ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (100) / 2008

Kinga Witas,

YOUTUBE – OGLĄDAJ, CO CHCESZ

A A A
Kilka lat temu mogłam jedynie pomarzyć o tym, że jeszcze kiedyś zobaczę teledysk Mc Hammera, który nie był emitowany w żadnej telewizji muzycznej od prawie dwudziestu lat. Kiedy chciałam się wybrać do kina, czytałam recenzje w prasie, czasem zachęcił mnie trailer pokazywany przed innym filmem. Oglądanie kabaretów wiązało się albo z Festiwalem w Opolu (Krakowie, Mrągowie, Bogatyni) albo z Kabaretową Sceną Dwójki. Nie śniło mi się, że będę mogła obejrzeć amatorskie filmy nakręcone przez moich znajomych na innym nośniku niż taśma wideo, ewentualnie płyta CD. Pewnego dnia jednak odkryłam YouTube – serwis internetowy, który otworzył przede mną niedostępny wcześniej świat wideoklipów (nie odbieram żadnej telewizyjnej stacji muzycznej). Dzięki niemu mogłam też obejrzeć dawno niewidziane skecze ulubionych kabaretów, przypomnieć sobie ciekawe sceny z filmów, zobaczyć, co się dzieje na świecie bez potrzeby włączania telewizora i przeszukiwania stacji.

Wszystko na wyciągnięcie ręki. Sama wybieram to, co mnie najbardziej interesuje. Gdy mam czas, śledzę wywiady z od dawna już nieżyjącymi gwiazdami kina. Gdy chcę poprawić sobie humor, oglądam filmy z kategorii „śmieszne”. Wszelkie przejawy twórczości filmowej zawęziły się do jednej witryny internetowej. I każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Gdy w 2005 roku Steven Chen i Chad Harley we współpracy z firmą Sequoia Capital zakładali serwis, prawdopodobnie nie przewidywali, że stają się twórcami nowej formy cyfrowej rozrywki. Branża ta rozwija się wyjątkowo prężnie i nic w tym dziwnego. Przejęty w 2006 przez Google Inc. YouTube proponuje nie tylko oglądanie filmów. Hasłem reklamowym serwisu jest „Broadcast Yourself”, które w wolnym tłumaczeniu oznacza „transmituj siebie” lub „pokaż siebie”. Każdy zatem ma szansę zaprezentować swoją twórczość w sieci. Użytkownicy mogą „wrzucać” do serwisu właściwie wszystko, gdyż administratorzy nie kontrolują zawartości przesyłanych materiałów. Naruszenia mogą zgłaszać inni użytkownicy. A co z prawami autorskimi? Serwis zastrzega w regulaminie, że użytkownicy nie mogą publikować „utworów”, do których nie posiadają praw, czy jednak ktoś się tym przejmuje? Znajomość prawa autorskiego jest wśród członków społeczności YouTube znikoma. Nie wszyscy wiedzą, że nie wystarczy być autorem serii zdjęć i wykorzystać znany muzyczny motyw jako tło, by stać się stuprocentowym autorem filmu. A jest to dość popularna praktyka.

Już dawno temu zauważyliśmy, że świat zawęził się: najpierw do telewizora, teraz do komputera, a już niedługo pewnie zmniejszy się do telefonu komórkowego. Film przestał być ekskluzywną rozrywką, do jego produkcji zaś niepotrzebne są wysokie nakłady finansowe. Teraz każdy może zaistnieć w Internecie jako „reżyser”. Status filmu podupada. Nie mylmy jednak pojęć – filmy prezentowane na YouTube nie mają wiele wspólnego ze sztuką filmową. I jest szansa że nigdy nie będą miały. Należy bowiem odróżnić sztukę filmową od produkcji „home made” lub fragmentów nagranych z telewizji. Łączy je jedynie definicja – wszystkie są utworami audiowizualnymi, seriami zmontowanych ujęć, tworzącymi pewną całość. Powstała nawet nowa nomenklatura dla tych miniprodukcji – mówi się na nie zdrobniale „filmiki”.

Serwis YouTube funkcjonuje jako społeczność internetowa. Tworzą go użytkownicy, którzy przesyłają filmy, mają wpływ na ich popularność, mogą je oceniać oraz komentować. Mogą również w ekspresowym tempie dzielić się filmami ze znajomymi, kopiując adres strony i przesyłając go jako link. Już nie trzeba załączać filmów w wiadomości e-mail (co jest z resztą trudne, bo zajmują one czasem po 50 megabajtów), wszystko dzieje się w obrębie strony internetowej. Siła oddziaływania serwisu YouTube jest bardzo duża. To dzięki niemu zaistniał na przykład Krzysztof Kononowicz. Przypuszczam że Telewizja Jard z Białegostoku ma małą oglądalność, ale dzięki jednemu z użytkowników, który udostępnił nagranie w ramach serwisu, cała Polska mogła zapoznać się z programem wyborczym Kononowicza, a on sam stał się swego rodzaju fenomenem. Wszystko dzięki YouTube. Podobnie było z akcją „Free Hugs”. Zareklamowany przez Juana Manna w serwisie ruch, który miał na celu propagowanie bezinteresownych aktów życzliwości pod postacią darmowych uścisków ofiarowywanych przez nieznajomych w miejscach publicznych, cieszył się wielką popularnością na całym świecie.

