ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (94) / 2007

Paweł Goryl,

TAU BEKSIŃSKIEGO

A A A
Muzeum Historyczne w Sanoku, będąc jedynym spadkobiercą Zdzisława Beksińskiego, posiada niespotykany, największy na świecie, bo liczący kilka tysięcy dzieł, zbiór prac jednego z najważniejszych krajowych twórców minionego wieku.

Beksiński – „artysta wszechstronny”, zajmował się fotografią, rzeźbą, grafiką. Projektował autobusy. Przede wszystkim jednak malował. Obrazy tworzone olejnymi, czasem akrylowymi farbami na zwyczajnych, pilśniowych płytach wywołują u odbiorcy olbrzymie wrażenie, tyleż przez fantastyczną, epatującą koszmarno-onirycznymi wizjami tematykę, co przez zastosowanie szczególnej perspektywy. Beksiński sprowadza nas do poziomu kilkuletniego dziecka. Punkt widzenia działa niczym specyficzny pryzmat, pole widzenia jest zawężone. Wszystko, co dostrzegamy, dociera do świadomości z zupełnie inną siłą – wydaje się nienaturalnie wielkie. Artysta zmusza nas do spoglądania ku górze. Wielokrotnie powracającym, obok przedstawień monumentalnych budowli na tle nieba, jest wizerunek krzyża.

Niejeden koneser dzieł Beksińskiego zadawał sobie pytanie, skąd wziął się ów element w twórczości człowieka, określającego siebie mianem ateisty? Sam twórca postawił sprawę dosyć jasno: „Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego ten akurat motyw robi na mnie tak silne wrażenie, ale przede wszystkim jest to właśnie ten motyw. Jako malarz ustosunkowuję się swoim ukrzyżowaniem do ukrzyżowań Rembrandta, Grünewalda czy wreszcie setek tysięcy ukrzyżowań bezimiennych twórców, które znajdują się w setkach i tysiącach kościołów i cmentarzy. To tak, jak z ‘Requiem’, które prawie z reguły komponowane jest do tego samego tekstu. Nie wycofuję się jednak z tego, że jest to dla mnie motyw szczególny, ale właśnie jako wizja, a nie jako wyznanie wiary. Dominuje nad nim historia sztuki, a nie wiara. Nie wykluczam, że malując obraz, nie do końca zdaję sobie sprawę o co mi chodzi, ale na pewno wiem, o co mi nie chodzi.”

Przyjrzyjmy się dokładniej krzyżowi Beksińskiego. Nie jest to najlepiej rozpoznany krzyż rzymski, lecz ma formę litery ,,T” i określany jest jako: krzyż egipski, crux commissa, krzyż św. Antoniego, albo też tau od ostatniej dwudziestej drugiej litery hebrajskiego alfabetu, która była znakiem często używanym przez niepiśmiennych do potwierdzania tożsamości na oficjalnych dokumentach. Tym samym wyrażała metaforycznie, to, co stanowi o istocie człowieka – jego imię. Jako ostatnia litera stała się symbolem ostatniej deski ratunku dla człowieka, a zarazem znakiem odkupienia. Znak ów w kulturze greckiej wyrażał dokładnie to samo co w judaistycznej, był przedstawieniem świętej, posiadającej zbawienne moce, liczby trzysta. Czaszki z wypalonym kształtem ,,T’’ są odnajdywane licznie w prehistorycznych stanowiskach archeologicznych. Istnieje hipoteza, iż naznaczano w ten sposób osoby dotknięte chorobami, bądź stale obcujące z ponadnaturalnymi siłami – kapłanów i szamanów. Bowiem znak ten działa jako apotropeion. Od zarania malowano go nad drzwiami domów lub umieszczano na amuletach w celu odpędzenia demonów czy ochrony od zarazy.

Znak tau nie posiada więc jedynie cech odwołujących się do tradycji chrześcijańskich (chociaż te wydają się na pierwszy rzut oka najbardziej oczywiste). Jako rodzaj krzyża – jest archetypem przynależnym właściwie wszystkim kulturom świata. Pomimo różnorodnych form, jakie przybierał, krzyż stanowił zawsze znak święty, chroniący człowieka przed złem. Wywodził się z symboliki pierwotnych kultów przyrody, ewoluujących później stopniowo w wierzenia solarne, znane nieomal całej ludzkości jako pierwsze formy zorganizowanej religii. Elementy, które zostały następnie przejęte przez religie bardziej złożone – judaizm, buddyzm, czy chrześcijaństwo. Można tym samym wnioskować, iż tau, jako swoisty derywat, niezależnie od przekonań religijnych autora, wyrażał – w warstwie elementarnej –symboliczne remedium na działanie ciemnych, złych sił, i odzwierciedlał potęgę przyjaznej człowiekowi części sfery nadprzyrodzonej.

