ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (100) / 2008

Przemysław Pieniążek,

BIESIADA CYFROWYCH WIDM ALBO RÓŻNE OBLICZA TECHNOHORRORU

A A A
Dystyngowany hrabia o wyrazistym, europejskim akcencie opuszcza swoją kryptę, by rozpocząć żer w pobliskiej wiosce. Pokąsany przez wilka nieszczęśnik przemienia się – przy obowiązkowej pełni księżyca – w hybrydę człowieka i zwierzęcia. Mumia egipskiego kapłana odnajduje inkarnację swojej zmarłej ukochanej, a stwór Frankensteina bezskutecznie zabiega o społeczną akceptację… Patrząc na niegdysiejsze filmy grozy uśmiechamy się z ciepłą pobłażliwością. Powstałe na początku lat trzydziestych produkcje Toda Browninga („Dracula”), Karla Freunda („Mumia”) czy Jamesa Whale’a („Narzeczona Frankensteina”) elektryzowały pokolenie naszych pradziadków. Dziś klasyczne kreacje Beli Lugosiego, Lona Chaneya czy Borisa Karloffa wypadają (trupio)blado w porównaniu z bohaterami niektórych dobranocek. Świat poszedł naprzód, a razem z nim filmowy obraz grozy, choć upiorna triada (wampir – wilkołak – żywy trup) odnalazła swoją niszę w celuloidowych snach – w szczególności tych powstających poza głównym nurtem. W dzisiejszych czasach koszmar nie przychodzi z wypełnionych zadżumioną ziemią trumien ani zapuszczonych, podmiejskich cmentarzy. Przyczajony, czeka w świecie wielkich aglomeracji, obsługiwanych przez wielomilionowe rzesze użytkowników PC oraz telefonii komórkowych. Śmiercionośne klątwy, rzucane przez kipiące nienawiścią zjawy, sieją postrach za pośrednictwem telewizji, stron internetowych, fotografii oraz telefonicznych połączeń. Technohorror zbiera krwawe żniwo…

Smacznego telewizorku!

Blade światło bijące z ekranu towarzyszy codziennym posiłkom, rodzinnym spotkaniom oraz biernemu wypoczynkowi. Hipnotyzujący zapping sprzyja beztroskiemu wchłanianiu obrazów, ale należy pamiętać o tym, że – wedle myśli Fryderyka Nietzschego – otchłań może odwzajemnić nasze spojrzenie. A wtedy już nikt nie będzie bezpieczny.

Koji Suzuki, zwany „Stephenem Kingiem Kraju Kwitnącej Wiśni”, jest autorem literackiego pierwowzoru najgłośniejszego dzieła Hideo Nakaty, zatytułowanego „Krąg” (1999). Zarówno powieść jak i jej adaptacja odnoszą się do koncepcji cierpienia zdolnego zrodzić nienawiść silniejszą niż granice fizycznej śmierci. Punktem wyjścia dla dzieła Nakaty jest owiany złą sławą film utrwalony na taśmie wideo. Każda osoba, która zdecydowała się obejrzeć nagranie, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Nadchodzącą zagładę zapowiada telefoniczne połączenie, odliczające ostatnie godziny życia ofiary. Sadako, długowłose widmo tragicznie zmarłej dziewczynki, jest epicentrum medialnej infekcji, zataczającej coraz szersze kręgi… W tym samym roku Nakata nakręcił sequel „Kręgu”, który również cieszył się sporym powodzeniem. W międzyczasie na ekrany weszła „Spirala” Joji Iidy, będąca… alternatywną wersją „Ringu 2”. Od tego czasu azjatycki horror został zdominowany przez odziane w białe sukienki nienawistne widma, które nigdy nie przebaczają ani nie zapominają wyrządzonych za życia krzywd. Taśmowy koszmar trafił także do Fabryki Snów, gdzie Sadako (przemianowana na Samarę) rozpoczęła mordercze tournée dzięki Gore’owi Verbinsky’emu („The Ring”, 2002) oraz… Hideo Nakacie, który w 2005 roku „popełnił” remake własnego obrazu („The Ring 2”).

