ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (104) / 2008

Magdalena Kempna-Pieniążek,

ALICJA W KRAINIE ŠVANKMAJERA

A A A
„Sprawa jest jasna – oświadczył dumnie Marcowy Zając. – Majaczenie ma podtekst erotyczny. Zjadanie ciasteczek to wyraz typowo dziecięcych fascynacji oralnych, mających podłoże w drzemiącym jeszcze seksualizmie. Lizać i ciamkać, nie myśląc, to typowe zachowanie pubertalne, chociaż, przyznać trzeba, znam takich, którzy z tego nie wyrośli do późnej starości. Co do spowodowanego jakoby zjadaniem ciasteczka kurczenia się i rozciągania, to nie będę chyba odkrywczy, gdy przypomnę mit o Prokruście i Prokrustowym łożu. Chodzi o podświadome pragnienie dopasowania się, wzięcia udziału w misterium wtajemniczenia i wkroczenia do świata dorosłych. Ma to również podłoże seksualne”.

Zacytowana wyżej błyskotliwa analiza przygód, które przeżyła dziewczynka o imieniu Alicja w Krainie Czarów, nie należy do klasycznych interpretacji dzieła Lewisa Carrolla. Wypowiedź Marcowego Zająca z opowiadania „Złote popołudnie” Andrzeja Sapkowskiego nie jest jednakże bardzo odległa od znaczeń, jakich na przestrzeni lat dopatrywano się w dziele brytyjskiego twórcy. Mówiąc najogólniej, nie trzeba być Bettelheimem, aby się przekonać, że jedna z najbardziej znanych powieści z kanonu literatury dziecięcej jest podatna na interpretacje w duchu psychoanalizy. Odczytaniom takim sprzyja już sama poetyka oniryzmu i absurdu, za pomocą której Carroll konstruuje swoją niewiarygodną Krainę Czarów (czy też raczej „cudów” lub „dziwów”, bo do tych znaczeń odwołuje się oryginalny tytuł dzieła). Chociaż zatem intertekstualna zabawa uprawiana przez Sapkowskiego opiera się w dużej mierze na przerysowaniu i karykaturalnym przejaskrawieniu utrzymanych w duchu Freuda analiz dzieła Carrolla, nie sposób nie zauważyć, że – jak mówi przysłowie – „nie ma dymu, bez ognia” i że – jak twierdzą z kolei niektórzy radykalni poststrukturaliści o wybranych utworach literackich – tekst dekonstruuje się w tym przypadku niejako sam. Nie bez znaczenia jest wszak fakt, że w opowiadaniu Sapkowskiego psychoanalityczną interpretację przygód Alicji wygłasza jeden z bohaterów utworu Carrolla.

Nakręcony w 1988 roku film Jana Švankmajera, oryginalnego czeskiego reżysera-surrealisty, oparty na powieści Lewisa Carrolla, także prowokuje psychoanalityczne odczytania. Logika snu rządzi światem przedstawionym tej adaptacji w takim samym – a może nawet większym – stopniu, w jakim zawładnęła literackim oryginałem. Być może zresztą należałoby zamienić określenie „logika snu” na sformułowanie „logika sennego koszmaru”, dzieło reżysera jest bowiem odległe od cudowności, jaką znamy chociażby z hollywoodzkich adaptacji utworu Carrolla, za to zbliża się pod względem estetycznym do poetyki thrillera w stylu niemal Lynchowskim. Švankmajer nadał swojemu filmowi oryginalny tytuł: „Coś z Alicji”. To jakże niedookreślone i tajemnicze „Coś” budzi niepokój, a zarazem idzie w parze z przesyconym grozą nastrojem dzieła reżysera. Czym jest owo „Coś”, które Švankmajer wyinterpretował z „Alicji w Krainie Czarów”?

Oglądając najbardziej znane filmy reżysera, chociażby „Małego Otika” (2000) czy „Spiskowców rozkoszy” (1996), łatwo jest zauważyć, że wyobraźnia Švankmajera – jak powiedziałby Gaston Bachelard – jest bardziej materialna niż formalna. Twórca konstruuje swoje filmowe światy, wykorzystując elementy zarówno filmu aktorskiego, jak i animacji. Wybór tej ostatniej wydaje się potraktowany pewną podstawową koniecznością: dla wyobraźni takiej jak Švankmajerowska faktura i kształt otaczającej nas rzeczywistości są po prostu niewystarczające. Aby oddać swoje groteskowe i surrealistyczne wizje reżyser sięga po możliwości lalkowej animacji. Być może dlatego filmy twórcy – mówiąc metaforycznie – wydają się w jakiś sposób obarczone materialnym ciężarem. I nie chodzi tutaj tylko o natłok przedmiotów – o wszystkie buteleczki, słoiki, półki pełne rupieci, które zdają się żyć własnym życiem, wypełniające poszczególne kadry filmu „Coś z Alicji”. Już pierwsze sceny ukazujące zabawy dziewczynki, w których tak wielką wagę odgrywają podstawowe żywioły, ziemia i woda, stanowią tutaj interesujący trop. Próbując określić relację twórczości reżysera do opozycji duch-materia, trzeba byłoby stwierdzić, że Švankmajer, koncentrując się na materii, eksponując ją na każdym niemal kroku, ujawnia tkwiącego w niej ducha. Wyobraźnia reżysera wręcz syci się natłokiem rzeczy, tak jak Otik z późniejszego filmu – sam przecież będący ożywionym przedmiotem – pochłaniający w swym wiecznym nienasyceniu każdy dostępny pokarm.

