POZA ANGAŻ
A
A
A
Wygląda na to, że tak już być musi: wprowadzana co jakiś czas na salony idei kategoria sztuki zaangażowanej wywołuje dyskusje tyleż zaangażowane, co – zaaranżowane. Przyczyny tego stanu rzeczy wydają się tkwić głęboko w samej jej strukturze. Wszak sztuka, o jakiej mowa wyodrębnia się nie w efekcie angażu nowopowstałych dzieł w problematykę, jaką najogólniej określić można mianem politycznej, ale jako następstwo takiej aranżacji pola dyskursywnego, która zamyka dyskutantów w zaklętej przestrzeni binarnych opozycji, przyszywanych łatek i upraszczających etykiet. Nic więc dziwnego, że wielu twórców i myślicieli odwleka moment wstąpienia na tak przygotowaną scenę przedstawienia (na której wszyscy ci, którzy z jakiś powodów mieliby wobec zaangażowania jakiekolwiek obiekcje, zidentyfikowani zostaną jako figury nieczułe i obojętne wobec problemów tzw. rzeczywistości); inni, co przezorniejsi, podejmują próby wymknięcia się na zewnątrz jeszcze przed podniesieniem kurtyny. Poza artysty zaangażowanego usztywnia, mierzi i krępuje; poza kulisami zaczyna się życie, które – choć być może pozbawione kilku, mniej lub bardziej elektryzujących, bitewek – otwiera możliwość nieograniczonych działań artystycznych. Oczywiście i one stanowić będą musiały ponowną aranżację przestrzeni dyskursywnej, a jednak roli poszerzenia, jakiego być może dokonają, otwierając się na nowe języki, obszary i idee – nie sposób przecenić.
Parafrazując znane powiedzenie Borgesa, porównującego wyrażenie „literatura zaangażowana” do określenia „jeździectwo protestanckie”, powiedzieć by można, że w największym stopniu zaangażowana bywa zwykle nie literatura, która usiłuje się angażować, ale literatura literacka. Rzecz jasna, tyczy się to także i innych rodzajów działalności artystycznej: filmów filmowych, muzyki muzycznej, czy w końcu – czemu nie? – „sztuki sztucznej”. Każdorazowo chodzi tu o wciągnięcie istniejących dyskursów w taką grę, jaka spowodowałaby naruszenie ich efemerycznej homeostazy, a tym samym przeformułowanie utrzymujących ją sił.
Świadomość ta kształtuje myślenie wszystkich omawianych w tym miejscu autorów, jednakże każdy z nich wydaje się robić z niej nieco inny użytek. Solidną podbudowę teoretyczną dla likwidacji – jak powiada – „szkolnej opozycji między sztuką dla sztuki a sztuką zaangażowaną” daje Jacques Rancière; jednocześnie jednak rozpoznając i eksploatując tkwiące w niej założenia, proponuje nowe, bardziej subtelne i lepiej umotywowane rozróżnienia. Tym samym uproszczeniom i stereotypom interpretacyjnym (a jednak w zupełnie inny sposób) zadaje kłam Guy Debord, w którego filmach skrajny awangardyzm formalny twórczo spotyka się z równie silnym zaangażowaniem społeczno-politycznym. Wychodzący z perspektywy teoretycznoliterackiej i redefiniujący pojęcie „literackości”, Derek Attridge zmierza w stronę interdyscyplinarnego namysłu nad frapującą jakością ludzkich wytworów, określaną przez niego mianem „inwencyjności” i „odkrywczości”. Z tekstów autorów, którzy podjęli trud zmierzenia się z myślą Maurice’a Blanchota wyłania się przejmujący obraz śmierci jako jedynej perspektywy, z jakiej spoglądać winniśmy na sztukę, i jaka stanowić powinna ostateczny horyzont wszelkich naszych zaangażowań. Ta i inne idee, będące efektem kolejnych „zwrotów” w humanistyce, sprawdzane są przez Michała Pawła Markowskiego w ogniu jego ekstremalnie zaangażowanych interpretacji – nie w rzeczywistość jednak, a w egzystencję, aranżującą, jak się zdaje, jedyną przestrzeń jednostkowego angażu w świat.
