ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (474) / 2023

Katarzyna Szkaradnik,

PRZYŚPIESZENIE HISTORII, TYRANIA PAMIĘCI I HISTORIA DRUGIEGO STOPNIA (PIERRE NORA: 'MIĘDZY PAMIĘCIĄ A HISTORIĄ. WYBÓR TEKSTÓW')

A A A
Zanim przystąpiłam do pisania o „Między pamięcią a historią”, przygotowałam notatki liczące prawie 70 tysięcy znaków, lecz nie miałam wątpliwości, że rozpocznę ten szkic od zgodzenia się z twierdzeniem, iż „[m]onumentalne siedem tomów pod redakcją Pierre’a Nory, »Les lieux de mémoire«, to jeden z tych tekstów, które zyskały powszechny rozgłos i skutecznie wylansowały swoje narzędzia badawcze, ale znane są przede wszystkim z drugiej ręki, z omówień, z przytoczeń, w urywkach” (Kobielska 2013: 189). Jak zauważa zacytowana badaczka, ów cykl został skierowany do odbiorców zanurzonych w kulturze francuskiej, połączonych wspólnotą afektywną i wyobrażeniami na temat przeszłości, toteż jego przekład raczej mijałby się z celem. Niemniej w efekcie, choć termin „miejsca pamięci” zrobił furorę w humanistyce, istnieje „rozdźwięk między dużą popularnością Pierre’a Nory i jego koncepcji (…) oraz pozostawiającą wiele do życzenia, najczęściej ograniczoną i zniekształconą znajomością rzeczywistego dzieła” (É. François, cyt. za: Kończal 2014: 231).

Także czytelniczki i czytelnicy w Polsce mieli dość skromne możliwości zapoznania się z tym dziełem: trochę tekstów historyka znad Sekwany opublikowano w gdańskim „Przeglądzie Politycznym”, pojedyncze w „Didaskaliach”, „Res Publice Nowej” czy „Tytule Roboczym: Archiwum”. Dopiero przed kilkoma miesiącami otrzymaliśmy obszerny wybór pism badacza i jemu poświęconych, którego intytulacja, przejęta z chyba najważniejszego spośród owych esejów, wyraża dominantę zainteresowań Nory. Może się wszakże odrobinę zawieść ktoś, kto oczekiwałby usystematyzowania teorii autora „Czasu pamięci” oraz ścisłych definicji. Nie bez kozery bohater książki zwierza się z fascynacji Proustem, a inicjator powstania omawianego zbioru i jeden z tłumaczy, Jan Maria Kłoczowski, przyznaje, że te metaforyczne wywody, wyzyskujące grę słów, są wyzwaniem translatorskim. Druga uwaga tylko na pozór koliduje z pierwszą: bodaj w czterech tekstach spośród dwudziestu powtarzają się pewne kluczowe hasła – np. „przyśpieszenie historii” oraz jej dekolonizacja w wymiarze światowym, wewnętrznym (ruchy emancypacyjne) i ideologicznym (oswobodzenie spod presji reżimów totalitarnych) – co mimo wszystko pozwala uporządkować sobie niektóre tezy Nory.

