ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (98) / 2008

Monika Ruszało,

TROI SIĘ W (DWÓCH) OCZACH!

A A A
Jednym z punktów „ataku na Kraków zimowy”, którego dokonuje Łódź Kaliska, jest Galeria Pauza. Znajdziemy tu wystawę zatytułowaną „Identyczne bliźnięta trzy. Sztuka Podziemna”. Ekspozycję tworzy dziesięć fotografii. W sali na lewo od wejścia do Galerii znajdują się fotografie: „Powitanie”, „Przewodzenie”, „Gadanie”, „Stoi i leży”, „Boom”. Prawą salę zajmują: „Kołysanie”, „Doradzanie”, „Urzędowanie”, „Promowanie”, „Zarządzanie”. Osiem spośród dziesięciu fotografii jest zaopatrzonych w napis „THE NATION IS STILL GOING STRONG”. Nie pojawia się on na fotografiach noszących tytuły – wyjątkowo – nie będące rzeczownikami odczasownikowymi: „Stoi i leży” oraz „Boom”, wyróżniających się także konstrukcją wizualną: pominięto tutaj „troistą bliźniaczość”, stanowiącą najłatwiej dostrzegalną spośród osi, wokół których jest zbudowana narracja. Jakkolwiek w przypadku wystawy, znaczenia – nihil novi – nawarstwiają się i rozpleniają, można próbować wyznaczyć główne osie, zazębiające się zresztą, wokół których wirują sensy. W uproszczeniu te osie to: ontologia (kwestia tożsamości), kondycja sztuki, „polityka”.

W czasie wernisażu wystawy, Marek Janiak zaznaczył, że jest to wystawa o charakterze politycznym, powstała w czasie, gdy Polską rządziło dwóch braci (prace pokazano w Galerii Program w Warszawie w lecie 2006 roku). Zastrzegł (jakże przenikliwie), iż, dokonując oglądu fotografii, nie powinniśmy widzieć nagich kobiet, a przenikać w inne obszary treściowe. Janiak jest autorem towarzyszącego wystawie tekstu, który, zgodnie z najlepszymi tradycjami awangardy, przybiera formę manifestu. Tak też jest zatytułowany („Manifest 0506. Identyczne bliźnięta trzy”). Paradoks gra sam ze sobą i z nami. Objawia się nie tylko w trzewiach przedstawień wizualnych, ale i ich słownych wykładniach, często mających charakter dopowiedzeń, wzbogaceń. Sam już tytuł wystawy łączy perswazyjność paradoksu (tym silniejszą, jeśli uznamy jego przewagę nad logiką w sposobie myślenia i działania człowieka) oraz siłę pleonazmu w jednym (?). Bliźnięta (zdajemy sobie sprawę z ich specyficznego nacechowania w światopoglądzie tradycyjnym) są symulakrami w przedziwnie przewrotny sposób: to, co identyczne jest w dwu postaciach, które – w istocie są powieloną jedną osobą. Są symulakrami podwójnymi (nie mylić z Baudrillardowskimi „symulakrami drugiego stopnia”!), a może nawet potrójnymi – w rzeczywistości bliźnięta nie są nigdy identyczne. Dotykamy tu niewątpliwie problemów ontologicznych. Jak pisał Stanisław Cichowicz („Tożsamość albo zażegnanie różnicy”) stwierdzenie tożsamości czegoś następuje w sytuacji, gdy jest ona zagrożona przez różnicę. Potwierdza to triada, na która natykamy się już w pierwszym wersie „Manifestu 0506”: „Identyczność – jedność – tożsamość” jako ironicznie potraktowane gwaranty szczęścia, sposób osiągnięcia celu i cel sam w sobie.


