ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (103) / 2008

Marta Odziomek,

TO NIE BYŁ STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ

A A A
Jubileuszowa, dziesiąta edycja Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” przeszła już do lamusa. Niestety, nie będziemy tegorocznego konkursu wspominać z entuzjazmem. Był to bowiem – jak zgodnie twierdzą znawcy teatru, dziennikarze i teatromani – jeden z najsłabszych festiwali ostatnich lat, o ile nie najsłabszy. Dyrektorem artystycznym po raz kolejny został Kazimierz Kutz, który zaproponował, by w tym roku bacznie oceniali i nagradzali młodych reżyserów jury w składzie: Anna Dymna, Krzysztof Globisz, Mariusz Grzegorzek, Edward Pałłasz oraz Dorota Kołodyńska.

Szokiem okazał się fakt, że tę edycję zdominowały teatry z dwóch miast: Krakowa i Warszawy (po dwa spektakle konkursowe i po jednej sztuce mistrzowskiej). W konkursowych szrankach znalazło się jeszcze miejsce jedynie dla teatru z Torunia. Czyżby teatry z innych miejscowości nie mogły pochwalić się interesującymi inscenizacjami? A może komitet selekcyjny nie pofatygował się, by obejrzeć wszystkie zgłoszone spektakle?

Spośród pięciu zakwalifikowanych do konkursu pokazów właściwie tylko dwa spektakle zaprezentowały reżyserski zamysł nad tekstem dramatycznym. Należały do nich: „Othello” Macieja Sobocińskiego (Teatr Bagatela z Krakowa) oraz sztuka „Pakujemy manatki” Iwony Kempy (Teatr im. Wilama Horzycy z Torunia). I właściwie jedynie te dwie inscenizacje rywalizowały ze sobą o tegoroczny Laur Konrada. Widz, chcąc nie chcąc, zadawał sobie pytanie, czy aby na pewno „Interpretacje” to festiwal sztuki reżyserskiej. Czasem ze sceny wiało niewypowiedzianą wprost nudą – zarówno za sprawą sztuk dramatycznych, których cierpkie dialogi do złudzenia przypominały te, którymi na co dzień karmi nas telewizja („Gruba świnia” Krzysztofa Rekowskiego – Teatr Powszechny im. Hübnera z Warszawy), jak i od strony wizji reżyserskiej, banalnej i pozbawionej świeżości spojrzenia („Teremin” Artura Tyszkiewicza – Teatr Współczesny z Warszawy). Osobną kategorię należałoby stworzyć Michałowi Zadarze i jego „Odprawie posłów greckich”. Skłamałabym pisząc, że autor nie miał żadnego pomysłu reżyserskiego – problem „Odprawy...” polega na tym, że właściwie cała inscenizacja Zadary była jednym wielkim pomysłem, który, niestety, nie doprowadził reżysera do żadnej głębszej myśli.

Awangardyzm w nadmiarze szkodzi

Skoro o „Odprawie posłów greckich” mowa, to pozostańmy przez chwilę w kręgu twórczości Michała Zadary i spróbujmy zgłębić nieco fenomen istnienia tego twórcy na polskiej scenie dramatycznej. Tegoroczny Laureat Paszportu Polityki od pewnego czasu wzbudza ferment w teatralnym światku, a to za sprawą swoich niekonwencjonalnych, awangardowych pomysłów na wystawianie polskiej klasyki dramaturgicznej. Można by w tym miejscu przypomnieć słynne „Wesele” Wyspiańskiego, którego akcję reżyser umieścił... w łazience. Nie inaczej jest z „Odprawą posłów greckich”. Zadara postanowił całkowicie odciąć się od historyczno-patriotycznych korzeni tego teksu i uczynił z dramatu Jana z Czarnolasu poetycki „slam festiwal” w ładnym, oryginalnym opakowaniu scenicznym: z jazgoczącą muzyką, śpiewającą Kasandrą, ucharakteryzowaną na femme fatale, nagim więźniem, czy też kubkiem czerwonej farby imitującej krew. Cóż z tego, skoro z owego zbratania rymowanki z happeningiem niestety nie powstało nic, co mogłoby odświeżyć spojrzenie na klasyczny tekst. Jedyne, co otrzymaliśmy, to przerost formy nad treścią, który nigdy nie wróży dobrze widowisku teatralnemu.

Zawiedzione nadzieje
Wielkim rozczarowaniem dla festiwalowej publiczności okazał się spektakl Artura Tyszkiewicza „Teremin” – rzecz o rosyjskim geniuszu, wynalazcy i szpiegu jednocześnie. Tyszkiewicz, który w ubiegłym roku rozbudził nasze teatralne apetyty „Iwoną, księżniczką Burgunda” w tym roku poległ z „Tereminem”. Tekst autorstwa Petra Zelenki reżyser niepotrzebnie zmelodramatyzował, sprawiając tym samym, że sztuka (co z tego, że w świetnej aktorskiej obsadzie?) stała się nudna, sztuczna, przycięża i pozbawiona jakże zdrowego, filuternego, bo czeskiego, spojrzenia na otaczający nas świat.

Oswajanie śmierci
Skromna tragikomedia „Pakujemy manatki”, którą Iwona Kempa przywiozła z Torunia okazała się najlepszym spektaklem X Interpretacji. Historia (a raczej historie) sąsiadów z jednej kamienicy, których losy raz po raz splata wszechmocna śmierć, opowiedziana została bez zbytecznego patosu, z pokorą, ale i dystansem wobec zjawiska śmierci, z refleksją nad znikomością ludzkiego życia. Reżyserka postawiła na prostotę i ubóstwo scenograficzne, za to maksymalnie wykorzystała potencjał toruńskich aktorów, którzy swoim zaangażowaniem dogłębnie wzruszyli festiwalową publiczność.

Wyrafinowana przestrzeń zła
Godnym uwagi okazał się krakowski „Othello” Macieja Sobocińskiego. Był to spektakl bardzo konsekwentny, przemyślany, ze świetnymi kreacjami aktorskimi, skromny scenograficznie, aczkolwiek estetycznie wysublimowany. W białą, geometryczną przestrzeń sceny Sobociński wrzucił bohaterów i ich zgubne namiętności. Uwypuklona została relacja Otello-Iago-Desdemona. Emocje bohaterów, mimo onirycznego toku narracji, narastały z każdą minutą. Szkoda tylko, że reżyser niepotrzebnie wydłużył spektakl do ponad trzech godzin, powtarzając pewne sekwencje i spowalniając jeszcze bardziej rytm sztuki, co sprawiło, że w pewnym momencie spektakl zaczął nużyć. Nie mniej jednak inscenizacja Sobocińskiego była najciekawszą, obok „Pakujemy manatki”, propozycją reżyserską festiwalu.

Serial na scenie
„Gruba świnia” w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego, to tragiczna historia miłości uroczej grubaski do przystojnego, ale zblazowanego biznesmena. Dobre i równe kreacje aktorskie nie uratowały spektaklu, w którym wręcz nie do zniesienia okazały się przewidywalne dialogi, oraz brak reżyserskiej wizji. Spektakl Rekowskiego okazał się niczym innym jak wycinkiem jednej z romantycznych telenowel, które tak chętnie serwują nam media. Niestety, nawet w teatrze nie ominął nas ten nieznośny „trend”.


W poszukiwaniu mistrzowstwa
Spektaklami mistrzowskimi uraczyły nas – a jakże – również Kraków i Warszawa. O ile z ochotą obejrzeliśmy monodram „Rozmowy z diabłem. Wielkie Kazanie księdza Bernarda” w wykonaniu Jerzego Treli i reżyserii Krzysztofa Jasińskiego, o tyle sztuka zamykająca festiwal – „Wagon” Teatru Współczesnego z Warszawy, w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego, wprawiła większość widzów w niebywałą konsternację. Spektakl okazał się zbyt długi i po prostu nudny – zabrakło w nim dynamiki i tempa. Gadające głowy, rozprawiające w pociągowych przedziałach o nieudanych kolejach życia, bądź to rozzłościły, bądź najzwyczajniej uśpiły nawet wytrawnych wielbicieli sztuki teatralnej.

„Prowincja” górą!
Zwyciężczynią tegorocznego konkursu młodych reżyserów została kobieta. Troje jurorów nagrodziło Iwonę Kempę za spektakl „Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów” według sztuki izraelskiego pisarza Hanocha Levina. Jak zgodnie orzekli jurorzy, Kempa i Sobociński, byli jedynymi kandydatami do głównej nagrody. Zarówno Anna Dymna, jak i Krzysztof Globisz nie kryli swojego rozdarcia. Anna Dymna wyznała, że najchętniej podzieliłaby ten woreczek z pieniędzmi na poły i rozdzieliła pomiędzy oboje reżyserów. Ostatecznie nagrodziła spektakl Iwony Kempy i niezwykle zgrany zespół, który z radością spotkał się na scenie. Krzysztof Globisz przychylił się do nagrodzenia Kempy. W przypływie natchnienia utworzył nawet na cześć jej spektaklu „wiersz grafomański” pt.: „Garb garbusa”, który, ku uciesze zgromadzonej publiki, odczytał na głos. Trzeci mieszek otrzymała Kempa od Edwarda Pałłasza. Juror docenił spektakl, który równocześnie bawi i wzrusza. Ponadto dostrzegł niezwykłe piękno muzyczne tej sztuki, gdzie „repetycja tworzy ład”. Pozostali dwaj jurorzy nagrodzili Macieja Sobocińskiego. Mariusz Grzegorzek docenił w jego „Othellu” bezkompromisowość, sugestywność, a także chęć zmierzenia się z człowieczą zuchwałością i ciemną stroną naszej natury. Dorotę Kołodyńską „Othello” urzekł urodą scenograficzną oraz przemyślaną i sugestywną formą plastyczną, która współtworzy sens i interpretację dzieła.

Iwona Kempa otrzymała także Nagrodę Publiczności, a Maciej Sobociński – Nagrodę Dziennikarzy. Pozostali reżyserzy zostali pominięci. Nie wygrał ani Kraków, ani Warszawa, a „prowincjonalny” Toruń.

Zaskoczenie na zakończenie
Zakończenie X edycji „Interpretacji” przyniosło, oprócz werdyktu jurorów, zaskakującą informację: dyrektor Kazimierz Kutz oświadczył wszem i wobec, że był to jego ostatni rok przewodzenia katowickiemu festiwalowi. Podziękował wszystkim współpracownikom, po czym zszedł ze sceny, nie ogłaszając jednak, kto przejmie po nim pałeczkę. Czy do łask przywrócony zostanie Jacek Sieradzki, czy też może organizator festiwalu, Estrada Śląska, postara się o zupełnie nową twarz „Interpretacji”? – o tym zapewne przekonamy się już za rok!