Następną rzecz wartą podkreślenia na wstępie stanowi specyfika tomu, skłaniająca mnie do nazwania owego historyka jego bohaterem. Otóż w równym stopniu jak z refleksją nad dwoma pojęciami przewodnimi mamy do czynienia z próbą odpowiedzi na pytanie będące tytułem przedmowy Kłoczowskiego: „Kim jest Pierre Nora?”. Odzwierciedla się to w podziale książki na trzy części: „Człowiek”, „Dzieło” i „Le Débat” (pismo, którego redaktorem był przez 40 lat autor „Les Français d'Algérie”). Wyłania się z niej jednak nie tylko portret Nory, lecz także subiektywny obraz Francji. Sytuację w tym kraju traktuje bowiem ów badacz jako niezbywalny układ odniesienia nawet przy konstatacjach, które chcielibyśmy interpretować bardziej uniwersalnie (np. dotyczących transformacji społeczeństw zachodnich w drugiej połowie XX wieku). Za znamienne w tym świetle można uznać zdanie z wprowadzenia do wykładu Nory na seminarium o Zagładzie: eksplikując jego ideę tzw. historii historii, Antoine Arjakovsky powiedział, że nie jest ona „niczym innym jak odkrywaniem pulsu pamięci teraźniejszości, uświadomieniem sobie, że Francja to w pierwszym rzędzie rzeczywistość symboliczna, a dopiero potem – polityczna” (s. 64). Ten rys tekstów bohatera książki również powinni mieć na uwadze potencjalni czytelnicy i czytelniczki znad Wisły, gdyż o ile większość z nas słyszała co nieco o wydarzeniach z maja 1968 roku czy o odzyskaniu suwerenności przez Algierię, okupionym zamachami francuskiej organizacji terrorystycznej, o tyle niuanse polityki historycznej w epoce powojennej („współczesny memorializm – płomienny, bojowy, niemal fetyszystyczny – narodził się we Francji po śmierci generała de Gaulle’a” [s. 185]) nie wydają się wiedzą powszechną. Nie stanowi to przeszkody w lekturze, lecz nie da się ukryć, że autor, jak wspomniałam, zakłada z jednej strony wspólne quantum „wtajemniczenia” z odbiorcami, z drugiej zaś ich szczególne zaciekawienie przemianami we francuskim społeczeństwie i w tamtejszej – pardon pour l’expression – elicie humanistycznej (por. eseje „Co mogą intelektualiści?” i o 20 lat późniejszy „Czy to pożegnanie z intelektualistami?”).

Niewątpliwie sam wpisuje się w owe przemiany, w jego dyscyplinie polegające na przeorientowaniu się z historii społeczno-gospodarczej na skoncentrowaną wokół teraźniejszości i stymulowaną przez metody antropologii kulturowej. Jak zaznacza Krzysztof Pomian: „Historyk jawi się z tej perspektywy jako krytyk swojego czasu, który badając przeszłość, przyczynia się do poszerzenia samowiedzy swoich współczesnych” (s. 16). Konkluzje takich dociekań bywają jednak niewygodne i gorzkie. „Nieograniczone produkowanie archiwów to skutek nowej świadomości, jaskrawy przykład terroryzmu uhistorycznionej pamięci” (s. 109) – ocenia Nora. W szkicach zamieszczonych w tomie wybrzmiewa sceptycyzm wobec tzw. memory boom, jak również pewnego rodzaju konserwatyzm i elitaryzm. Ale po kolei – o ile to właściwe wyrażenie w odniesieniu do tekstów powstałych na przestrzeni niemal półwiecza i oryginalnie mających różnorakie przeznaczenie. (Notabene, informacja o pierwodruku mogłaby zostać podana na początku każdego z nich, zamiast „ukryta” w przypisach końcowych, a data powinna widnieć bezpośrednio przy tytule, zwłaszcza skoro zawartość zbioru nie jest ułożona chronologicznie).

Książkę otwierają trzy przedmowy o niejednolitym charakterze. Przywołany już Pomian spogląda na Norę poniekąd przez pryzmat osobistej znajomości, do czego uprawnia go 40-letnia współpraca w redakcji „Le Débat”. Niemniej zwraca też uwagę, że „[p]omysł potraktowania budynków, krajobrazów, wierzeń, książek, postaci, wyobrażeń, rocznic, igrzysk, uroczystości, zwyczajów (…) jako »miejsc pamięci« (…) okazał się jeszcze bardziej heurystycznie płodny, niż jego autor (…) przypuszczał” (s. 15–16), choć zrazu włączał się w debatę nad pożądanym obliczem pamięci Francuzów – republikańskim czy także narodowym? – towarzyszącą obchodom dwóchsetlecia rewolucji francuskiej. Nora zaś w przedmowie do polskiego wyboru swoich tekstów oświadcza bez fałszywej skromności, z perspektywy 90 (!) lat życia: „[B]yłem zapewne pierwszym, który przeczuł, lub może raczej przygotował, proces wykluwania się pamięci i umiał nadać mu wyraz w postaci zbiorowego dzieła wielu historyków” (s. 29). Uprzedzając dalsze spostrzeżenia, muszę powtórzyć, że to, co się wykluło, w odczuciu redaktora „Les lieux de mémoire” przybrało jednak formę nieledwie monstrualną. Sądzę, iż przystałby on na porównanie tego do potwora Frankensteina albo pana Hyde’a, wszak sam – obserwując banalizację tytułowego pojęcia, które posłużyło za instrument polityki pamięci – pisze: „[B]ulimia upamiętniania udaremniła próbę opanowania zjawiska” (s. 149). Z kolei Kłoczkowski w przedmowie wskazuje, że ów historyk i wykładowca akademicki był także redaktorem i edytorem, związanym ze słynną oficyną Gallimard i czuwającym nad prestiżowymi seriami z zakresu nauk społecznych i humanistycznych.