Znamienne jest również to, że niektóre akcje zainicjowane na YouTube znajdują wydźwięk w innych, bardziej tradycyjnych mediach, takich jak telewizja czy prasa. Wyciągnięte z lamusa przeboje przeżywają drugą młodość. Przykładem może być czeski hit w stylu disco w wykonaniu Ivana Mládka „Jožin z bažin”, o którym piszą już nie tylko polskie media, ale również czeskie, informując o tym, że piosenka sprzed trzydziestu lat stała się w Polsce przebojem. Jednak żywotność tych portalowych hitów jest króciutka. Pojawiają się, szybko zyskują popularność, ale równie prędko popadają w zapomnienie, gdyż są w wielkim tempie zastępowane innymi. Według statystyk, w serwisie pojawia się 70 tysięcy filmów dziennie. Ta niewyobrażalna już liczba 1,4 terabajtów, zajmujących przestrzeń Internetu, budzi obawy specjalistów, którzy twierdzą że do 2010 roku w sieci może zabraknąć miejsca.

To prawda, że Internet stał się wielkim „śmietnikiem”. Ogromna liczba użytkowników wrzuca na serwery YouTube niezliczone ilości „produkcji”, wśród których znaleźć można perełki, ale pojawiają się również filmy o zakazanych treściach. Jako przykład można wymienić nazistowskie filmy propagandowe z lat 1933 – 1945, których rozpowszechnianie stanowi w Polsce kwestię sporną – z jednej strony naruszają one bowiem zasady Karty Etycznej Mediów (polskie prawo zabrania upowszechniania propagandy nazistowskiej i antysemityzmu), z drugiej zaś były już emitowane w mediach (np. w brytyjskiej stacji BBC).

Jak widać, YouTube (jak i cały Internet) prowadzi do zacierania granic politycznych. Z jednej strony, dzięki serwisowi, ludzie na całym świecie mogą oglądać filmy powstałe w najodleglejszych zakątkach globu, z drugiej zaś pojawiają się problemy natury moralnej związane z rozpowszechnianiem treści mogących budzić kontrowersje w niektórych krajach. I w zasadzie nikt nie ma na to wpływu, bo ten sam film dostępny jest zarówno w Polsce, gdzie narusza prawo, jak i w Wielkiej Brytanii, w której traktowany jest jako ciekawy materiał historyczny.

Popularność YouTube sprawiła, że serwis pojawił się w innych (póki co osiemnastu) wersjach językowych. Z krajów Europy Środkowo-Wschodniej tylko Polska ma swój odpowiednik. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się nowe portale oferujące podobne usługi (joemonster, wrzuta, smog, widelec itp.), z czego wynika, że zapotrzebowanie na filmy w Internecie jest spore. Niepokoi jednak fakt, że choć na polskojęzycznej wersji YouTube do najpopularniejszych filmów należą produkcje o zabarwieniu komicznym, to na innych polskich serwisach najczęściej oglądane są obrazy o treściach wulgarnych lub tragicznych.

Tak jak w przypadku innych serwisów, na przykład informacyjnych, w których użytkownicy mogą sami wybierać interesujące ich artykuły, na YouTube odbiorcy mają pełną swobodę w doborze filmów, które chcą zobaczyć. Nie muszą już czekać do godziny 19.00, by dowiedzieć się, co dzieje się na świecie. O każdej porze dnia mogą zobaczyć wybrany fragment wiadomości, nie tracąc cennych 30 minut, które poświęciliby na obejrzenie serwisu informacyjnego w telewizji. Co prawda telewizja TVN zażądała usunięcia z serwisu materiałów pochodzących z nadawanych przez nią programów (prawdopodobnie dlatego, że TVN szykuje się do stworzenia wortalu telewizyjnego), za to Telewizja Polska otworzyła na polskiej wersji YouTube specjalny kanał interaktywnej telewizji na żądanie iTVP. Telewizję można oglądać na żywo, można również wybierać materiały archiwalne. Kanał oferuje audycje ze wszystkich stacji Telewizji Polskiej (w tym także z TVP Kultura, TVP Historia, TVP Sport i TVP Polonia, które dotychczas dostępne były jedynie przez satelitę). To wielki przełom w polskich mediach, choć na świecie jest to już praktykowane z dużym powodzeniem od jakiegoś czasu. A zatem YouTube to już nie tylko śmieszne filmiki (wideoklipy, kabarety, trailery). Prawdopodobnie jesteśmy świadkami powstawania nowego sposobu odbioru przekazów medialnych, które dostosowane są do preferencji użytkowników. Widzowie nie muszą już dopasowywać się do ramówki programów telewizyjnych – to telewizja dostraja się do widzów. I po raz kolejny powtórzę – wszystko dzięki YouTube.

Twórcy serwisu pewnie w najśmielszych marzeniach nie przewidywali, że dokonają takiej rewolucji. YouTube miał być interaktywnym oknem na świat, w którym każdy może pokazać siebie, swoją twórczość, wyrazić swoje zdanie za pomocą audiowizualnego języka. Nadal nim jest, ale nadawcy publiczni także znaleźli w nim możliwość zaistnienia w Internecie i dotarcia do odbiorców, którzy nie oglądają telewizji.

Pojawia się tylko pytanie: dokąd to wszystko zmierza? Już niedługo będziemy mogli oglądać na żywo serwisy informacyjne z TVP w telefonie komórkowym podczas podróży autobusem. Może wytwórnie filmowe również skuszą się i udostępnią swoje filmy pełnometrażowe serwisowi? Nie mówmy „nigdy”, przecież nawet się nie obejrzeliśmy, a niektóre pozornie niewyobrażalne wizje stały się faktem. Tylko co się wtedy stanie z magią kina i czarem wielkiego, srebrnego ekranu?