« odwagi bycia sobą po tym, jak przez całe moje dzieciństwo zmuszaliście mnie do noszenia brzemienia wykluczenia i wstydu” (s. 105). W trakcie czytania tego eseju pomyślałem, że Preciado może faktycznie nie przesadzał z analogią do Karla Urlichsa, bo wyobraziłem sobie, gdy mówi te słowa przed intelektualną elitą francuską. Filozof zwraca tu uwagę na to, że bycie odmieńcem jest tak naprawdę drugą stroną medalu, którą jest normalność: „Kiedy wam się znudzi robienie z nas odmieńców, byście wy mogli stać się sobą?” (s. 106).

Teksty składające się na zbiór „Mieszkanie na Uranie” są dość równe (z nielicznymi wyjątkami esejów o rozmytych założeniach i tematach). Są wymagające intelektualnie i pobudzają do przemyślenia spraw, o których wcześniej mogliśmy w ogóle nie mieć pojęcia. Przede wszystkim jednak teksty te dobitnie ukazują, że „[k]ryzys przeżywają (…) systemy wytwarzania prawdy, obywatelstwa politycznego i technologie państwa narodowego, a także epistemologia binarnej płci. W konsekwencji to cała przestrzeń polityczna musi rozpocząć tranzycję” (s. 205). Widać to na każdym kroku, kiedy Preciado staje się „kłopotliwy”: gdy na lotniku w Kijowie zostaje bezceremonialnie sprawdzone, czy jego płeć zgadza się z tą w paszporcie (zob. s. 149-150), gdy jego matka musi tłumaczyć się przed kimś znajomym, że tak, to jest jej córka (zob. s. 306), gdy urzędnicy kłócą się, czy może zostawić swoje przypisane przy urodzeniu imię Beatriz jako drugie imię (zob. s. 215). I rozwiązaniem tego kryzysu nie jest zwyczajnie odwaga do bycia sobą. Nie zmuszajmy jednostek do traumatycznej walki o własną tożsamość i godność, by później wychwalać je za wytrwałość i odwagę. Podobnie jak Preciado, wolałbym być tchórzem; tego zresztą on nam życzy – byśmy mogli być tchórzami. Podróż autora po zakamarkach własnej tożsamości i granicach współczesnego rozumienia świata mógłbym podsumować słowami: „A jeśli ją znajdujesz ubogą, Itaka cię nie oszukała. / Gdy się stałeś tak mądry, po tylu doświadczeniach, / już zrozumiałeś, co znaczą Itaki” (Kawafis 1995: 41).

LITERATURA

Kawafis K.: „Itaka”. W: Tegoż: „Wiersze zebrane”. Przeł. Z. Kubiak. Warszawa 1995.
Paul B. Preciado: „Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy”. Przeł. Agata Araszkiewicz. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2022.