ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (95) / 2007

Agnieszka Nęcka,

ZAKLĘTE REWIRY MITOLOGII DOJRZEWANIA

A A A
„Jednym z tych, którzy nas wprowadzili w strzał z klucza, był Sztejmes. Nikt już dobrze nie pamięta, jak wyglądał i co robił. (...) To nie wszystko. Sztejmes zostawił nam coś jeszcze – Bożą iskrę rajdu do przodu i niezachwianą potrzebę pędu ku życiu, choć sam już jest od dawna z tamtej strony. Dziś uśmiechałby się pewnie, widząc, jak niezdarnie staramy się wejść w świat obowiązku. Dziś, kiedy nic nie jest takie, jak kiedyś. Jedne dzieci ulicy przepoczwarzyły się w motyle, inne w ćmy; czas im lecieć”. Wbrew płynącej z powyższego cytatu sugestii, nie Sztejmes jest głównym bohaterem „Dzikiego Kąta” – debiutanckiej powieści Piotra Śliwińskiego (rocznik ‘73) – a Święty, który wraz z grupką przyjaciół: Niutkiem, Heblem, Nyfkiem, Ćmagą i Długim doświadcza trudnego procesu „wchodzenia w dorosłość”. „Dziki Kąt” jest bowiem nade wszystko narracją adolescencyjną. Pisarz sięgnął po klasycznie wręcz pokazane młodzieńcze „bycie razem”, będące tzw. szkołą życia, dzięki której formują się osobowości.

Oto narrator – Święty – powraca za pomocą reminiscencji do okresu, gdy wraz z kolegami uciekał na wagary, czas spędzając głównie na całonocnych balangach, pijackim „szwędaniu się” bez określonego z góry celu, chodzeniu na grandy (czasami dość nietypowe, jak w przypadku poszukiwania kurzych piór), dziecięcych zabawach. Potem były pierwsze miłosne uniesienia, inicjacje seksualne, poszukiwanie pracy i uczenie się odpowiedzialności. Osiąganie tzw. dorosłości łączy się w przypadku Świętego i jego przyjaciół z Dzikiego Kąta z wkraczaniem kapitalizmu. Czasy dzieciństwa znajomych przypadły na schyłek PRL-u, stąd sporo uwagi poświęca się w książce opowieściom o wprowadzeniu stanu wojennego. Ale „Dziki Kąt” niespecjalnie różni się od zahaczających o okres Polski Ludowej narracji rocznikowo bliskich Śliwińskiemu kolegów po piórze. Spójność inicjacyjnej opowieści została zachwiana – podobnie jak w przypadku innych pisarzy należących do „roczników siedemdziesiątych” – przez historyczny konkret. „Czasy bezpłciowe” – by użyć określenia Radosława Kobierskiego – będące konsekwencją braku przeżycia pokoleniowego sprawiły, że mamy do czynienia z brakiem sytuacji, które mogłyby stać się silnym centrum fabularnym historii opowiadanych przez pisarzy urodzonych w latach siedemdziesiątych. Nie inaczej jest w przypadku debiutanckiej prozy Śliwińskiego. Całość pomyślana została jako – zaburzona linearnie – opowieść wspomnieniowa, która z jednej strony wypływa z potrzeby pogodzenia się z przeszłością, z chęcią jej wyjaśnienia i uporządkowania (śmierć Długiego, nie do końca jasne samobójstwo Sztejmesa, niespełniona miłość do Salome). Z drugiej zaś – chodzić by mogło o próbę mentalnego wyrwania się z zakorzenienia w rodzinnej miejscowości. W młodości tkwią ponadto źródła pisarstwa, jakie odkrył u siebie narrator, które pozwoliły wrażliwemu dzieciakowi wybić się na swoją małą, prywatną niepodległość. „Miałem się tłumaczyć? Nie było powodu. Przecież każdy robił, co chciał; oni chcieli bab i chlania, mnie co innego zaświeciło pod czaszką. Ludzie zachowują się jak stado pawianów: pierwszy robi to, co i drugi. Takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Ileż można?”