Skoro pozwoliłam sobie – jak może zauważył ktoś wnikliwy – na przestawienie przedmów w omówieniu (autorska zwyczajowo jest ostatnią), to pociągnę wątek wydawniczy, chociaż znajduje się w drugiej i trzeciej części tomu. W rozmowie „Pierre Nora jako wydawca” jej bohater wspomina, że zadebiutował w tej dziedzinie w 1964 roku, gdy w oficynie Julliard zaczęto publikować kieszonkową serię „Archives”, która zgodnie z jego koncepcją obejmowała przystępnie opracowane teksty źródłowe. Dzięki rozgłosowi zbioru dokumentów „Auschwitz” Léona Poliakova serię zdecydował się przejąć Gallimard. Nora prezentuje od kuchni swoją działalność u tego wydawcy, dorzucając ciekawostki o relacjach z różnymi autorami. Niektóre wymieniane pozycje wydają się szerzej nieznane w Polsce (a nawet nieprzetłumaczone), warto jednak podkreślić, że pod opieką interesującego nas historyka ukazały się również m.in. „Słowa i rzeczy” Michela Foucaulta, „Masa i władza” Eliasa Canettiego, prace Jacques’a Lacana, Émile’a Benveniste’a, Claude’a Lévi-Straussa czy Georges’a Duby’ego. Wyjaśniając sukces (także sprzedażowy) tych książek, sugeruje on, że nauki humanistyczne krzewiły wtedy filozofię krytyczną, która kwestionowała pewniki, i stwarzały nadzieję (!) na rewolucję.

Tutaj trzeba powrócić do wzmiankowanych esejów o intelektualistach, będące sui generis manifestami redakcji „Lé Debat” – zwłaszcza pierwszy z nich, wydrukowany w inicjalnym numerze. Już wówczas, w 1980 roku, autor stawia lapidarną diagnozę: „Upolitycznienie, mediatyzacja, uspołecznienie, biurokratyzacja – kondycja intelektualisty zmieniła się radykalnie” (s. 284). Wywody dotyczące charakteru „władzy intelektualnej” oraz przeobrażeń funkcji jej nosicieli są jednak dość kontrowersyjne i też osadzone w kontekście francuskim. Dość powiedzieć, że zdaniem Nory ów fenomen rozwinął się w tym kraju, ponieważ w minionych wiekach władza religijna splatała się z monarchią, podczas gdy np. w USA religię – w nurcie protestanckim – podporządkowano demokracji, intelektualiści nie mieli tam więc raison d’être. Byli oni bowiem swego rodzaju opozycjonistami i „dublerami” polityków, acz przejawiali podobne zapędy do despotyzmu jako wyraziciele sensu historii, wytyczający tor przyszłości. Mniej problematycznie brzmi hipoteza, że bohaterowie szkicu (autor tak ich nie nazywa, ale generalnie chodzi o moralistów-literatów epoki nowożytnej i nowoczesnej) sytuowali się na przeciwległym biegunie wobec Uniwersytetu, natomiast dzisiaj to instytucja legitymizuje intelektualistów.

W szkicu powstałym dwie dekady później Nora zauważa, że teraz „role rozdaje wszechpotężny reżim medialny” (s. 307), i utrzymuje, iż nawet kiedy intelektualiści biorą w obronę mniejszości i przełamują oportunizm, zależy im przede wszystkim na autopromocji. Kontrastuje owe pseudoelity z dawnymi humanistami, filozofami, pisarzami, a obecny kryzys będący pochodną specjalizacji i papierkomanii – z niegdysiejszym solidnym wykształceniem obywatelsko-politycznym połączonym z kulturą literacką i wiedzą w duchu tzw. nauk pozytywnych. Konfrontacja ta wypada jeszcze gorzej po 17 latach, w artykule z okazji 200. numeru „Lé Debat”: „[T]worzy się gigantyczna przepaść między – z jednej strony – coraz liczniejszą masą studentów, którzy głównie korzystają z Wikipedii, czytają notatki, podręczniki i słowniki, a polecane artykuły znajdują w internecie, z drugiej zaś – nauczycielami coraz bardziej obciążonymi pracą administracyjną oraz (…) naukowcami coraz bardziej zamykającymi się w swoich specjalizacjach, bez kontaktu z odbiorcą (…)” (s. 314). Trendowi temu przeciwstawia ideę od początku przyświecającą redagowanemu przez siebie periodykowi, czyli zaangażowanie intelektualne – nie w wymiarze politycznym (jak podkreśla, po maju 1968 roku aktywizm stał się groteskowy) ani w formie widowiska medialnego, tylko zwalczające populizm i postprawdę. Roztacza kasandryczną wizję, gdy przekonuje, że „najważniejszym politycznym wyzwaniem jest dziś ocalenie rozpadającej się kultury” (s. 318).

Według Nory sednem „Lé Debat” była autonomia działań intelektualnych, które miały na celu rejestrowanie i zrozumienie współczesnych gwałtownych zmian oraz przeszczepianie wiedzy specjalistycznej w sferę debaty publicznej. Za nadrzędną zmianę uznaje zerwanie historycznej ciągłości, oznaczające zarówno odcięcie od przeszłości, jak i niepewność przyszłości, zatem krach myślenia teleologicznego. Z kolei demokratyzacja historii skutkowała dowartościowaniem pamięci zbiorowych, a wraz z nimi – kolektywnych tożsamości. Konsekwencje wypunktowuje bohater książki w znanym już polskim czytelnikom szkicu „Czas pamięci”: „(…) odkrywanie zepchniętych w niepamięć fragmentów dziejów, rewindykowanie śladów przeszłości wymazanej lub skonfiskowanej, kult korzeni (roots) i rozwój badań genealogicznych, gorączka wszelkiego rodzaju obchodów rocznicowych, sądowe rozrachunki z przeszłością, mnożenie się najrozmaitszych muzeów, zwiększona uwaga poświęcona przechowywaniu archiwaliów (…)” (s. 168).

Jak nadmieniłam, myliłby się ten, kto by pochopnie identyfikował Norę – na podstawie tematyki jego badań – z entuzjastami pamięci zbiorowej, którzy uwypuklają jej rewelatorski i wywrotowy potencjał i pragną za pomocą niej demaskować wypaczenia historii akademickiej, czyli wyselekcjonowanej i opisanej przez ludzi do tego namaszczonych oraz będącej filarem wiedzy bądź ideologii narodu (zob. np. Hobsbawm 2008: 20). W tym ujęciu chodzi oczywiście o szansę na odzyskanie własnego głosu przez grupy, którym odebrano sprawczość i miejsce w dominującym dyskursie. Sam Nora w rozmowie z Jackiem Żakowskim tłumaczy: „Pamięć jest historią pozbawioną prawa do historii. (…) nowym zjawiskiem wynikającym z nieogarnionych cierpień ostatniego wieku i z długowieczności świadków (…) jest potrzeba prawdy bardziej prawdziwej niż prawda historii – prawdy osobistych doświadczeń i jednostkowej pamięci” (s. 187–188).

Niemniej na pamięć zbiorową vel społeczną składa się „wszystko to, co z przeszłości trwa w teraźniejszości, i wszystko to, co w teraźniejszości czyni się z wyobrażeniami o przeszłości” (Golka 2009: 7), należy zatem mieć na względzie plastyczność owej pamięci. Może ona bowiem służyć nie tylko wyzwoleniu, lecz także ujarzmianiu, bywa mistyfikująca i mistyfikowana i okazuje się istotną stawką w zmaganiach różnych sił społecznych o władzę. W tym kontekście Nora ostrzega przed jej instrumentalizacją, zżyma się na „zarazę upamiętniania” i „tyranię pamięci” (s. 159, 160) i przekonuje, że ślepe upamiętnianie czego popadnie stanowi drogę na skróty w stosunku do rzetelnej, krytycznej pracy historyka. Przypuszczalnie zgodziłby się z tezą, iż uprawianie historii jako nauki doprowadziło do „dostrzeżeni[a] relatywizmu dziejów ludzkich, ich wielowariantowości oraz tego, że – mimo dążenia do obiektywności – ludzie sami tworzą wiedzę, która jest warunkowana określonym czasem i miejscem. Tak więc to historia podważyła absolutną pewność siebie poszczególnych zbiorowości i ich pamięci” (Golka 2009: 47). Wszak nawołuje, aby „obowiązkowi pamięci” przeciwstawiać „obowiązek historii”, a postulat ten, naturalnie, podziela gros przedstawicieli dyscypliny. Zauważają oni, że pamięć zbiorowa „jawi się jako z zasady mityczna, zdeformowana, anachroniczna, ale to ona właśnie jest przeżyciem niemającego końca związku pomiędzy teraźniejszością a przeszłością. Dobrze byłoby, gdyby informacje (…) dostarczane przez zawodowych historyków (…) korygowały zafałszowaną historię tradycyjną. Historia powinna rozjaśniać pamięć i pomagać w prostowaniu jej omyłek” (Le Goff 2007: 171).

Autora „Kultury średniowiecznej Europy” zacytowałam nieprzypadkowo, gdyż wspomina się o nim w omawianym tomie (w którym skądinąd wyjątkowo brakuje indeksu osób). Współredagował wraz z Norą „Faire de l’histoire” – trzy woluminy poświęcone refleksji epistemologicznej nad materią historii i sposobami pisania o niej. Wiąże się to ze zmianą podejścia na bardziej antropologiczne, a także wydzieleniem pola badawczego w postaci historii historii, którą bohater książki nazywa również historią drugiego stopnia (co jego zdaniem symptomatyczne, w języku francuskim nie istnieją odrębne ekwiwalenty „dziejów” i „historiografii”). Za przedmiot ma ona nie tyle same wydarzenia – to, jak było „naprawdę” – ile własne metody i własną tradycję, mechanizmy konstruowania faktów i ich znaczeń oraz ich (nad)używanie w służbie teraźniejszości. Rzecz jasna, koncepcja ta koresponduje z narratywistyczną filozofią historii, wypromowaną głównie przez Haydena White’a i Franklina Ankersmita. Według tej orientacji nie należy bagatelizować odkrycia, że narracje historyków są ujętą w konkretne formy interpretacją faktów – fabularyzowaną, opartą na pewnych założeniach i schematach – lub wręcz aparatem, który je wytwarza. Nora wskazuje, że historycy Francji reprezentowali określoną pamięć (np. dynastyczną bądź chrześcijańską), lecz nie mieli tego świadomości, i znów wysuwa ryzykowne porównanie, gdy twierdzi, że w USA historię historii uprawiano od zawsze, bo zdawano sobie sprawę z wielości pamięci i braku jednej tradycji.

Dla redaktora „Les lieux de mémoire” elementem krytycyzmu historii wobec samej siebie był projekt, w którym historycy opowiadali, jak nimi zostali, ale nie w sposób typowy dla autobiografii, tylko specyficznymi dla siebie narzędziami, a więc czynili z siebie obiekt badań. Stanowiło to pokłosie rozważań nad historią jako dyscypliną naukową, pytań o własne zaangażowanie w profesję i o pozycję we wspólnocie. Jak zaznacza Nora w szkicu „Czy ego-historia jest możliwa?”: „Poza dialektyką podmiotu i przedmiotu ćwiczenia z ego-historii stawiało problem wzajemnych relacji między pamięcią a historią” (s. 165), i konkluduje, bodaj nieco ironicznie: „W czasach gdy w społeczeństwie narasta poczucie, że wszystko jest historią i każdy może być historykiem siebie samego, nie ma nic bardziej naturalnego niż spojrzeć na siebie okiem historiografa” (tamże).