W fotograficznych obrazach artyści gromadzą przedmioty, wyciągają atrybuty postaci, żonglują toposami zarówno „odwiecznymi” (przywitanie chlebem i solą – „Powitanie”: w wersji trój-powitania chlebem), jak i tymi, które dopiero od niedawna są obecne w dyskursie – nazwałabym je „kontemporalnymi alegoriami”. Spiętrzenie atrybutów i codziennych utensyliów – częstokroć w innych niż im właściwe kontekstach – które mogą, ale nie muszą znaczyć, rozbija i kwestionuje metafizykę obecności – sposób myślenia królujący na Zachodzie, do momentu pojawienia się Jacques`a. Derridy. Cytaty z różnych czasów, przestrzeni, mieszają się ze sobą tworząc (nie)powtarzalny koktajl – bardzo zresztą znamienny, bo rodzimy. Z pewnością nie mamy tu do czynienia z „siecią krystaliczną”, które to określenie zostało wspomniane prześmiewczo w „Manifeście 0506” jako forma idea-lna. To co oglądamy, to raczej sieć pajęcza. Oto, powszechnie znany, „Jeleń na rykowisku” jako element zdobiący ścianę, na tle której swe umiejętności „Gadania” prezentują trzy zawodowe mówczynie. Oto pojawiający się – ucięci ramą obrazu – święci biskupi Kościoła Wschodniego („Kołysanie”), jak i przedstawiciele kategorii świętych młodzieńców, pospołu z rozrzuconymi przedmiotami „codziennymi”, takimi jak damska torebka, wojskowy but, mundur. Czy to tylko kpina z „mody na duchowość”, którą można odnaleźć tylko w „Innym”, wybierając sobie religię, jak to określił Marek Krajewski w artykule „Konsumpcja i współczesność. O pewnej perspektywie rozumienia świata społecznego”, à la carte. Czy także zaakcentowanie istotowej, historycznej wielości oblicz Polski, gdzie – mniej lub bardziej zgodnie – koegzystowały różne społeczności, religie? A może ukazanie współczesnej nierozróżnialności sacrum i profanum?


Czasem artyści cytują samych siebie, jak w „Zarządzaniu”, gdzie pani w przewrotnym, bo wielobarwnym „moherze” dyryguje gołym koncertem na (dwie?) trąbki i wiolonczelę, za pomocą batuty – świeczki, zaś partyturę stanowi, wydany w 1999 roku, album Łodzi Kaliskiej „Bóg zazdrości nam pomyłek”. Na co „Boom”?, chciałoby się zapytać kolejnego obrazu, kolażu z lewitującą symboliką chrześcijańską. W fotografii zatytułowanej „Stoi i leży” pojawia się, zresztą nie tylko w tej fotografii, napis „ostrożnie”: ostrzeżenie dla artystów, czy widzów? A może dla sztuki w ogóle? Naga „prawda” jest zagrożona i zagrażająca…

Owo zapętlenie, w jakie wprowadza nas zarówno sama wystawa, jak i wypowiedź Janiaka, daje też do myślenia nad odwieczno-nierozstrzygalnym pytaniem o interpretację dzieła sztuki. Janiak trąca strunę niepewności, z jaką musimy zmierzać się za każdym razem, gdy udajemy się na wystawę „sztuki aktualnej”. Chcąc nie chcąc, ta struna w nas jest – potrzeba pewności, to(ż)samości, definicji. Zapoznajemy się z tekstami krytycznymi, by upewnić się, czy dobrze odczytaliśmy dzieło. Nie ma w tym nic dziwnego, predysponuje nas do tego rodzaj edukacji, jaką otrzymaliśmy, przygotowująca do życia w – innym świecie, niż czasy permanentnej zmiany. Stąd zapewne biorą się, występujące w manifeście określenia klasycznej teorii sztuki, takie jak piękno, regularność. „Sztuka Podziemna” – „Underground”, w dosłownym tłumaczeniu „podziemie” to, jak się wydaje nawiązanie do popularnego określenia niszowych gatunków w sztuce. Ten pod-tytuł wystawy akcentuje aspekt niepokoju, z jakim obserwowano próby ograniczania wolności twórczej, mające miejsce w tym znamiennym pod każdym względem momencie dziejowym, w którym prace powstały. Mając w świadomości eksplikację Janiaka, możemy spojrzeć na tę wystawę już z pewnego czasowego dystansu. Jednak nie zaprzecza to wcale uniwersalności przekazu, historia bowiem się powtarza, dosłowniej, „ma czkawkę”. Nie można uniknąć także skojarzenia z filmem Emira Kusturicy zatytułowanym „Underground”. Jego bohaterowie ukrywający się w czasie wojny w „undergroundzie”, po jej zakończeniu, nieświadomi pozostają w podziemiach. Prowadzą tam „normalne” życie, bojąc się sprawdzić, co dzieje się na powierzchni.

W tym miejscu warto powrócić do „polityczności” projektu, w którego manifeście pojawia się terminologia, reprezentowana przez kluczowe słowa: „naród”, „patriotyzm”, „rodzina”. Ta ostatnia powinna być „identyczna” – z innymi i „troista (przynajmniej)”. Zdaje się też, iż artyści prezentują poglądy bliskie koncepcji Ernesta Gellnera: naród pojmuje się jako naturalny, dany od Boga sposób klasyfikowania ludzi, ale taki naród nie istnieje: „Realnie istnieje tylko nacjonalizm, który czasem przekształca zastane kultury w narody, czasem owe kultury wymyśla, a często je unicestwia” („Narody i nacjonalizmy”). Stąd owo sarkastyczne „The nation is stil going strong”.

