ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (99) / 2008

Monika Branicka, Ewa Borysiewicz,

WSPÓLNE DOBRO

A A A
Ewa Borysiewicz: Chciałabym zacząć od dość oczywistego pytania: dlaczego na siedzibę galerii wybrała Pani akurat Berlin, a nie Kraków, miasto, z którym jest Pani związana?

Monika Branicka: Bardzo podobne pytanie zadał mi Jakub Banasiak. Odpowiedź jest dość prosta – chciałam mieć galerie w Berlinie, a nie w Krakowie. Taka strategia wpisuje się w szerszą tendencję: galerie z Europy Wschodniej tworzą swoje filie właśnie w Berlinie, na przykład słoweńska Galerija Gregor Podnar – jej oddział mieści się przy Lindenstrasse, w tym samym budynku, co moja.

Ewa Borysiewicz: Zatem promocja rodzimej sztuki w Krakowie nie ma sensu?

Monika Branicka: W Krakowie grono osób zainteresowanych sztuką jest naprawdę wąskie, a galerie tworzy się przecież po to, żeby kogoś to obchodziło i żeby ktoś je odwiedzał.

Ewa Borysiewicz: Zainteresowanie sztuką współczesną w Polsce stopniowo wzrasta.

Monika Branicka: To prawda, ale przed nami długa droga. Organizowanych jest wiele ciekawych wystaw. Jednak kuratorzy robią takie rzeczy bez niczyjej pomocy, po partyzancku. To ich wysiłek, a przecież nie mają takiego obowiązku! W tym momencie wchodzą oni w zakres kompetencji instytucji mających na celu promocję sztuki współczesnej, które nie mają ochoty albo możliwości wykonywania własnej pracy. Więc trochę to wszystko stoi na głowie. Ale rzeczywiście powoli idzie ku normalności.

Ewa Borysiewicz: Polska sztuka jest coraz bardziej rozpoznawalna na Zachodzie. Czy według Pani w Berlinie hasło :„polska sztuka” kojarzy się już z „jakością” czy ciągle jeszcze „egzotyką”?

Monika Branicka: Wydaję mi się, że polska sztuka jest rozpatrywana w obydwu kategoriach, chociaż sytuacja wydaję się stopniowo zmieniać i sztuka z naszego kraju jest w większym stopniu doceniana. Wilhelm Sasnal, Paweł Althamer czy Zofia Kulik są doskonale kojarzeni przez zagranicznych kolekcjonerów. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, czy tworzy się grono osób, które „chodzi na polską sztukę”. Obecnie u mnie w galerii dobiegła końca wystawa „DATAmatic 880” Roberta Kuśmirowskiego która była tu rewelacyjnie przyjęta. Galerię odwiedzały osoby, które dobrze orientują się w sztuce współczesnej, również tej z Europy Wschodniej. Można zatem domniemywać, że te osoby wiedziały po co i dokąd przychodzą. Ale też oczywiście było sporo takich, które nie wiedziały nic.
Robert Kuśmirowski "DATAmatic 880", wideo, fot. Krzysztof Zieliński, © 2007 Krzysztof Zieliński i galerie magazin

Ewa Borysiewicz: W Berlinie działa ponad 400 galerii, wydarzeń artystycznych jest nieporównywalnie więcej niż, na przykład w Warszawie. Czy w dobie artystycznego pluralizmu, udaje się wychwycić jakąś dominującą tendencję? Innymi słowy, czy ilość przechodzi w jakość?

Monika Branicka: Oczywiście można tu zobaczyć bardzo dużo dobrej sztuki. 400 galerii to więcej niż działa w całej Polsce. Proporcjonalnie, ciekawych wystaw w Berlinie odbywa się więcej niż załóżmy w Warszawie, ale sklepy z pamiątkami czy wyrobami „artystycznopochodnymi” też są. Można tu znaleźć wszystko.

Ewa Borysiewicz: Czy ma Pani konkretny program, który ma zamiar realizować w swojej galerii? Czy będzie to promocja wyłącznie sztuki z Polski?

Monika Branicka: Tak się składa, że znam sztukę polską najlepiej, dlatego obecnie ją wystawiam. Ale nie chcę nazywać tego programem. Nie mam w planach prezentowania żadnego konkretnego nurtu, twórczości zaangażowanej politycznie, czy podejmującej określoną problematykę – w galerii będzie po prostu dobra sztuka. Mam szerokie plany obejmujące sztukę polską: współpracuję z Asią Żak, założycielką Żak Gallery w Berlinie (www.zak-gallery.com ) - zakładamy razem fundację ZAK|BRANICKA Foundation. Mimo to nie chcę występować w roli „instytucyjnego” promotora polskiej sztuki, bo taki obowiązek na mnie nie spoczywa…

Ewa Borysiewicz: Pytanie o plany promocji polskiej sztuki przychodzi na myśl automatycznie. „polska galeria” w Niemczech mimowolnie budzi zainteresowanie w Polsce.

Monika Branicka: W Polsce nadal myśli się w kategoriach „dobra wspólnego” i stąd Pani pytanie. Moim zdaniem to złe podejście. Wydaję mi się, że chce się mnie traktować jak instytucję. Spotkałam się ostatnio z różnego typu pretensjami, krytyką. Z jednej strony zarzucono mi, że jako pierwszej nie zorganizowałam wystawy zespołowej, prezentującej program galerii. W galerii inwestuję mój czas i pieniądze, dlatego nikt nie ma prawa niczego ode mnie wymagać, czy z czegoś mnie rozliczać. To, co robię, jest moją prywatną sprawą. Moim naczelnym celem nie jest reprezentowanie polskiej sztuki, nie poczuwam się do wypełniania zadań instytucji publicznej. Nie utożsamiam się z obowiązkami, nazwijmy to „narodowymi”. Jest mi obojętne, jakiej narodowości jestem – tak się przez przypadek stało, że urodziłam się w Polsce. Mam wrażenie, że skoro w Krakowie czy w Warszawie nie ma zbyt wielu inicjatyw tego typu, polskie przedsięwzięcia za granicą rozpatruje się w kategoriach, tak jak wspomniałam, „dobra wspólnego”, a co za tym idzie : wszyscy mają prawo do oceniania ich. Skąd takie wymagania wobec mnie? Poza tym moja galeria nie jest pierwszą galerią w Berlinie prowadzoną przez Polaków, o wiele dłużej pracuje tu Żak Gallery czy np. Galerie Zero. Tu polska sztuka jest obecna od dawna, tylko mało kto o tym pamięta.

Ewa Borysiewicz: Rozumiem, że irytuje Panią, nie tyle powtarzalność pytań, co próba wpisania w pewien schemat i narzucenie pewnego modelu funkcjonowania.

Monika Branicka: W sytuacji, kiedy ktoś jedzie za granicę pracować w gastronomii, to nie znaczy, że reprezentuje polskich kucharzy. Każdy robi to, co chce i co do niego należy.

Ewa Borysiewicz: Dziękuję za rozmowę.
Robert Kuśmirowski "DATAmatic 880", fotografia, © 2007 Robert Kuśmirowski i galerie magazin