„Dziki Kąt” da się tedy czytać jako swoisty bildungsroman, który przynosi – najkrócej rzecz ujmując – opowieść o budzeniu się pisarza w młodym zbuntowanym chłopaku. Tak swoją hulaszczą młodość podsumował Święty: „Już wiem, co to było: zabawa i ciągłe sprawdzanie możliwości w porywie egzaltowanego efekciarstwa. Sprawdzanie, do czego się ewentualnie nadam i jak długo można ze mną wytrzymać. Nie udało się – spokój w mieście i w domu. Uniknąłem upadku, bólu istnienia i podobnych głupot. Obeszło się bez widoków na przyszłość”. Pisywanie nowelek w celu zaimponowania dziewczynie z czasem przybrało postać pragnienia napisania książki, książki, która być może pozwoliłaby scalić rozbity życiorys. Wychowany po części według wzorców romantycznych Święty – nieprzypadkowo – jest absolwentem polonistyki, który nosząc przez lata w portfelu zdjęcie ukochanej acz nieosiągalnej dla niego Salome, pozostając człowiekiem „trochę niedostosowanym, niedającym się nagiąć do potrzeb chwil, zmanipulować ani skurwić”, nie bardzo potrafi znaleźć swoje miejsce w kapitalistycznej rzeczywistości. Po części dzieje się tak dlatego, że Święty jest zawieszony pomiędzy dwoma światami: plebejskim i inteligenckim, dziecięcym i dorosłym, przeszłym i obecnym. Skutkiem tego jego osobowość również ulega rozdwojeniu, czego najbardziej wyraźnym dowodem jest oscylujący między poetycką frazą a potocznym, niepozbawionym wulgaryzmów, nacechowanym folkloryzmem dyskurs. Śliwiński postanowił odświeżyć „sypiącą się ze starości” gwarę, serwując całkiem pokaźny pakiecik z przebrzmiałej już mowy krakowskiej, naznaczając ją jednak osiedlowym slangiem. W efekcie mamy do czynienia z pomieszaniem nie tylko stylów, ale i przestrzeni czasowych. W tle pojawia się choćby moda na punka, stawianie na cukier włosów, Sex Pistols, Jarocin, Stachura, gitara i powyciągane swetry. Potem pęd do wolności, zamiłowanie do buntu zostaje zastąpione chęcią stabilizacji. Owe swoiste „wypalenie się” jest konsekwencją utraty wiary w ideały, które przegrywają – bo przegrać muszą – w starciu z rzeczywistością. Z czasem przychodzi „komfortowe otępienie”: „Kiedyś naiwnie myśleliśmy, że teraz będzie to o wiele prostsze, że człowiek ma jeszcze coś do powiedzenia, ale to nie tak; ważny jest tylko numer w kartotece, urzędowa pieczęć z koronowanym orzełkiem i wysokość dochodów. Świat stał się jedną wielką biblioteką, a właściwie jej podręcznym katalogiem, wszystko musi być nadziane na metalowy pręt w szufladce ze zgrabnie toczoną rączką pod ramką na odpowiednią literę. Co poradzić, jak taki system? Jest nas zbyt mało, a rewolucją nie jesteśmy zainteresowani”.

Niczym mantra pojawia się przeto konstatacja, że dziś to nie jest „kiedyś”, że jedyne, co pozostaje, to narzekanie. Debiut prozatorski Śliwińskiego interpretować można po części jako lament za przeszłością. Tytułowy „Dziki Kąt” jest wprawdzie miejscem geograficznie realnym, ale minionym, a zatem istniejącym jedynie we wspomnieniach, czego dowodem choćby klamrowa kompozycja narracji czy momentami nieco oniryczny i nostalgiczny dyskurs za tym, co bezpowrotnie utracone. Ale nie tak do końca przecież stracone, skoro można dzięki pamięci wykonać „pracę żałoby”. Pamięć zachowuje jednak tylko te obrazy, które chce. Jest złudna, zniekształca, zaciemniając lub przejaskrawiając wydarzenia, czego potwierdzeniem próba oddania klimatu polskiej rzeczywistości z początku lat osiemdziesiątych. Z perspektywy dziecięcej wprowadzenie stanu wojennego było czymś niezrozumiałym, ale też nie przyniosło traumatycznych konsekwencji. W związku z tym obrazowanie opiera się na erzacach. Pisarz, łącząc wszakże osobistą, indywidualną perspektywę z ogólnonarodową historią, stara się od-budować mitologię dojrzewania. Dzięki temu „Dziki Kąt” da się czytać jako powieść pokoleniową. Świadczy o tym choćby płynne przechodzenie pierwszoosobowej narracji w liczbie pojedynczej w liczbę mnogą. Znany to przecież chwyt i aż nazbyt prosto się tłumaczący. Debiut prozatorski Śliwińskiego pod żadnym względem nowatorstwem nie jest. Uwagę przykuwa jedynie warstwa lingwistyczna, ale to – w moim odczuciu – zbyt mało, by prozę tę uznać za wyróżniającą się na tle współczesnych produkcji literackich. Pozwala jednak mieć nadzieję na przyszłość. Powiada się bowiem, o czym specjalnie przypominać nie trzeba, że pierwsza książka jest swoistym sprawdzianem umiejętności koncepcyjno-warsztatowych pisarza. Mam przeto nadzieję, że krakowski prozaik będzie pamiętał, iż dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Życzę bowiem Śliwińskiemu i jego czytelnikom, by w jego przypadku nie było tak, że „«Morderca wraca na miejsce zbrodni». W dodatku z tymi samymi kombinerkami!”
Piotr Śliwiński: „Dziki Kąt”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2007.