ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (103) / 2008

Anna Koczorowska,

ZROZUMIEĆ TANIEC

A A A
Trzeba powiedzieć głośno i wyraźnie, dla wspólnego dobra twórców i publiczności, że wielu widzów uważa przekaz taneczny za niezrozumiały. Dlaczego tak się dzieje, pozostaje – na razie – tajemnicą. Mimo że ruch jest takim samym środkiem wyrazu jak obraz czy dźwięk, jakby trudniej się na nim skoncentrować i uchwycić jego znaczenie. W recenzjach ze spektakli tanecznych ruch – główne w końcu tworzywo takiego spektaklu – bywa zupełnie pomijany. Czytamy obszerne opisy scenografii, kostiumów, muzyki, a często nie znajdujemy nawet wzmianki o samym tańcu, pierwiastku dla teatru tańca najistotniejszym, niezbędnym do jego interpretacji. Można zadać sobie pytanie, skąd bierze się ta luka. Czy taniec trudno zinterpretować, zapamiętać czy opisać? Jakiego elementu brakuje nam – widzom, aby w pełni zrozumieć tę ulotną i nieuchwytną sztukę?

To więcej niż oczywiste, że taniec nie tylko ściśle łączy się z teatrem, lecz także jest odrębną sztuką, ma swoją historię, istnieje w tysiącu technik i odmian. Przez lata swej scenicznej egzystencji rozwinął się w różnych kierunkach, zbliżając się i oddalając do sztuk mu pokrewnych, takich jak malarstwo czy muzyka. Konwencjonalizując się i formalizując, taniec sceniczny oderwał się od korzeni tańca, od pierwotnego sensu tanecznej sztuki. Może właśnie to oddalenie powoduje, że my, widzowie, rozumiemy go powierzchownie albo nie rozumiemy wcale. W tańcu pierwotnym nie znano podziału na uczestników i widzów, brali w nim udział wszyscy członkowie wspólnoty. Taki zbiorowy taniec pomagał zacieśniać więzy społeczne i umacniał poczucie wspólnoty jego uczestników. Miał też podłoże rytualne, ponieważ wiązał się z kultem, modlitwą i ofiarą. Wymagał pełnego zaangażowania. Dziś, przynajmniej w teatrze, zaledwie patrzymy na taniec, pasywnie go odbierając. Chłoniemy go wzrokiem i słuchem, ale w nim nie uczestniczymy. Być może właśnie dlatego nie rozumiemy tańca. Być może nie można zrozumieć tańca siedząc i patrząc, nie mając poczucia bezpośredniego uczestnictwa w ruchu, który odbywa się gdzieś tam daleko, na wydzielonej i zamkniętej scenie. Widz w takiej sytuacji pozostaje obserwatorem, może nie do końca obojętnym na przekaz, ale też nie do końca w przekaz zaangażowanym.

Można zatem chyba zaryzykować stwierdzenie, że taniec sceniczny – w każdej konwencji – jest w pełni zrozumiały tylko wtedy, kiedy próbuje się na niego patrzeć z perspektywy... uczestnika. Nie z biernej perspektywy widza, tylko z dynamicznej perspektywy „człowieka tańczącego”. Jeśli widz potraktuje siebie jako cząstkę tanecznego rytuału odbywającego się – właściwie przypadkowo – w teatrze, uchwyci z grupą tancerzy bliski kontakt na innym zupełnie poziomie niż gra i odbiór. Będzie to kontakt na poziomie archetypu, Jungowskiej zbiorowej nieświadomości, polegający na głębokim przeżyciu wspólnoty z Innymi wywołanej rytmem i ruchem. Być może właśnie takie doznanie otwiera na właściwy sens i rozumienie tanecznej sztuki – na doświadczenie przynajmniej namiastki rytualnej jedności.

Udowodniono, że w czasie tańca zachodzą w tancerzu takie same zmiany fizjologiczne jak przy doznawaniu przyjemności. Taniec, w którym uczestniczymy, działa jednocześnie podniecająco i uśmierzająco, wywołując uczucie szczęścia i wyzwolenia z więzów codzienności. Myślę, że te same uczucia mogą towarzyszyć odbiorowi tańca. Trzeba tylko porzucić swoje dobrze oswojone teatralne przyzwyczajenia i bezpieczną rolę połowicznie zaangażowanego widza.