ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (51) / 2006

Mariusz Wiatrak,

NORTH QUARTET

A A A
“Malamute”. Kilogram Records 2005.
Mikołaj Trzaska to bodaj jeden z najaktywniejszych polskich jazzmanów ostatnich czasów – żeby nie wymieniać wszystkich albumów – w samym tylko 2005 roku wydał cztery płyty, a do tego trzeba doliczyć w końcu opublikowany (po dwuletniej przerwie) album Łoskotu pt. „Sun”.

„Malamute” jest zapisem koncertu z 2 kwietnia 2005 roku, który odbył się w gdańskim klubie Żak. North Quartet to czwórka znakomitych muzyków – Peter Brötzmann (saksofon, klarnet), Peter Friis-Nielsen (bass), Peeter Uuskyla (bębny) no i oczywiście Mikołaj Trzaska (saksofon i klarnet basowy). Co ciekawe – Friis-Nielsen i Uuskyla w Polsce znani są już z poprzedniego projektu Trzaski – razem firmowali album „Unforgiven North”, to jednak muzycy ci na co dzień tworzą sekcję Brötzmanna. Zatem w skład kwartetu wchodzą... dwa znakomite tria.

Peter Brötzmann to przede wszystkim gigant europejskiej sceny free jazzu, awangardzista i autor znakomitego albumu „Machine Gun”. Jak wyglądają albo raczej, jak brzmią efekty spotkania obu panów? „Malamute” to ostra dawka improwizowanej muzyki. Zarówno saksofony jak i klarnety Brötzmanna i Trzaski prześcigają się w tempie wygrywania partii solowych. Słuchając płyty nie ma mowy o chwili przerwy, całości słucha się na jednym wdechu – wbrew pozorom jednak nie jest to płyta chaotyczna. Koncept jest wyraźny – całość podzielona na cztery części, z których każda próbuje stworzyć inny nastrój, co sugerują też tytuły (np. „King Zong Swing” czy „Mastodons”), każda część też firmowana jest nazwiskiem poszczególnego artysty. Całe przedsięwzięcie nie polega tylko i wyłącznie na popisie muzycznym Trzaski i Brötzmanna – równie ważne co klarnet lub saksofon są tutaj partie basu czy perkusji. Więcej nawet – to właśnie sekcja rytmiczna nadaje tempo muzyce i każe artystom gonić i wymyślać coraz to bardziej pomysłowe zagrywki. Zwłaszcza szczególnie ciekawie brzmią popisy Trzaski na klarnecie – niskie, basowe brzmienie instrumentu przywodzi na myśl tybetańskie trąby, a pogłos wydawany przez instrument nadaje muzyce dodatkowej, wyrazistej głębi.

„Malamute” to w dyskografii polskiego saksofonisty i w polskiej muzyce w ogóle nic nowego (sam Trzaska podobnych projektów ma już za sobą sporo), jednak nie można przejść obok tej płyty obojętnie – stanowi ona kolejną niezwykle interesującą pozycję pośród poczynań polskich jazzmanów. „Malamute” to też kolejny dowód na to, że Trzaska jest w formie, a pomysłów na kolejne projekty mu nie brakuje. Wreszcie, słuchając Malamute pozbywamy się kompleksów. Trzaska ze wspólnego muzykowania z jednym z największych i najbardziej cenionych muzyków awangardy jazzowej wychodzi obronną ręką.