
CIS POSPOLITY, OWOCE DZIKIEJ JARZĘBINY
A
A
A
Cis pospolity
Jesteśmy
najeżeni igłami i macicami, i lepiej nie podchodź
bez wódki, relanium, kwetiapiny.
Jeśli popełnimy błąd, spotykamy się w dużym
pokoju i podtrzymujemy ogień w kozie.
Lecą iskry, które gasi się chmielem,
sokiem z grejpfruta. Freud nas przerósł,
ale dalej nie wie, co z nami zrobić.
Kwitnie na nim babka lancetowata,
którą dzieci przykładają na rozwalone kolana;
nieświadome, że psy sikają także na cmentarzach.
Zeszłej nocy chciałam przetopić się na coś
lepszego i połknęłam tabletki.
Na rozgrzane do trzydziestu sześciu stopni taksyny
wystarczyło płukanie żołądka. Możemy dalej
obrastać w igły i macice. Freud nas przerósł,
ale wciąż nie wie, co z nami zrobić.

Zdjecie: Oliwia Stępień: „Cis pospolity”.
Owoce dzikiej jarzębiny
Któregoś dnia Ewa obudziła się później niż zwykle. Jarzębina nie spłynęła jej po udzie. Normalnie na ból wzięłaby nospę, ale w tym wypadku nospa była bezradna.
Dlatego Ewa kręciła fajki na przewijaku. Ręce trzęsły się jejz braku chemii, ale wytrwale rozrabiała bebilony dłońmi o zapachu tytoniu, który po dwunastu latach musiał przekwitnąć w risperidony. Kiedy już przekwitnął, mogliśmy wdychać koncentrację, więc braliśmy i piliśmy z tego wszyscy, tak jak Ewa piła herbatę z plastikowych wiader. To był bowiem kielich krwi jej, potu i łez, które za nas i za wielu były wylane.
Po kilku tygodniach od przekwitu herbatę do popicia można było przelać z wiadra do dzbanuszka. Starego dobrego dzbanuszka na herbatę, której Adam nie potrafił docenić. Chmiel brał go wtedy pod pachy, jak czteroletniego chłopca. Kręcił się z nim, huśtał, podnosił i opuszczał.
W porze rzygania Adam brał jeszcze łyczka z macoszego cycka, wierząc, że uda się pogryźć do krwi, niech zdycha za mamusię, za tatusia.
Na te salta moralne nie było żadnych mlecznych.
Po takim nawozie jarzębina potrzebuje dużowody, żeby oczyścić się z toksyn. Nie róbcie tego w domu.
Więcej nie powiem, bo mogę powiedzieć za dużo. Przypomina mi o tym pomiot lityczny, który nie sika charytatywnie i w tym miesiącu nie odda już ani jednej kropli szczyn dla literatury.
Odda kroplę jarzębiny. Dziś obudziłam się później niż zwykle i znów spłynęła mi po udzie. Jakie szczęście, móc spuszczać ją w kiblu.
Zdjęcie główne: Kinga Przeliorz: „Semivivus, wpółżywy”.
Jesteśmy
najeżeni igłami i macicami, i lepiej nie podchodź
bez wódki, relanium, kwetiapiny.
Jeśli popełnimy błąd, spotykamy się w dużym
pokoju i podtrzymujemy ogień w kozie.
Lecą iskry, które gasi się chmielem,
sokiem z grejpfruta. Freud nas przerósł,
ale dalej nie wie, co z nami zrobić.
Kwitnie na nim babka lancetowata,
którą dzieci przykładają na rozwalone kolana;
nieświadome, że psy sikają także na cmentarzach.
Zeszłej nocy chciałam przetopić się na coś
lepszego i połknęłam tabletki.
Na rozgrzane do trzydziestu sześciu stopni taksyny
wystarczyło płukanie żołądka. Możemy dalej
obrastać w igły i macice. Freud nas przerósł,
ale wciąż nie wie, co z nami zrobić.

Zdjecie: Oliwia Stępień: „Cis pospolity”.
Owoce dzikiej jarzębiny
Któregoś dnia Ewa obudziła się później niż zwykle. Jarzębina nie spłynęła jej po udzie. Normalnie na ból wzięłaby nospę, ale w tym wypadku nospa była bezradna.
Dlatego Ewa kręciła fajki na przewijaku. Ręce trzęsły się jejz braku chemii, ale wytrwale rozrabiała bebilony dłońmi o zapachu tytoniu, który po dwunastu latach musiał przekwitnąć w risperidony. Kiedy już przekwitnął, mogliśmy wdychać koncentrację, więc braliśmy i piliśmy z tego wszyscy, tak jak Ewa piła herbatę z plastikowych wiader. To był bowiem kielich krwi jej, potu i łez, które za nas i za wielu były wylane.
Po kilku tygodniach od przekwitu herbatę do popicia można było przelać z wiadra do dzbanuszka. Starego dobrego dzbanuszka na herbatę, której Adam nie potrafił docenić. Chmiel brał go wtedy pod pachy, jak czteroletniego chłopca. Kręcił się z nim, huśtał, podnosił i opuszczał.
W porze rzygania Adam brał jeszcze łyczka z macoszego cycka, wierząc, że uda się pogryźć do krwi, niech zdycha za mamusię, za tatusia.
Na te salta moralne nie było żadnych mlecznych.
Po takim nawozie jarzębina potrzebuje dużowody, żeby oczyścić się z toksyn. Nie róbcie tego w domu.
Więcej nie powiem, bo mogę powiedzieć za dużo. Przypomina mi o tym pomiot lityczny, który nie sika charytatywnie i w tym miesiącu nie odda już ani jednej kropli szczyn dla literatury.
Odda kroplę jarzębiny. Dziś obudziłam się później niż zwykle i znów spłynęła mi po udzie. Jakie szczęście, móc spuszczać ją w kiblu.
Zdjęcie główne: Kinga Przeliorz: „Semivivus, wpółżywy”.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |