ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (93) / 2007

Inga Iwasiów,

KOBIETY Z TAMTYCH LAT TO NIE MOJE PROTOPLASTKI

A A A
Felieton z cyklu „Pokonując fale”.
Na „Katyń”, poszłam spodziewając się wszystkiego najgorszego w sprawie kobiet. Zdążyłam przeczytać kilka recenzji i deklarację samego reżysera, że film opowiada o tragedii z punktu widzenia kobiet czekających na swoich mężczyzn. Wielka powieść niedoszłego scenarzysty projektu Andrzeja Wajdy, Włodzimierza Odojewskiego „Zasypie wszystko, zawieje...” jest tak właśnie ustawiona. Bohaterowie, w tym matki i żony, czekają w kresowych dworach na powrót męża, brata, syna, który tymczasem, nieopłakany, pogrzebany bez rytuału pożegnalnego, zdaje się być obecny, przywołuje, zgodnie z romantyczną ontologią, swych bliskich, by rzecz się mogła dokonać. Przed laty, interpretując tę powieść, zwracałam uwagę na kulturowy wzór kobiecości, na wykorzystanie w powieści archetypicznego wzoru, zgodnie z którym kobieta należy do rodziny męża, jest przez nią na zawsze skolonizowana, podbita, ale i pożądana, kochana, otoczona nadzorem i opieką. „Zasypie wszystko, zawieje...” to wielka, wstrząsająca powieść, jej tragiczny światopogląd nie daje się zamknąć w jednoznacznej, antypatriarchalnej rewizji, chociaż trzeba przyznać: kobiety są podporządkowane prawom mężczyzn.

Bardzo żałuję, że Odojewski nie zrobił filmu z Wajdą. Miał być on oparty na noweli „Opowieść filmowa”, w ostatecznej wersji wydanej pt. „Milczący, niepokonani. Opowieść katyńska” (Warszawa 2003). Wajdę i Odojewskiego poróżnił pogląd co do osoby prokuratora Martiniego, głównego bohatera. Wajda – donosiła o tym prasa – listownie poinformował Odojewskiego o swoich przemyśleniach w związku z Martinim. Pisarz nie podejmując dyskusji z Wajdą i nie zmieniając tekstu noweli postanowił ją opublikować. Reżyser poinformował także, że w czasie pracy nad nową wersją scenariusza zamierza wykorzystać scenę kończącą książkę Odojewskiego, ponieważ jest ona jego autorstwa. „Ewentualny spór o prawa autorskie pan Andrzej Wajda powinien toczyć z Szekspirem. Scena, o której mówimy, wzięła się z mojego opowiadania i jeśli teraz ktoś mi zarzuci, że zakończenie powieści zapożyczyłem, to zgodzę się: tak, od Szekspira” – powiedział „Rzeczpospolitej” Włodzimierz Odojewski (za Stopklatka.pl, 23 11 2003).

Sposób, w jaki istnieje więź między osobami-przedmiotami, a także sceny nad dołami katyńskimi mają siłę i grozę porównywalną tylko z odpowiednimi fragmentami prozy Odojewskiego. Tak, jeśli z kimś go w tej sprawie porównywać – to z Szekspirem.

Jednak nie o filmie w jakimś recenzyjnym trybie i nie o nieudanej współpracy miałam pisać. O kobietach. Właśnie. Więc zdaje się, że dla twórcy taki ich obraz ma być oddaniem hołdu także czekającym. Wyobrażam sobie te intencje. Piękne, niezłomne, żarliwe Polki. Oczywiście, nieprzekupne, wierne, dumne. Wiele napisano o plakatowym charakterze filmu, zarówno w sensie ideowym, jak i konstrukcyjnym, jednak ta plakatowość najbardziej uderzająca jest właśnie, gdy prześledzimy wątki czekających kobiet. Maja Ostaszewska – niewiele rozumiejąca, próbująca wyrwać spośród towarzyszy broni swego męża-oficera, jak dziecko czepiająca się jego munduru, następnie broniąca skutecznie cnoty przed rosyjskim agresorem i wchodząca w etap upartego czekania, na granicy obłędu, prawie bez kontaktu ze światem. Jej córeczka – blond aniołeczek, z czasem wyraźnie przejmująca opiekę nad matką (pięknie wyglądają na fotosach z rowerem). Teściowa – Maja Komorowska z drżącymi ustami i dumną postawą przyjmująca ciosy i idąca dalej. Generałowa, Danuta Stenka, tak twarda, że najwyżej się zatoczy, nigdy nie podda twierdzy domu po generale. Kondensat losu Polski, jak z gawęd romantycznych. Postacie zaczynające się i kończące na byciu żoną, matką, córką.

Dobrze, wiem. Takie to były czasy i sprawy. Czy jednak nie można sobie wyobrazić, że pomordowani odeszli w środku kryzysu małżeńskiego, któraś z postaci obcuje cieleśnie z wrogiem, żeby uratować dziecko, życie toczy się obok czekania? Zapieczętowanie historii Katynia w postaci aż nadto szlachetnej skamieliny, inteligenckiego mitu, z obrazem katolickiej Polski tkwiącej w rycerskim etosie to grzech całego przedsięwzięcia. Kobiety są tu dodatkowo przyszpilone, bo przecież zgodnie z filozofią odzyskiwania narracji zasypanej w zbiorowych mogiłach, są „prawdziwe”, niehipotetyczne. O ile oficerowie „mówią” do nas z milczenia, żony należą do widzialnej rzeczywistości. I ta rzeczywistość jest z punktu widzenia mojej wrażliwości nie do przyjęcia.

Najbardziej nieudany wątek odtwarza Magdalena Cielecka. Jest mianowicie Antygoną (żebyśmy wiedzieli, wprowadzono scenę w teatrze, fragment z Sofoklesa i teatralny plakat). Cielecka, w stroju a la Powstanie Warszawskie, dąży do ustawienia nagrobka bratu (niestety, Paweł Małaszyński, w scenie końcowej jego dłoń z różańcem odgrywa nieco groteskową rolę), za co zostaje zawleczona do katowni Urzędu Bezpieczeństwa. Kiedy zamyka się nad nią przestrzeń, można poczuć trwogę, ale nie można nie pamiętać, jakimi interpretacjami obrosła dziś Antygona. Nie czyta się tej wielkiej tragedii politycznie, nie dyskutuje o państwie, ale zwraca ku prywatności, rodzinie, wykluczeniu, buntowi kobiety. Antygona, tak przynajmniej chce Judith Butler, idzie na śmierć, bo nie chce patriarchatu, kocha brata, żeby nie pokochać opresji. Taka Antygona nie jest możliwa u Wajdy.

Powtórzę: ja rozumiem intencje. Nie chcę ranić uczuć tych rodzin, które czekały. Jednak do prawdy przez spiętrzenie stereotypów dochodzi się z trudem. Spójrzmy na to tak: w przedstawieniu kobiet tak upozowanych, tak jednoznacznie wpisanych w role Matek-Żon-Sióstr-Polek, odbiera się kobietom prawo do jakiejś ich własnej historii. Katarzyna Odojewskiego czekała na męża ze wszystkich sił także dlatego, że nie była zwyczajna, lojalna, wierna, zdecydowana na ofiarowanie siebie bez końca. Śmierć męża, jego upiorny byt między kłamstwami Rosjan i Niemców, grudami ziemi, przedmiotami, nie zmazała jej win, nie ujednoznaczniła postawy, ale była – oczywiście – najważniejszym przypadkiem życia.

Kobiety Wajdy, grane przez znane aktorki, jednoznacznie święte i sprowadzone do ról strażniczek pamięci – są nie tylko niewiarygodne, są niemożliwe, anachroniczne. Co z tego, że takie babcie czy matki pamiętają osoby spisujące wspomnienia, spotykające się nad grobami, może sam reżyser? Jest to rodzaj „oficjalnej” wersji pamięci, obwarowanej nakazami autocenzury. Koleżanka, z którą byłam w kinie mówiła mi, że jej babcia też tak czekała. Być może, w opowieści rodzinnej takie wzniosłe, przykładne narracje są pożądane. W pedagogice narodowej także, zwłaszcza patriarchalnej. Ja wolę bohaterkę „Nocy czerwcowej” Jarosława Iwaszkiewicza, kobiety Odojewskiego. Nawet jeśli stereotypowe, nigdy nie do absurdu święte.