Wraz z numerem niniejszym inaugurujemy istnienie nowego działu „artPAPIERU”. Zadaniem „IDEI” jest rejestracja ważniejszych ruchów, wstrząsów i przesunięć na terenie szeroko rozumianej humanistyki. Nasze spostrzeżenia prezentowane będą w ukazujących się co miesiąc numerach monograficznych – wierzymy bowiem w możliwość połączenia tradycyjnej „tematycznej” formy z charakterystyczną dla pism internetowych szybkością reakcji. Nie chcielibyśmy natomiast, by nasze zaangażowanie w kolejne tematy, mniej lub bardziej znane i dyskutowane, prowadziło do aranżacji doskonałych, a tym samym doskonale niegościnnych. Scena otwarta jest na dysonanse, kreacje indywidualne, interpretacje zbójeckie, niepokorne improwizacje.
Parafrazując znane powiedzenie Borgesa, porównującego wyrażenie „literatura zaangażowana” do określenia „jeździectwo protestanckie”, powiedzieć by można, że w największym stopniu zaangażowana bywa zwykle nie literatura, która usiłuje się angażować, ale literatura literacka. Rzecz jasna, tyczy się to także i innych rodzajów działalności artystycznej: filmów filmowych, muzyki muzycznej, czy w końcu – czemu nie? – „sztuki sztucznej”. Każdorazowo chodzi tu o wciągnięcie istniejących dyskursów w taką grę, jaka spowodowałaby naruszenie ich efemerycznej homeostazy, a tym samym przeformułowanie utrzymujących ją sił.
Świadomość ta kształtuje myślenie wszystkich omawianych w tym miejscu autorów, jednakże każdy z nich wydaje się robić z niej nieco inny użytek. Solidną podbudowę teoretyczną dla likwidacji – jak powiada – „szkolnej opozycji między sztuką dla sztuki a sztuką zaangażowaną” daje Jacques Rancière; jednocześnie jednak rozpoznając i eksploatując tkwiące w niej założenia, proponuje nowe, bardziej subtelne i lepiej umotywowane rozróżnienia. Tym samym uproszczeniom i stereotypom interpretacyjnym (a jednak w zupełnie inny sposób) zadaje kłam Guy Debord, w którego filmach skrajny awangardyzm formalny twórczo spotyka się z równie silnym zaangażowaniem społeczno-politycznym. Wychodzący z perspektywy teoretycznoliterackiej i redefiniujący pojęcie „literackości”, Derek Attridge zmierza w stronę interdyscyplinarnego namysłu nad frapującą jakością ludzkich wytworów, określaną przez niego mianem „inwencyjności” i „odkrywczości”. Z tekstów autorów, którzy podjęli trud zmierzenia się z myślą Maurice’a Blanchota wyłania się przejmujący obraz śmierci jako jedynej perspektywy, z jakiej spoglądać winniśmy na sztukę, i jaka stanowić powinna ostateczny horyzont wszelkich naszych zaangażowań. Ta i inne idee, będące efektem kolejnych „zwrotów” w humanistyce, sprawdzane są przez Michała Pawła Markowskiego w ogniu jego ekstremalnie zaangażowanych interpretacji – nie w rzeczywistość jednak, a w egzystencję, aranżującą, jak się zdaje, jedyną przestrzeń jednostkowego angażu w świat.
Wraz z numerem niniejszym inaugurujemy istnienie nowego działu „artPAPIERU”. Zadaniem „IDEI” jest rejestracja ważniejszych ruchów, wstrząsów i przesunięć na terenie szeroko rozumianej humanistyki. Nasze spostrzeżenia prezentowane będą w ukazujących się co miesiąc numerach monograficznych – wierzymy bowiem w możliwość połączenia tradycyjnej „tematycznej” formy z charakterystyczną dla pism internetowych szybkością reakcji. Nie chcielibyśmy natomiast, by nasze zaangażowanie w kolejne tematy, mniej lub bardziej znane i dyskutowane, prowadziło do aranżacji doskonałych, a tym samym doskonale niegościnnych. Scena otwarta jest na dysonanse, kreacje indywidualne, interpretacje zbójeckie, niepokorne improwizacje.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |