ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (99) / 2008

Kinga Witas,

KRÓLOWEJ PRZYŚWIECAJĄ TE SAME GWIAZDY CO INNYM KOBIETOM

A A A
Elżbieta I Tudor była córką Henryka VIII oraz jego drugiej żony, Anny Boleyn. Król miał już jedną córkę z pierwszego małżeństwa – Marię, zwaną później Katoliczką. Ponieważ jej matka, Katarzyna Aragońska, nie dała Henrykowi VIII męskiego potomka, ten wystąpił do papieża o unieważnienie małżeństwa. Klemens VII nie wyraził zgody na rozwód, co stało się bezpośrednim powodem zerwania Anglii z Rzymem i wydania przez króla Aktu Supremacji, na mocy którego zyskał on tytuł Głowy Kościoła Anglikańskiego. Po tym, jak Anna Boleyn urodziła dziewczynkę (Elżbietę) i parę razy poroniła, król, nie chcąc dłużej czekać na potomka płci męskiej, oskarżył żonę o zdradę i czary, a następnie podpisał wyrok skazujący ją na śmierć. Córkę Elżbietę wydziedziczył, pozostawiając jej jedynie tytuł lady. Po śmierci króla władzę w kraju objął jego syn z trzeciego małżeństwa (z Jane Seymour) Edward, po nim zaś na tronie zasiadały kolejno trzy kobiety – lady Jane Gray (znana potem jako Dziewięciodniowa Królowa), zagorzała katoliczka – córka Katarzyny Aragońskiej – Maria (zwana później Krwawą) i wreszcie córka Anny Boleyn, która po śmierci swej przyrodniej siostry w 1558 roku jako Elżbieta I wstąpiła na tron. Nazywano ją później Elżbietą Wielką lub Królową Dziewicą.

Przytoczyłam ten krótki – zważywszy na burzliwość okresu, którego dotyczy – opis historyczny, ponieważ warto przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach jedna z największych władczyń Anglii objęła panowanie. Wydaje się to tym bardziej istotne, że oba filmy Shekhara Kapura: „Elizabeth” (1998) oraz „Elizabeth: Złoty wiek” (2007), w gruncie rzeczy nie są filmami historycznymi. Opowiadają co prawda o autentycznych postaciach i wydarzeniach, ale zdecydowanie nie są to obrazy, które można traktować jako wierne odwzorowanie faktów historycznych. Oba dzieła Kapura to przede wszystkim produkcje o ambicjach psychologicznych, w zamierzeniu mające się stać portretami Elżbiety I nie tylko jako królowej, ale i jako kobiety. To dość nowoczesne podejście jest zauważalne w coraz większej ilości filmów opowiadających o znanych osobistościach, czego doskonałym przykładem jest chociażby „Królowa” Stephena Frearsa (2006). Mimo iż zwykle wiąże się ono z dość subiektywną interpretacją faktów historycznych, podejście takie nadaje portretowanym postaciom walor „człowieczeństwa”, w pewien sposób je demitologizując.

W „Elizabeth” obserwujemy, jak młoda i zakochana księżniczka nagle, prawie z dnia na dzień, musi stać się królową. Niemal od początku dostrzegać możemy swobodę, z jaką scenarzyści filmu puszczają wodze fantazji w konfrontacji z wydarzeniami historycznymi: choć scena przekazywania Elżbiecie (Cate Blanchett) królewskiego pierścienia w malowniczym krajobrazie jest wyjątkowo obrazowa i symboliczna, nie może być prawdziwa, ponieważ w chwili śmierci Marii lady Elżbieta przebywała na dworze królowej. Prawdą jest natomiast, że Elżbieta I zaczęła panować, gdy Anglia znajdowała się w kryzysie, skarb państwa był niemal pusty, armia zdziesiątkowana, a na północy kraju, w Szkocji, Mary z Guise, matka Marii Stuart, gromadziła francuską armię, by przejąć angielski tron. Dwudziestopięcioletnia wówczas Elżbieta musiała poradzić sobie zarówno z niebezpieczeństwem, które zagrażało jej ze strony Szkocji, jak i uporać się z nieprzychylnością angielskiego kleru, który nie chciał zgodzić się na odcięcie się od Rzymu. Odrzucona przez ojca, musiała także wykazać, że jest jego godną następczynią, walcząc z przekonaniem jej przeciwników, że jako kobieta, w dodatku niezamężna, nie potrafi panować.

Kapur w przekonujący sposób ilustruje walkę, którą musi stoczyć młoda królowa – nie tylko ze swym otoczeniem, ale i z sobą samą – by uzyskać niezbędny do rządzenia krajem autorytet. Na uwagę zasługuje zwłaszcza scena przygotowania królowej do wystąpienia przed duchowieństwem. Elżbieta zachowuje się poniekąd jak studentka, która ćwiczy swoją wypowiedź przed egzaminem. Powtarza kwestie, myli się, układa zdania, które mogą być najbardziej przekonujące, gestykuluje przy tym znacznie. Oto obraz nie królowej, lecz kobiety, który musi nakłonić do przyjęcia swoich racji szerokie grono nieprzychylnych jej mężczyzn. Z kolei nieco zabawna i zobrazowana z dystansem dyskusja władczyni z przedstawicielami Kościoła sugeruje, że królowa potrafiła zaskarbić sobie przychylność księży dzięki swej inteligencji i poczuciu humoru.

Z psychologicznego punktu widzenia Kapur rozpatruje także kwestię słynnej niechęci Elżbiety I do stanu małżeńskiego. Jeszcze w pierwszych miesiącach jej panowania, doradcy królowej upatrywali jedynej szansy na zachowanie przez nią tronu w szybkim zamążpójściu. Tyle że Elżbieta, zanim jeszcze została władczynią, „oddała swoje serce” lordowi Robertowi Dudleyowi (Joseph Fiennes). Twórcy filmu sugerują nawet, że przyjęła jego oświadczyny, później jednak została poinformowana o tym, że nie może go poślubić, gdyż jest on już żonaty. Dudley popadł w niełaskę królowej, ona natomiast ogłosiła oficjalnie, że nie chce już słyszeć o propozycjach małżeństwa i że w jej kraju nie będzie władcy, a jedynie władczyni. Kapur decyzję tę interpretuje pozornie jako gwałtowną reakcję zawiedzionej kobiety. Wydaje się jednak, że działania i postanowienia Elżbiety były dokładnie przemyślane. Jej najbliższy doradca, sir William Cecil (Richard Attenborough), zostaje przez nią pozbawiony stanowiska, jego miejsce zajmuje Walsingham (Geoffrey Rush) – postać dość mroczna i tajemnicza, człowiek dbający o bezpieczeństwo królowej bez względu na środki. To on, niczym współczesny tajny agent, rozwiązuje siatkę spisku, w którym brał udział także Robert Dudley. Wszyscy uczestnicy sprzysiężenia trafiają do Tower, skąd jest tylko jedno wyjście – na szafot. Jedyną osobą, którą Elżbieta zostawia przy życiu, jest Dudley – ma być on dla niej żywą przestrogą, wspomnieniem tego, jak bliska była niebezpieczeństwa. Z końcowego podsumowania filmu dowiadujemy się, że Elżbieta i jej niedoszły małżonek nadal potajemnie się spotykali.


Pierwszy z filmów Kapura opowiada o dojrzewaniu młodej kobiety do stania się władczynią. Zmiany, których doświadcza Elżbieta, wiążą się przede wszystkim z utratą ufności, wzrostem siły psychicznej i zewnętrznego autorytetu. Ostateczne przeobrażenie dziewczęcia w wielką królową twórcy filmu ilustrują w sposób symboliczny. W jednej z ostatnich scen, gdy królowa ścina włosy i staje przed lustrem zupełnie naturalna – bez makijażu, bogatego stroju, ubrana w zgrzebną koszulę – z jej ust padają słowa: „Ponownie stałam się dziewicą”. Swoim dworzanom objawia się już jako zupełnie inna kobieta. Z upudrowaną na śnieżnobiało twarzą oraz w peruce wygląda dokładnie tak jak na portrecie autorstwa Williama Segara. „Połączyłam się już ślubem z jednym małżonkiem – oznajmia – a zwie się on Królestwem Anglii”.

„Elizabeth: Złoty wiek” jest dość niespodziewanym sequelem „Elizabeth”. Nic w pierwszym z filmów nie zapowiadało pojawienia się części następnej. Być może sukces „Elizabeth” skłonił Kapura do zekranizowania dalszych losów królowej. Niestety film, który w rezultacie powstał, stawia akcent przede wszystkim na widowiskowość, wspaniałe kadry, bogate kostiumy i trochę sztuczne, obliczone na wyciskanie łez, sceny.

Po raz wtóry Kapur chce sportretować królową Anglii nie tylko jako wspaniałą, mądrą władczynię, ale także jako kobietę, która nie może urzeczywistnić swych pragnień. Dość często zatem pokazuje Elżbietę bez makijażu i peruki, wyglądającą i zachowującą się jak normalna, wręcz współczesna kobieta, która lubi na przykład plotkować i palić potajemnie tytoń ze swoją najbliższą damą dworu, Bess.

Choć przysłowie mówi, że nie szata zdobi człowieka, olśniewające stroje budują, przynajmniej częściowo, majestat Elżbiety. Jedyną osobą, która widzi w królowej nie tylko niedostępną władczynię, ale i sympatyczną kobietę o wielki umyśle i szerokich horyzontach, jest obieżyświat Walter Raleigh (Clive Owen). Elżbieta stanowczo trzyma się swojego stanowiska, jakoby małżeństwo nie było jej potrzebne do sprawnego panowania, odrzuca propozycje Iwana Groźnego, arcyksięcia austriackiego Karola czy króla Hiszpanii Filipa II. Choć postać pirata zaczyna ją fascynować, świadoma jest tego, że nie może sobie pozwolić na silniejsze uczucie. Dlatego popycha Raleigha w ramiona swojej najbliższej dwórki Bess. Ta ambiwalencja uczuć królowej, nie do końca wyjaśniona i prawdopodobnie fikcyjna, sprawia, że oczarowana przez obieżyświata władczyni zdaje się zapominać o bożym świecie i zagrożeniach, które czyhają na nią ze strony szkockiej królowej Marii Stuart i hiszpańskiego króla Filipa II. Staje się to również okazją do sportretowania królowej po raz kolejny jako kapryśnej kobiety, która nie potrafi ukryć rozwścieczenia, gdy dowiaduje się o potajemnym ślubie Raleigha i Bess. Twórcy filmu zdają się sugerować, że miłosne porażki Elżbiety czyniły ją za każdym razem silniejszą. W pierwszej części, gdy zawiódł ją Dudley, rozprawiła się ze swoimi przeciwnikami i zrodziła się na nowo jako Królowa Dziewica. Tym razem emocjonalna klęska daje jej siłę, by stoczyć walkę z hiszpańską Wielką Armadą.

Iskrą do rozpoczęcia wojny z Hiszpanią było ścięcie oskarżonej o zdradę Marii Stuart, według Kościoła Katolickiego – prawowitej królowej Anglii. Rozgromienie Wielkiej Armady, największej wówczas, liczącej 130 okrętów floty, było wielkim sukcesem Elżbiety i wzmocniło jej popularność w kraju. Faktem historycznym jest, że walki stoczone u wybrzeży Wysp Brytyjskich były znacznym osiągnięciem Anglików. Prawdą jest również to, że zastosowanie branderów (płonących statków) okazało się bardzo dobrą strategią. Ale czy rzeczywiście taki pomysł podsunął Raleigh? Dodatkowo w sekwencji tej Kapur zastosował aż nazbyt oczywistą symbolikę w ukazaniu porażki Hiszpanów: tonące krzyże i różańce oraz zestawione w naprzemiennym montażu postaci Elżbiety w zbroi wśród falujących na wietrze kotar i modlącego się przy gasnącej świecy Filipa II. Wielka królowa po raz kolejny zatriumfowała – stoi jak wspaniały anioł na mapie świata. Reżyser jakby zapomniał o tym, że rozgromienie Wielkiej Armady nie było decydującym starciem, a wojna toczyła się nadal. Należy jednak pamiętać o tym, że Shekhar Kapur jest Hindusem, a kino indyjskie rządzi się trochę innymi prawami niż europejskie czy amerykańskie. Metafora w produkcjach z tego kręgu kulturowego ma pierwszorzędne znaczenie. Może dlatego reżyser przykłada tak dużo uwagi do symboliki. Albowiem nie tylko porażka Hiszpanii jest zobrazowana za pomocą pewnego typu ikon. Finałowa scena, w której królowa trzyma ma rękach dziecko Bess i Raleigha, patrząc prosto w kamerę i wypowiadając w myślach słowa: „Jestem poślubiona Anglii, jestem matką wszystkich Anglików”, może wręcz razić wyrazistością i oczywistością przesłania.