Kwestia relacji między pojęciami z tytułu książki pozwala wrócić do wzmianki Le Goffa o „rozjaśnianiu pamięci” i przejść do tematyki miejsc pamięci, właśnie na nich bowiem koncentruje się historia drugiego stopnia – na zgłębianiu przejawów i celów wykorzystywania minionego na potrzeby rozmaitych grup, na prześwietlaniu zbiorowych wyobrażeń o nim i jego aspektów symbolicznych. Jak tłumaczy jeden z popularyzatorów koncepcji Nory, clou stanowi „analiza instytucjonalnych ram kreowania, podtrzymywania i transmisji pamięci przeszłości. Przyjmuje się (…), że konkretne kształty, jakie pamiętana przeszłość może przyjmować, oraz pełnione przez nią funkcje (…) w znacznej mierze zależą od tego, kto (…) pełni rolę przewodnika w społecznych praktykach jej ożywiania” (Szpociński 2008: 12). Trzeba przy okazji podkreślić, że owa koncepcja bywa mylnie uważana za „statyczn[ą], podczas gdy w ciągu kilkunastu lat (…) ulegała ona zmianom (…): o ile pierwsze tomy (1984) [„Les lieux de mémoire” – K.Sz.] powstawały w kontekście zdiagnozowanego przez Norę zanikania pamięci narodowej, o tyle ostatniemu (1992) towarzyszyło krytykowane przezeń fetyszyzowanie pamięci” (Kończal 2014: 231).

Francuski badacz akcentuje rozbieżność między autentyczną pamięcią społeczności archaicznych a naszą pamięcią, będącą zaborczą historią, czyli śladem i wyborem. Brzmi to niczym biblijna opowieść o utracie niewinności po zerwaniu owocu z drzewa poznania: „[G]dy pojawia się ślad, dystans, zapośredniczenie, nie istniejemy już w pamięci żywej, lecz w historii. Przykładem mogą być Żydzi z ich codzienną wiarą w rytuał i tradycję. Jako »naród pamięci« nie troszczyli się o historię aż do chwili, gdy otworzywszy się na świat, odkryli, że potrzebują historyków” (s. 97). Historia pozbawiła więc pamięć spontaniczności i ciągłości, wszakże Nora nie ubolewa nad tym nadmiernie; raczej – powtórzę raz jeszcze – oponuje przeciwko hipertrofii tej drugiej, która nabrała tak szerokiego znaczenia, że zmierza do wyrugowania historii. Nie on jeden zresztą konstatuje, że obserwujemy swoistą obsesję pamięci zbiorowej, manifestującej się kultem rocznic, upolitycznionej, utowarowionej i ekspandującej kosztem świadomości historycznej; że we współczesnej kulturze jest ona „odniesieniem samym dla siebie, pamięcią rozpamiętującą pamięć” (Van den Braembussche 1997: 102).

Zwłaszcza w rozmowie z Żakowskim bohater omawianej książki uderza w minorowe tony: zdradza zaniepokojenie brakiem spójnej wizji przeszłości i przyznaje rację interlokutorowi, że w świecie bez historii nie można byłoby ocenić popełnionych błędów i ferować wyroków moralnych. Niemniej wydaje się to pewną przesadą, a już na jawną hiperbolę zakrawa twierdzenie Nory, że „[w]alka o prawo do pamięci była w istocie walką o sprawiedliwość. Ale jej rezultatem staje się często wezwanie do zbrodni” (s. 191). Łagodząc jego kategoryczny sąd, wyraziłabym go klarowniej i bardziej przekonująco za autorem „Przeszłości jako przedmiotu wiedzy”: „Historyk winien nadto pozostawać na zewnątrz konfliktów pamięci i wypracowywać własny punkt widzenia na to, wokół czego się ogniskują, nie ulegając presji skłóconych stron i wiedząc, że jego stanowisko nie będzie odpowiadało żadnej z nich. Tylko za tę cenę może przyczynić się do pacyfikacji konfliktów, które na terenie pamięci samej pozostają nieuleczalne” (Pomian 2014: 36).