Warto nadmienić, że na pomysł wykorzystania telewizora jako portu do świata żywych wpadły nie tylko japońskie upiory. Lamberto Bava w filmie „Taniec demonów 2” (1985) jako punkt wyjścia do orgii przemocy i destrukcji wykorzystał motyw „filmu w filmie”. Kiedy mieszkańcy ekskluzywnego wieżowca oglądają w telewizji „Taniec demonów”, koszmarny rezydent fikcyjnego świata odwzajemnia spojrzenie przerażonej bohaterki, przeciskając się przez półpłynny kineskop do „naszej” rzeczywistości. Telewizor jako medium grozy wykorzystali również Tobe Hooper w głośnym „Duchu” (1982), gdzie jedna z bohaterek, Carol Anne (Heather O’Rourke), zostaje uwięziona przez zmarłych w teleodbiorniku, oraz Wes Craven w „Ohydzie” (1989), w której Horace Pinker (Mitch Pileggi), stracony na krześle elektrycznym seryjny morderca, odradza się jako telewizyjny hologram, zabijający za pomocą impulsu elektrycznego. Nieco dalej poszedł ojciec kanadyjskiego gore oraz patolog cielesnych transgresji – David Cronenberg. Jego „Videodrome” (1983) przynosi nie tylko refleksję na temat roli telewizji we współczesnym świecie i jej związku z przemocą oraz erotycznym uzależnieniem; jest także opowieścią o tym, w jaki sposób telewizja kreuje nas na swój obraz i podobieństwo, czyniąc z ludzi bezwolnych oraz oszalałych wyznawców, zebranych w świątyni lampy katodowej. Wyznawców przeznaczonych na ofiarną rzeź.


Przepraszam, to nie jest pomyłka!

Jedną z najbardziej sugestywnych scen w filmie „Zagubiona autostrada” Davida Lyncha (1997) jest ta, w której podczas przyjęcia do Freda Madisona (Bill Pullman) podchodzi groteskowy jegomość. Prowadzona przez nich rozmowa wzmaga oniryczność sytuacji. Tajemniczy interlokutor Freda upiera się bowiem, że WŁAŚNIE TERAZ znajduje się w jego domu. Kiedy Madison wybiera numer swojego telefonu, odbiera nieznajomy. Głos należy do mężczyzny, który wciąż stoi przed Fredem…

Najstraszniejsze jest to, czego nie widzimy, to, co musimy zrekonstruować w naszej wyobraźni, mając do dyspozycji jedynie odgłosy, nieznane dźwięki czy wywołujące gęsią skórkę chrobotania. Jak zareagowalibyśmy, gdyby nagle nasz telefon komórkowy zaczął wygrywać dziwną, nieznaną melodię; numer dzwoniący należałby do nas, a wyświetlony czas połączenia przesunięty został względem aktualnej daty o trzy dni naprzód? Dodam, że odebranie połączenia nie poprawiłoby nam nastroju – usłyszelibyśmy bowiem nasz głos oraz obce dźwięki, zwieńczone przeraźliwym krzykiem. Przed takim dylematem stają bohaterowie filmu „Nieodebrane połączenie” Takashiego Miike (2003). Adaptacja prozy Yasushi Akimoto przyniosła półtora miliarda jenów zysku oraz zaowocowała dwoma sequelami. W tym roku będziemy mogli obejrzeć jej amerykański remake autorstwa Erica Valette’a. Niemal identyczną fabułę prezentuje koreański „Telefon” Ahn Byeong-ki (2002), w którym duch nieszczęśliwie zakochanej licealistki wysyła do potencjalnych ofiar SMS o treści „Jesteś moim przeznaczeniem”. Nieszczęśnicy odbierający telefon – po wysłuchaniu komunikatu z zaświatów – przenoszą się tamże w mgnieniu oka. Swoistą wariację na temat morderczej komórki stanowi również tajlandzki obraz „999-9999” Petera Manusa (2002), w którym tytułowy numer telefonu pozwala połączyć się z istotą spełniającą nawet najbardziej skryte i nierealne marzenia. Problem w tym, że za świadczone usługi telefoniczny dżinn żąda zbyt wysokiej zapłaty.