„Wielkie Powielenie” i Polski Brikolaż (może Bi – Kolaż, czy też raczej: Tri – Kolaż) jest przemyślanym działaniem. A zabawa słowami nie pełni wyłącznie rozrywkowej funkcji. „Promowanie” jest promocją – czego czy kogo? Oto „Bliźniaczki” w skórzanych fotelach, z dłońmi położonymi na stole (zdobnym w czerwony obrus i nieśmiertelną paprotkę – skąd my to znamy?); trzeci bliźniak, który, szeroko i bezczelnie uśmiechnięty symuluje, poprzez doprawienie sobie sztucznego biustu, bliźniaczość w stosunku do rodzeństwa. Jawne, publiczne mówienie andronów… Uchwycone fragmentarycznie „Lucky strike” – reklama papierosów może zostać przetłumaczone z angielskiego jako „szczęśliwy strajk”. Obrus, paprotka odwołują się do przeszłości, która tutaj okazuj się nagle mniej zamknięta niż się nam wydawało. W powietrzu zawisa pytanie o zamknięcie przeszłości, granicę między nią a teraźniejszością – i nie jest to pytanie tylko i wyłącznie teoretyczne.


Pewna nieuchwytność tropów i sensów, daje nam posmak rozpoznania, skojarzenia, przy całej niedookreśloności. Dekonstrukcyjna „permanentna reinterpretacja” objawia swą siłę w tym, że interpretując, zatrzymujemy się w pół drogi-zdania i łapiemy kurs inny. Czytanie tych fotografii wymaga nieustannych zmian kąta patrzenia. Bez przerwy nicujemy swoje odczytania, nigdy nie będąc w stanie powiedzieć: A jest A. Mamy tu do czynienia z „byciem pomiędzy” realnością a mitem (który zresztą jest rzeczywistością w najczystszej postaci), jak gdyby z odwróceniem tego, co rozumiemy pod określeniami snu i rzeczywistości. Łodzianokaliszanie, że pozwolę sobie użyć tu tej hybrydalnej formy, budują w swych pracach atmosferę jak ze snu, gdzie znane przedmioty, przemieszane z przedmiotami nieznanymi, tworzą niespodziewane konfiguracje. Te fantasmagorie dotykają w niespodziewanie punktowy sposób otaczającego nas świata. Przenikają go, czytają, wyśmiewają, jednak owo przenikanie, czytanie i wyśmiewanie jest efektem troski o kondycję rzeczywistości, w której się człowiek znajduje. W historii, stanowisko bliskie takiej postawie zajmowała figura błazna. Jak zauważa Gustaw Herling – Grudziński w eseju poświęconym nieukończonej sztuce „Wenecja ocalona” autorstwa Simone Weil:
„Historię tworzą ci, którzy śnią na jawie, znoszą pokornie ci, których siłą zmuszamy do śnienia naszych snów, spisują ci, którym ją dyktujemy (…)” – „a – taką historię usiłują powstrzymać ci, którzy wierzą w realność świata zewnętrznego i kochają ją”.

I jeszcze:
„W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z wciąż aktualną metaforą przebudzenia i trwania czystej uwagi, buntu rzeczywistości zdegradowanej przeciw snom opętańców. Utopistami, błędnymi rycerzami, wykolejeńcami, zdrajcami nazywa się (zależnie od okoliczności) tych, którzy nie chcą przyjąć Racji Stanu wyposażonej jedynie w najwyższy atrybut Siły. Jak gdyby nie było jasne, że istotą totalizmów i „snów siły” jest właśnie ich brak poczucia rzeczywistości!”

I oto Łódź Kaliska pojawia się to tu, to tam, mimochodem – jak to ma miejsce w przypadku fotografii „Gadanie” – w roli wiernych obserwatorów realiów, misjonarzy mądrej kpiny, wciąż pół żartem, pół serio. Błaznowie? Niewątpliwie tak, jeśli weźmiemy pod uwagę historyczne rozumienie tego słowa. Mistycy? Niewiarygodne, póki nie wyjdziemy poza oczywiste pojmowanie tego terminu i odwołamy się chociażby do, wyżej wspomnianej, postaci Simone Weil – „mistyczki realistycznej”, „racjonalistycznej”. Rzeczywistość jest tym, co naprawdę artyści z Łodzi Kaliskiej afirmują.
Łódź Kaliska, „Identyczne bliźnięta trzy. Sztuka Podziemna”. Galeria Pauza, Kraków. 7 stycznia – 7 lutego 2008>