Przytoczony pogląd Nory wyjaśnia jednak, dlaczego przewodniczył francuskiemu stowarzyszeniu sprzeciwiającemu się ingerencji władz w badania i nauczanie historii, przede wszystkim – sankcjom represyjnym. Upolitycznienia historii dowodzą we Francji obchody rocznicowe kolejnych wydarzeń (często nie o znaczeniu ogólnonarodowym) oraz ustawy osądzające przeszłość (np. klasyfikujące daną zbrodnię jako ludobójstwo). Wprawdzie opory, lub wręcz oburzenie, może budzić niechęć redaktora „Les lieux de mémoire” do tego, co określa mianem pisania historii na nowo z perspektywy ofiar, lecz nie potępia on bez reszty, w imię jakiegoś ancien regime’u, odzyskiwania własnej przeszłości przez mniejszości i odżegnuje się od przyzwolenia na propagowanie rasizmu czy antysemityzmu. Ponadto argumentowi, że penalizowanie nieprawomyślnych tez jest niedemokratyczne, oraz domaganiu się niezależności badań, wolności słowa i rozumowania trudno odmówić słuszności. Ale czy da się odizolować historię od polityki? Owe domeny jawią się jako immanentnie zrośnięte, choćby tylko z uwagi na nieusuwalność światopoglądu dziejopisów i… autorów źródeł.

W „Historyku, władzy i przeszłości” Nora tłumaczy, że kiedyś ten pierwszy weryfikował pamięć, obecnie ma za zadanie mediować pomiędzy nią a rządzącymi, być buforem zabezpieczającym społeczeństwo przed naciskiem obu sfer, „jednocześnie interpretatorem i pośrednikiem, który zarówno bojownikom pamięci, jak i politykom mówi, na co przeszłość pozwala, a na co nie” (s. 225). Powiedziałabym, iż podobnie jak Maurice Halbwachs – protoplasta badaczy mémoire collective – bohater książki rozróżnia pamięć stanowiącą zbiorowy konstrukt oraz historię uznawaną za naukę obiektywną. W dodatku zdaje się żywić trochę konserwatywną (pytanie, czy płonną) nadzieję, by historyk pełnił funkcję swego rodzaju prawodawcy. Fragmenty niektórych pism Nory mogą nasuwać wniosek, że ów typ idealny nie tylko gruntownie przestudiował minione wydarzenia – lub raczej źródła i cudze ich odczytania – lecz także przeniknął istotę historii; zaryzykuję więc przypuszczenie, że przypomina… filozofa dziejów (a kysz, a kysz!).

Skupiwszy się na napięciach czy dialektyce między tytułową diadą, nie rozwodzę się tu nad charakterystyką miejsc pamięci, nie polemizuję też z pewnymi spornymi opiniami ani nie wytykam sprzeczności sądów (pod tym względem biorę poprawkę na dystans czasowy dzielący najstarsze i najnowsze teksty). Ponadto musiałam pozostawić na marginesie inne wątki, nawet frapujące mnie roztrząsanie relacji, jakie łączą literaturę i historiografię. Granicami pomiędzy nimi zajmuje się Nora zarówno w szkicu bardziej teoretycznym, jak i w obszernej (40 stron w tomie, który liczy ich razem 340) rozmowie z Jonathanem Littellem o jego wstrząsającej, monumentalnej powieści „Łaskawe”. Nadmienię tylko, że za ciekawsze niż kulisy pracy nad nią uważam objaśnienie, iż autor nie wyszedł od dociekania „dlaczego Niemcy zabijali Żydów?” (rzekłabym: mało płodnego poznawczo i obciążonego presupozycją), gdyż postrzega Holokaust jako element szerszych nowożytnych procesów politycznych i technik rozwiązywania problemów społecznych. W dyskusji pada zdanie, że stał się on autonomicznym tematem, „zdehistoryzowanym” (s. 272) i wyrwanym z kontekstu wojny; co więcej, dominacja perspektywy żydowskiej prowadzi do postponowania innych eksterminowanych, zarazem zaś utrudnia uniwersalizację kwestii Zagłady, empatyzowanie z ofiarami (lub odkrycie w sobie potencjalnego kata). Dorzuciłabym tutaj obiekcję, że także tym razem Nora przyjmuje wyłącznie optykę francuską, a interlokutor idzie w jego ślady, wskutek czego brakuje nawet wzmianki o polskich Żydach – najliczniejszej grupie ofiar Holocaustu – oraz stworzonych przez Polaków, nie tylko żydowskiego pochodzenia, ważnych dziełach i dokumentach poświęconych Szoah, mimo że rozmowa odbyła się już w 2007 roku.

