ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (471-472) / 2023

Magdalena Kempna-Pieniążek,

KOSMOLOG JAKO POSTAĆ TRAGICZNA (TONY ROTHMAN: 'MAŁA KSIĄŻKA O WIELKIM WYBUCHU')

A A A
„Czy wkroczyliśmy w erę nauki postempirycznej?” (s. 175) – pyta Tony Rothman w jednym z ostatnich rozdziałów „Małej książki o Wielkim Wybuchu”. Refleksja ta wydaje się naturalną konsekwencją spoglądania w przepaść ziejącą między bardzo zaawansowanym teoretycznym aparatem, jakim operuje współczesna kosmologia, a bardzo ograniczonymi (wręcz żadnymi) możliwościami doświadczalnego przetestowania matematycznie przekonujących koncepcji. Przecież odtworzenie w warunkach laboratoryjnych procesów, jakim elektrony i fotony podlegały w chwili Wielkiego Wybuchu, wymaga wytworzenia energii tak niewyobrażalnych, że jeszcze długo (być może nigdy) nie będą one dla nas osiągalne, a podróżowanie do innych galaktyk (nawet tych najbliższych) jest niemożliwe bez złamania (z zasady nieprzekraczalnej) bariery prędkości światła. Czy w takiej sytuacji kurczowe trzymanie się empirii jest możliwe? Czy w ogóle jest potrzebne? Na pierwsze z pytań książka Rothmana zdaje się odpowiadać przecząco, a na drugie – twierdząco. Wygląda na to, że to właśnie w tej rozbieżności tkwi tragizm kosmologii.

Autor ilustruje badawczy sceptycyzm względem możliwości sprawdzania w praktyce rozmaitych teoretycznych przewidywań, przywołując m.in. obrazowy przykład neutrin bez trudu przebijających się przez bloki ołowiu o grubości roku świetlnego, a więc prawie nieuchwytnych dla ziemskiej technologii (zob. s. 79-80), wciąż jednak 20-krotnie bardziej wykrywalnych od innej potencjalnie istniejącej cząstki – grawitonu, elementu niezbędnego m.in. w tzw. pętlowej teorii grawitacji (zob. s. 174). Umiejętność przemawiania do czytelniczej wyobraźni to warunek sine qua non popularyzatorskich książek z zakresu nauk ścisłych, a Tony Rothman z pewnością taki talent posiada. Atutem zaproponowanej przez niego interpretacji problemu Wielkiego Wybuchu (i tego, co było – jeśli w ogóle było – przed nim) jest także konsekwentne trzymanie się własnego pola badawczego. Inaczej niż w przypadku ostatnich prac Briana Greene’a czy (szczególnie przeze mnie cenionego) Leonarda Susskinda, książka Rothmana zatrzymuje się przed granicą, za którą kosmologia staje się filozofią kosmosu. Z nieszczelności tej granicy autor doskonale zdaje sobie sprawę, co sygnalizuje już we wstępie „Małej książki…”, pisząc: „Czasami o kosmologii mówi się, że jest to dziedzina, w której dochodzi do spotkania fizyki z filozofią” (s. 10). Najprawdopodobniej to właśnie pragnienie pozostania po jednej (właściwej dla tradycji prowadzonych przez siebie badań) stronie tej granicy jest powodem, dla którego Rothman wielokrotnie zwraca uwagę na wartość empirii w naukach ścisłych. Bez możliwości doświadczalnego sprawdzenia najróżniejsze koncepcje mnożą się na potęgę, czego w ostatnich dziesięcioleciach dowiodła teoria strun – jeszcze niedawno uważana za najlepszą kandydatkę na tzw. „teorię wszystkiego” – funkcjonująca obecnie w niezliczonej liczbie wariantów, które – z braku możliwości ich przetestowania – pod względem matematycznym wydają się wiarygodne, aczkolwiek część (jeśli nie zasadnicza większość) z nich może nie mieć żadnego związku z otaczającą nas rzeczywistością.

Rothman pamięta, rzecz jasna, o filozoficznych źródłach uprawianej przez siebie dyscypliny, o czym świadczy to, że swoją „Małą książkę…” spina elegancką ramą obecnego w tytule wstępu i w zakończeniu ostatniego rozdziału Leibnizowskiego pytania: „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?”. Najwyraźniej zdaje też sobie sprawę z tego, że myśl ponowoczesna inkorporuje coraz większe obszary nauk ścisłych. Rothman co prawda nie nazywa tego zjawiska po imieniu, ale odnosi się do niego, pisząc o „radykalnym przesunięciu” w obszarze stylu i socjologicznych aspektów fizyki oraz powracających w środowisku badawczym postulatach związanych z dążeniem do akceptowania teorii „na bazie »metakryterium«, w rodzaju prawdopodobieństwa, że jest poprawna (jeżeli takie prawdopodobieństwo cokolwiek znaczy), a nawet jej walorów estetycznych” (s. 175).

Badacze i badaczki astrokultury, na przykład Daniel Sage, Alexander Geppert czy Elizabeth Kessler, nie od dziś zwracają uwagę na to, że wszelkie dyskursy dotyczące przestrzeni kosmicznej, jakimi dysponujemy, mają w gruncie rzeczy niewielki związek z gwiazdami, są za to mocno uwikłane w zdecydowanie ziemskie polityki, ideologie, a także estetyki. Ich argumenty są bardzo solidne, a często postulowane dziś dążenie do zbliżenia nauk ścisłych i humanistycznych wydaje się z kulturoznawczej perspektywy tendencją bardzo pożądaną. Przekonuje mnie jednak także konsekwencja, z jaką Rothman „trzyma kurs” na doświadczalne aspekty współczesnej kosmologii. Tam, gdzie w grę wchodzi wyobraźnia, empiria działa niczym kotwica, dzięki której okręt o nazwie „Science” nie zostanie pochłonięty przez fale rzekomo racjonalnych koncepcji, tym tylko różniących się od mitów, że są wyrażane językiem matematyki i ubrane w scjentystyczne figury retoryczne – taki wniosek nasuwa się po lekturze „Małej książki o Wielkim Wybuchu”. O słuszności takiego rozumowania można się przekonać, czytając, dajmy na to, „Do końca czasu” Briana Greene’a. Nawet jeśli kosmologia wchodzi dziś w dialog z filozofią, to nie każdy wybitny fizyk jest z natury równie wybitnym filozofem – fakt ten powinien być równie oczywisty (a nie jest, sądząc po tym, jak chętnie publikuje się – także w Polsce – np. popularnonaukowe prace Lee Smolina), jak powszechnie akceptowane stwierdzenie odwrotne.

Przyklaskuję zatem Rothmanowi, który na pytanie o to, czy warto wierzyć w istnienie wieloświatów, odpowiada zaczerpniętym od Jamesa Peeblesa krótkim „nie” (s. 176). Jeśli zastanawialiście się nad tym, czy idea multiwersum, eksploatowana obecnie przez wszelkie filmowe i komiksowe franczyzy, plasuje się po stronie „science” czy „fiction”, koniecznie sięgnijcie po „Małą książkę o Wielkim Wybuchu”. Nie obiecuję, że każdy jej fragment będzie łatwy do przyswojenia, ale z pewnością jej autor zrobił wiele, by w obrazowy sposób zaprezentować dość abstrakcyjne idee wiążące się z problemami takimi jak ciemna energia, kosmiczna inflacja, mikrofalowe promieniowanie tła, skala Plancka czy zasada antropiczna. Jedną z zalet tej (naprawdę krótkiej) publikacji okazuje się jej język: zabarwiony ironią, dowcipny, ale nie przesadnie gawędziarski. Nawet jeśli jego sytuacja jako kosmologa w dobie ponowoczesności i kryzysu energetycznego w istocie jest tragiczna, to Rothman potrafi względem niej zachować dystans, a jego książka nie staje się czymś w rodzaju elegii o empirii (choć z pewnością zdaje sprawę z jej kryzysu), wyrażając umiarkowany optymizm co do dalszych losów badań wczesnego wszechświata.
Tony Rothman: „Mała książka o Wielkim Wybuchu”. Przeł. Urszula i Mariusz Seweryńscy. Prószyński i S-ka. Warszawa 2023.