Przyjrzyjmy się innym obrazom Beksińskiego, pomoże nam to w próbie bardziej szczegółowego, klarownego wyjaśnienia roli tau w jego twórczości. Ich klimat ujął najtrafniej Andrzej Osęka, wypowiadając się o działalności artysty: ,,Zdzisław Beksiński miał tę rzadką odwagę, że w sztuce robił naprawdę to, co chciał. Wydawało się wielu, że artysta snuje tylko bez końca makabryczne opowieści o kaleczeniu i rozpadaniu się ciała, o umierających i martwych, o tym, że wszystko podszyte jest śmiercią, że każdy człowiek zawiera w sobie kościotrupa - symbol jego nieuchronnego losu’’. Rzeczywiście, tak jak zauważa wybitny krytyk, daremnie szukać u Beksińskiego antropomorficznych postaci, które byłyby wolne od trupiego desygnatu. Za to mamy przed sobą cały poczet upiornych zjaw. Plejadę rozpadających się, obleczonych nędznymi resztkami skóry kościotrupów. Nieruchomych albo zdążających dopiero ku nicości – wszystko jedno, czy będzie to przepaść, rów wypełniony ohydnymi zwłokami, czy pochłaniająca je, wyrastająca wprost z ziemi, rozdziawiona paszcza, która symbolizuje powrót do pierwotnego, mitycznego niebytu – sprzed początku czasu. Zwróćmy uwagę, że światło, które usiłuje rozjaśnić to jedyne w swoim rodzaju pandemonium jest niemal zawsze rozmyte, a jego źródła skryte za chmurą, czy tumanem kurzu. Często promieniuje barwą pomarańczową lub wręcz czerwienią, stanowiąc niejako tym samym odblask pożogi. Niewątpliwy ruch powietrza nie może być utożsamiany z wiatrem. To raczej podmuch wywołany wybuchem bomby termojądrowej. Bezlistne drzewa zostają uchwycone w chwili zmiatania ich przez falę uderzeniową. Krajobraz pełen ruin, jałowy i wypalony, jest krajobrazem miejsc, gdzie odbyły się pierwsze próby nuklearne. Wydaje się, że cała twórczość Beksińskiego wyraża natrętną fascynację, a zarazem strach przed wojną totalną (symbolizowaną przez broń atomową), która ostatecznie zmiecie ludzką cywilizację. Jego obrazy zdają się przedstawiać świat w momencie zagłady, i tuż po niej. Zastanówmy się, czy, obecne w pracach Beksińskiego, budowle nie narzucają skojarzeń z mityczną Wieżą Babel? Symbolem klęski, i daremnego, startego w proch, trudu człowieka w pracy mającej prześcignąć transcendentną potęgę. Dzieła wynikającego jedynie z zadufania i nadmiernej wiary we własne, przecenione, siły.

Być może malarz uwiecznił w swych dziełach powrót wojny? I to o wiele straszniejszy niż ten, który zapamiętał. Ognisty powiew zmieniający miasta w gruzy. Przeobrażający tętniącą życiem planetę w pustkowie, po którym włóczą się upiorne zjawy i widma. W przestrzeni falują potępione dusze jak fatamorgana, nieudane symulakry żywych. Beksińskiego, co sam przyznał kiedyś, śmierć nie przerażała. Nie lękał się nieuchronnego niebytu: ,,Wszyscy mamy problem śmierci przed oczyma. Nie jestem wyjątkiem. Osobiście bardziej boję się umierania niż samej śmierci. Nie jest to lęk przed nicością, ale przed cierpieniem i tego się chyba bardziej obawiam’’.

Wciąż pojawiający się pośród fantasmagorycznych wizji, motyw tau, znajduje wytłumaczenie w świetle powyższych wywodów. Po pierwsze, artysta odwołuje się do ponad kulturowego, tkwiącego w podświadomości, niezwerbalizowanego odczucia obecności utajonej siły pochodzącej z samego jądra wszechświata – energii posiadającej moc odkupienia i ochrony przed złem. Po drugie, tym samym składa jej hołd. Umieszczając krzyże pośrodku pól śmierci, traktuje je nie tylko jako silny apotropeion, ale także czyni z nich kosmiczny ołtarz ofiarny, na którym w przenośni kładzie przyszłe losy ludzkości, i traktuje jako znak odkupienia – czyli tym samym przyszłego oczekiwanego odrodzenia. Nie czyni tego świadomie, jego wizje pojawiają się raczej na skutek specyficznej kulturowej echolalii: tau oddaje dychotomiczny całokształt otaczającej nas rzeczywistości. Poświadcza o tym chociażby sama struktura – synteza pionu i poziomu. Dodatkowo, jak już wspomnieliśmy, na wszystko każe nam patrzeć z perspektywy istoty zupełnie bezbronnej wobec niemej potęgi uniwersum.

W pewnym sensie spełniło się jego marzenie. W Sanoku znajduje się kilka tysięcy prac – największy na świecie zbiór dzieł Beksińskiego. Artysty, który nigdy nie wyjeżdżał z kraju i powtarzał, jak bardzo żałuje, że nie może żyć otoczony wszystkimi swoimi pracami.
Galeria Zdzisława Beksińskiego. Muzeum Historyczne w Sanoku, ekspozycja stała.