W obu filmach znalazło się zdecydowanie za dużo scen pełnych patosu i prostej, wręcz dosłownej symboliki. Produkcjom tym można zarzucić niezgodność z faktami historycznymi, wiele nieścisłości, czasem niekonsekwencję w konstruowaniu fabuły, ale nie można odmówić im jednego – mimo tych niedociągnięć, zachwycają. Zachwyca przede wszystkim Cate Blanchett, która nie gra Elżbiety, ona jest Elżbietą. Oczywiście jest to również zasługa doskonałej charakteryzacji (za którą „Elizabeth” otrzymała Oscara) oraz znakomitych kostiumów, ale Elżbieta Kapura z pewnością nie istniałaby bez Cate Blanchett. Swoją drogą, postać Królowej Dziewicy zawsze była kreowana przez wybitne aktorki, poczynając od Sary Bernhardt w „Królowej Elżbiecie” (reż. Loius Mercanton i Henri Desfontaines, 1912), Bette Davies w „Prywatnym życiu Elżbiety i Essexa” (reż. Michale Curtiz, 1939), Judi Dench w „Zakochanym Szekspirze” (reż. Jonh Madden, 1998), po Hellen Mirren w „Elżbiecie I” (film telewizyjny, reż. Tom Hopper, 2005).

W filmach Kapura zachwycają również zdjęcia autorstwa Remiego Adefarasina zrealizowane we wspaniałych plenerach i wnętrzach. W obrazie, który pretenduje do miana filmu historycznego, nie mogło zabraknąć monumentalizmu i zdjęć gloryfikujących tytułową postać. W końcu postać Elżbiety jest główną osią filmu, w związku z czym to właśnie ona najczęściej pojawia się na ekranie i wypełnia sobą cały kadr.

„Elizabeth” i „Elizabeth: Złoty wiek” są filmami dostosowanymi do wrażliwości widza współczesnego, który lubi blichtr, wielkie sceny batalistyczne, zawiłe relacje uczuciowe, trochę przemocy oraz wyraźny podział na dobro a zło, gdzie to pierwsze zawsze zwycięża (w tej interpretacji dobra Elżbieta wygrywa ze złymi przeciwnikami). Przybliżają one również ikoniczną już Królową Dziewicę zwykłym ludziom, prezentując ją jako normalną kobietę, która ma prawo do humorów i kaprysów, musi walczyć ze swymi pragnieniami i zmagać się z frustracjami. Kobietę, która poświęciła swoje szczęście dla dobra kraju i narodu.
„Elizabeth” („Elisabeth: The Virgin Queen”). Reżyseria: Shekhar Kapur. Scenariusz: Michael Hirst. Obsada: Cate Blanchett, Geoffrey Rush, Joseph Fiennes, Richard Attenborough. Gatunek: historyczny / dramat / biograficzny. Indie / Wielka Brytania 1998, 124 min. „Elizabeth: Złoty wiek” („Elizabeth: The Golden Age”). Reżyseria: Shekhar Kapur. Scenariusz: Michael Hirst, William Nicholson. Obsada: Cate Blanchett, Geoffrey Rush, Clive Owen, Jordi Mollà, Samantha Morton, Abbie Cornish. Gatunek: historyczny / dramat / biograficzny. Francja / Niemcy / Wielka Brytania 2007, 114 min.