To zagadnienie rozgałęzia się na dwa następne, które tu pomijam: korzeni interesującego nas badacza („Moja historia żydowska”) i sygnalizowanych już motywów francuskich (obecnych w każdym tekście, zwłaszcza w „Jak pisać historię Francji?”). Ale w tomie odnajdziemy również rozważania nad bardziej globalnymi zjawiskami. Esej „Powrót wydarzenia” z 1972 roku, traktujący o roli mediów w kreowaniu wydarzeń, o inflacji tych ostatnich, które nadają sobie status sensacji, i o ich odseparowaniu od realnych faktów, zawiera druzgocące diagnozy dotyczące mediów i ich odbiorców i można go sytuować obok pozycji takich jak „Społeczeństwo spektaklu” Guya Deborda z jednej strony, z drugiej zaś – wspomnianej „Masy i władzy” czy książek Gustave’a Le Bona i José Ortegi y Gasseta.

Pół wieku później chyba możemy się zgodzić, że nie były egzageracją twierdzenia o zastępowaniu nauki w roli dostarczyciela wiedzy i przeistaczaniu kultury w rozrywkę przez media, o mnożeniu się uroczystości upamiętniających i ich politycznym wyzyskiwaniu czy o komercjalizacji przeszłości, o której – dodałabym: po zdymisjonowaniu historyka – decydują świadkowie, media, sądy. Redaktor „Les lieux de mémoire” zauważa, że nasze (przyjmijmy: nie tylko francuskie) społeczeństwo czuje potrzebę historycznego rozumienia siebie, rozszyfrowywania, czym jest, w świetle tego, czym było, stąd historia jako nauka wydaje się nieodzowna. Nie może ona jednak reprezentować lub faworyzować żadnej tożsamości grupowej ani być historią urzędową czy rewizjonistyczną. (Za Jerzym Eislerem [2010: 407] powiedziałabym, że powinna być bezprzymiotnikowa). Misję historyka stanowi wszak „ustalanie faktów, badanie prawdy, proponowanie interpretacji bez przymusu i tabu” (s. 222). Ale nasuwa się wątpliwość: czy nie jest to misja niewykonalna? Zważywszy na wszechobecne emocjonalne manipulowanie przeszłością przez media i polityków oraz triumf pamięci zbiorowych, Nora pyta z retoryczną emfazą: „Kogo jeszcze obchodzi historia?” (s. 190). Tych, których nadal obchodzi, odsyłam do wyboru jego pism.

LITERATURA:

Eisler J.: „Narracje o PRL. Jak się opowiada o historii najnowszej?”. W: „Zapisywanie historii. Literaturoznawstwo i historiografia”. Red. W. Bolecki, J. Madejski. Warszawa 2010.

Golka M.: „Pamięć społeczna i jej implanty”. Warszawa 2009.

Hobsbawm E.: „Wprowadzenie. Wynajdywanie tradycji”. W: „Tradycja wynaleziona”. Red. E. Hobsbawm, T. Ranger. Tłum. M. Godyń, F. Godyń. Kraków 2008.

Kobielska M.: „Czytanie Nory. Appendix”. W: „Od pamięci biodziedzicznej do postpamięci”. Red. T. Szostek, R. Sendyka, R. Nycz. Warszawa 2013.

Kończal K.: „Miejsce pamięci”. W: „Modi memorandi. Leksykon kultury pamięci”. Red. M. Saryusz-Wolska, R. Traba. Warszawa 2014.

Le Goff J.: „Historia i pamięć”. Tłum. A. Gronowska, J. Stryjczyk. Warszawa 2007.

Pomian K.: „Historia – dziś”. W: „Historia – dziś. Teoretyczne problemy wiedzy o przeszłości”. Red. E. Domańska, R. Stobiecki, T. Wiślicz. Kraków 2014.

Szpociński A.: „Miejsca pamięci (lieux de mémoire)”. „Teksty Drugie” 2008, nr 4.

Van den Braembussche A.: „Historia i pamięć: kilka uwag na temat ostatniej dyskusji”. W: „Historia: o jeden świat za daleko?”. Wstęp, tłum. i oprac. E. Domańska. Poznań 1997.
Pierre Nora: „Między pamięcią a historią. Wybór tekstów”. Wstęp Krzysztof Pomian. Wybór, wprowadzenie i przekład Jan Maria Kłoczowski. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria. Gdańsk 2022 [seria: Biblioteka Mnemosyne].