Švankmajerowska materia jest jednak w jakiś sposób dziwna, groźna, niemal dosłownie ciemna. Mrok spowija oba światy, w których żyje Alicja – zarówno ten realny (choć słowo to wydaje się w tym kontekście dziwnie pozbawione odniesienia), jak i oniryczny. Ciemne jest wnętrze pokoju dziewczynki i przerażająco mroczne są przestrzenie, po których wędruje ona w trakcie swoich podróży po Krainie Czarów. W zasadzie spośród wszystkich psychoanalitycznych odczytań tego filmu najbardziej przekonujące byłyby chyba interpretacje odwołujące się do myśli Carla Gustava Junga. Kraina Czarów jako Kraina Cienia, tego, co nieuświadomione i mroczne, tajemnicze, groza żywiołów (zwłaszcza wody) jako metafora nieoswojonej natury, podróż w głąb (króliczej nory) i w dół (sugestywna scena jazdy windą) jako motywy wręcz archetypiczne – oto fundamenty, na których mogłaby bazować taka utrzymana w duchu Junga analiza filmu „Coś z Alicji”.

Marcowy Zając czy Kapelusznik – w ujęciu reżysera przypominający upiorne wersje dziecięcych lalek czy maskotek – nie mają w sobie niewinności charakterystycznej dla tradycyjnych zabawek. Choć z pozoru nie są niczym innym jak poruszającymi się pluszakami, ich życie, autonomiczność ich istnienia, czyni z nich wyjątkowo przerażające obiekty. Również Alicja posiada w tym świecie swoją lalkową wersję. A czym jest lalka, jeśli nie przedmiotem ożywającym na parę chwil pod wpływem zewnętrznych sił, od których jest całkowicie zależna i które są zupełnie niezależne od niej? Wydaje się, że nie bez powodu materia w „Coś z Alicji” (a także w innych filmach twórcy) jest tak niewiarygodnie wręcz „ciężka”. Czy nie jest to metafora tego, czym sami jesteśmy? Czy w tym eksponowaniu rzeczy, materiałów i żywiołów nie kryje się przypadkiem głęboko filozoficzna teza dotycząca ludzkiej egzystencji? Wędrując przez ciemną Krainę Czarów, Alicja dociera do rejonów, w których staje się (uświadamia sobie, że jest?) lalką ożywioną i zmuszoną do działania przez siły, których nie rozumie. Eksplorując mroczne otchłanie naszych wnętrz, próbując rozpoznać mechanizmy rządzące naszym funkcjonowaniem w nadal nieoswojonym świecie, nieustannie stajemy przed pytaniem o to, kim lub czym jesteśmy. I bez względu na olbrzymią liczbę racjonalnych odpowiedzi udzielonych na te pytania, w rzeczywistości naznaczonej piętnem relatywizmu i kryzysu tożsamości, wciąż pozostajemy bezradni, nie rozumiemy samych siebie. Nasze poznanie napotyka na opór, który w filmach Švankmajera wyraża się metaforycznie poprzez opór spotworniałej, mrocznej, niepojętej, „innej” materii.

We współczesnej fizyce funkcjonuje określenie „ciemna materia”. Według obliczeń naukowców, widzialna część wszechświata (czyli taka, która emituje lub odbija światło), jakiej fragment obserwujemy na rozgwieżdżonym nocnym nieboskłonie, stanowi zaledwie niewielki procent masy całego kosmosu. Niewidzialna i wciąż niezbadana „reszta”, której istnienia dowodzą określone zjawiska grawitacyjne, pozostaje wciąż jedną z największych tajemnic dla współczesnej nauki. Jedno jest pewne: bez ciemnej materii wszechświat wyglądałby zupełnie inaczej. Jaka jednak ona jest? Jakie ma właściwości? Czym jest to ciemne i tajemnicze „coś”, decydujące o strukturze wszechświata, w którym żyjemy?

Materia w filmach Švankmajera jest również w jakiś sposób „ciemna”, przytłaczająca, groźna, pełna ukrytych właściwości. Pod jej wpływem „Kraina Czarów” staje się „Krainą Mroku i Grozy”, podróż w głąb której jest w istocie rzeczy wędrówką do przysłowiowego „jądra ciemności”. Nie trzeba dodawać, że „Coś z Alicji”, będące adaptacją klasycznej powieści dla dzieci, w gruncie rzeczy nie jest filmem dla najmłodszych. Konsekwentnie budowany przez reżysera nastrój grozy i sennego koszmaru ma jednak głębsze podłoże egzystencjalno-filozoficzne. Wydaje się, że Švankmajer, powołując do istnienia świat pełen spotworniałej materii, stara się przypomnieć, że tylko cienka tafla racjonalizmu i logiki przyczynowo-skutkowej oddziela nas od tego, co znajduje się „po drugiej stronie lustra”, a „coś z Alicji”, jakaś potencja przekraczania tej bariery, tkwi w każdym z nas.
„Coś z Alicji” („Něco z Alenky”). Scen. i reż.: Jan Švankmajer. Obsada: Kristyna Kohoutová. Gatunek: animacja / fantasy. Szwajcaria / Wielka Brytania / Czechosłowacja / RFN 1988, 86 min.