Telefon komórkowy może posłużyć również za narzędzie apokalipsy. Tajemnicze zjawisko zwane Pulsem powoduje uszkodzenia mózgu u wszystkich użytkowników telefonii bezprzewodowej, przemieniając praworządnych obywateli w krwiożercze zombie – tak rozpoczyna się najnowsza powieść Stephena Kinga, technologiczny dreszczowiec „Komórka”. Opisany przez autora „Lśnienia” stan chaosu wywołany przez Puls stanowi jedynie preludium do wydarzeń, które mają prowadzić do ustanowienia nowego ładu. Zwierzęce okrucieństwo jest pierwszym szczeblem na drabinie ewolucji komórkowych żywych trupów, inicjującym powstanie nowego gatunku – homo insanus.

Odrębnym zagadnieniem, ale ciągle związanym z audialnością, jest kwestia rejestracji głosów należących do umarłych. W filmie „Głosy” Geoffrey’a Saxa (2005) Jonathan Rivers (Michael Keaton), pragnąc skontaktować się ze zmarłą żoną, wykorzystuje urządzenie czułe na odbiór szumów oraz fal elektromagnetycznych (Electronic Voice Phenomenon, czyli Elektroniczne Zjawisko Głosu). Początkowy sceptycyzm Riversa ustępuje pod wpływem dziwnych wydarzeń – na jego komórkę dzwoni ktoś z numeru należącego do jego nieżyjącej małżonki, automatyczna sekretarka rejestruje natomiast tajemniczy przekaz. Z kolei Eitan Arrusi w filmie „Pogłos” (2007) opowiada historię muzyka wykorzystującego w swoim nowym przeboju fragment zapomnianego utworu. Artystę zaczynają prześladować upiorne odgłosy, ukryte do tej pory na ścieżce dźwiękowej.

Witaj w cybernetycznym inferno!

Internet to globalna sieć zarzucona na naszą codzienność, wpływająca na sposób naszego postrzegania rzeczywistości. Kusi nas swoją omnipotencją, czyniąc z nas niewidzialnych, anonimowych i niemalże bezkarnych użytkowników w zakresie zdobywania, manipulowania i przesyłania informacji. Internet może stać się osobistym piekłem, o czym stara się nas przekonać Kiyoshi Kurosawa w filmie „Puls” (2001). Akcja filmu – którego remake zrealizował Jim Sonzero w 2006 roku – toczy się w środowisku informatyków skonfrontowanych ze śmiercią przyjaciela, który odebrał sobie życie w dość niejasnych okolicznościach. Na domiar złego monitory komputerów wyświetlają niepokojące wizualizacje oraz komunikaty („Czy chcesz spotkać ducha?”), potęgując aurę tajemniczości i niepewności. Rozprzestrzeniający się na skutek hakerskiego działania wirus sprowadza do świata żywych mroczne istoty wywołujące epidemię samobójstw. „Puls”, unikając dosadności i epatowania krwawymi efektami, przedstawia bezradność człowieka, jak również stworzonej przez niego technologii, wobec interwencji sił nadprzyrodzonych.

Internet jest także jedną z furtek prowadzących do imperium zakazanych przyjemności, często odwołujących się do najniższych ludzkich instynktów oraz dewiacji. Bohaterem filmu „Feed” Bretta Leonarda (2005) jest informatyk pracujący dla australijskiego wymiaru sprawiedliwości. Jego zadanie polega na wyszukiwaniu nielegalnych stron zawierających niedozwolone (cóż za eufemizm!) treści. W trakcie internetowego śledztwa bohater natrafia na stronę niejakiego Feedera, który drastycznie tuczy (do 300 kilogramów) uprowadzone kobiety. Uzależnione od swojego żywiciela ofiary stanowią przedmiot przerażającego show – Feeder przyjmuje bowiem zakłady od użytkowników strony, która z nich skona z przejedzenia jako pierwsza. Leonard, podobnie jak niegdyś Marco Ferreri w „Wielkim żarciu” (1973), porusza – ale jedynie naskórkowo – problem społecznego konsumpcjonizmu. W przypadku „Feed” można mówić także o kwestii voyeurystycznej przyjemności czerpanej z adoracji gargantuicznego fetyszu, jakim stało się kobiece ciało.

W filmie „Fear Dot Com” Williama Malone’a (2002) tytułowa witryna służy publikacji snuff movies, które cieszą się dużą popularnością wśród amatorów ekstremalnych wrażeń. Przewodniczką po edenie sadystów jest Czarna Wdowa, ponętna blondynka, będąca w istocie rzeczy duchem bestialsko zamordowanej dziewczyny. Bogata w doświadczenie swoich azjatyckich odpowiedniczek, zsyła ona na ludzi szaleństwo i śmierć, konfrontując ofiary z ich największymi lękami.

Dla twórców takich nieśmiertelnych serii jak „Halloween” czy „Hellraiser” odwołanie się do aspektu globalnej sieci jako nośnika technogrozy jest z jednej strony desperacką próbą kontynuowania tematu, z drugiej zaś – pozwala wpisać się obu produkcjom w pewien szerszy kontekst. W filmie „Halloween VIII: Zmartwychwstanie” Ricka Rosenthala (2002), producenci internetowego reality show umieszczają uczestników programu w domu legendarnego mordercy opiekunek do dzieci, Mike’a Myersa (Brad Loree). Gdy Mike, dla którego powstawanie z martwych jest czynnością naturalną, składa im niespodziewaną wizytę, w ruch idą ostre przedmioty. Początkowo uczestnicy uznają krwawe zajścia za inscenizacyjny majstersztyk, podobnie jak euforycznie nastawieni do przedsięwzięcia internauci. Niestety, Mike po raz kolejny udowadnia, że jego recepta na dobrą zabawę nie musi być tożsama z oczekiwaniami uczestników oraz widzów.

Podobny schemat odnajdziemy w ostatniej (póki co) odsłonie „Hellraisera”, będącej odległym wspomnieniem klasycznej „jedynki”, która wyszła spod pióra i obiektywu Clive’a Barkera. Ósmy epizod („Hellworld”, 2005) w reżyserii weterana serii, Ricka Boty, opowiada o krótkim żywocie grupy przyjaciół, pasjonatów internetowej gry „Świat Piekła”. Realia gry są dobrze znane fanom filmowego cyklu, gdyż dotyczą sadomasochistycznej działalności Pinheada i jego wbitych w skórzane uniformy pomocników. Wygrywając wejściówki na imprezę zorganizowaną przez właściciela witryny hellworld.com, bohaterowie mają możliwość zwiedzenia tajemniczej posesji, będącej de facto muzeum poświęconemu „Hellraiserowi”. W filmach Rosenthala i Boty Zło – czy raczej pewna jego personifikacja – nie atakuje nas za pośrednictwem Internetu. Sieć uświadamia nam bowiem istnienie innego zła – tego, które drzemie w nas samych, a jest trzymane na uwięzi norm kulturowych i społecznych; zła znajdującego ujście w pragnieniu uczestnictwa w perwersyjnych, medialnych igrzyskach, w odwiedzaniu transgresyjnych „przybytków sprośności”, które wykraczają daleko poza dopuszczalny nawias; zła, które legitymizuje kreację bezlitosnych potworów wymierzających karę za naszą okrutną ciekawość, kanibalistyczne spojrzenia oraz niegasnące pragnienie ekscytacji.

Technohorror odwołuje się do lęków, które towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów. Laicyzacja życia oraz ucieczka w technologię nie są w stanie obronić nas przed stworzeniami, które rodzą się, „kiedy rozum śpi”. Racjonalne wyjaśnienie nie ma zastosowania w sytuacjach, gdy martwa dziewczyna spogląda na nas z fotografii („Widmo” Banjonga Pisanthanakuna, 2004), gdy w gazecie wyczytujemy informację o naszym rychłym zgonie („Wizje” Norio Tsuruty, 2004) lub gdy śmierć naszego awatara w grze komputerowej przekłada się na konieczność opuszczenia padołu łez także w tzw. „realu” („Stay Alive” Williama Brenta Bella, 2006). Nasz brak wiary w upiory i duchy nie stanowi żadnego zabezpieczenia. One wierzą w nas. A ich zdolności adaptacyjne na pewno nie jednym nas jeszcze zaskoczą. Z niecierpliwością czekam na atak morderczych mikrofalówek i nawiedzonych iPodów.