ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (98) / 2008

Maciej Woźniak,

POTĘCZÓWKA

A A A
Radiohead: „In Rainbows”. XL Recordings 2007.
„Jestem uwięziony w ciele i nie mogę się wydostać”, śpiewa Thom Yorke w utworze „Bodysnatchers”, a przy okazji „In Rainbows” zespół podjął próbę wydostania się przynajmniej z nośnika CD. Album był od października dostępny w sieci i choć za utwory internauci płacili „co łaska”, to dochody sięgnęły podobno 5 milionów funtów. Ale kiedy w końcu muzyka trafiła na płytę, można przekonać się, że internetowy format mp3 jest dla niej zwyczajnie zbyt kiepski jakościowo. Pewnie, że pociąga idea wirtualnego cycka, ku któremu wystarczy nachylić usta,. Jednak jeśli posłuchać „In Rainbows” z kompaktu, na w miarę wysokiej klasy sprzęcie audio, to ściągane z sieci pliki nabierają smaku skwaśniałego mleka.

Na nowym albumie Radiohead spotyka się większość wątków z wcześniejszych krążków zespołu. Elektronika i połamane bity w „15 Step” to echo „Amnesiac” czy „Kid A”, jazgoczące gitary w „Bodysnatchers” przywołują atmosferę „Hail To The Thief”, ballada „Nude” mogłaby trafić na „Ok Computer” (i o mało nie trafiła, bo utwór został napisany w tamtym okresie, a zespół nawet go wykonywał na koncertach w połowie lat 90.). Im dalej w płytę, tym linków w przeszłość jest więcej, co może budzić troskę o gasnącą inwencję oksfordczyków, ale może też uspokajać: zamiast rejestracji objawów muzycznego ADHD dostajemy płytę zespołu, który wyraźnie okrzepł stylistycznie i ma czas, żeby się uważniej rozejrzeć po miejscu, gdzie dotarł. I pod tym względem tęczowanie muzyki na „In Rainbows” bywa naprawdę intrygujące, np. kontrast między poszarpaną strukturą rytmiczną „15 Step” a miękką melodią wokalu, albo napięcie pomiędzy gitarą, wiolonczelą i tamburynem w „Recounter”, gdzie słychać i surowość à la Velvet Underground, i zdawkowy liryzm współczesnej klasycznej kameralistyki. Choć oczywiście album nie zadowoli do końca ani żądnych wrażeń awangardystów, ani spragnionych rockowego katastrofizmu.

Jeżeli coś tu zaskakuje, to na pewno prostota wielu rozwiązań. Na którą, jak się zdaje, miała wpływ wydana niedawno solowa płyta Yorke’a. Łagodne „Hause Of Cards” urozmaica jedynie wprowadzony jakby mimochodem rytm reggae, urokliwa akustyczna miniatura ze smyczkami „Faust Arp” wygląda jak hołd dla Nicka Drake’a (przedwcześnie zmarłego folk-rockowego pieśniarza z lat 70.), zaś zamykająca album kompozycja „Videotape” opiera się na monotonnym efekcie brzmieniowym naśladującym sfatygowaną taśmę w magnetowidzie (tekst opowiada o nagraniu ostatnich chwil życia: „This is my way of saying goodbye, because i can't do it face to face…”). Jasne, że „Nude” to nie „Paranoid Android”, a „15 Step” to nie „2+2=5”, bo w miejsce młodzieńczego, neurotycznego niepokoju sprzed paru lat mamy na płycie raczej stonowaną, gorzką dojrzałość. Na szczęście aranżacyjny i wykonawczy umiar – podkreślony precyzyjną, przejrzystą produkcją nagrań – wcale nie obniża temperatury tej muzyki. Co z tego, że bunt się ustatecznia, skoro nie przestaje brzmieć szczerze.

W ogóle album sprawia wrażenie nagranego przez grupę, który ma już dosyć bycia „najważniejszym zespołem świata”. Presja oczekiwań jest ogromna i muzykom trudno będzie się wydostać z własnego mitu. Radiohead nie wybrał, znanej skądinąd, opcji „po tęczy”, gdzie roztłukuje się kwantowy mechanizm na jeszcze drobniejsze kawałki, ale nie jest to także próba nagrania „OK Computer- bis” czy czegoś skrojonego równie epicko. Zdaje się, że także dlatego utwory z „In Rainbows” – mimo, niejako obowiązkowej, aury smutku i wyobcowania – brzmią momentami jak westchnienie ulgi. „Don't get any big ideas, they're not going to happen”, śpiewa Thom Yorke, a ciało od razu wydaje się więzieniem o mocno złagodzonym rygorze. Ładnie grają na tej potęczówce.