ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (104) / 2008

Witold Marzęda,

MAŁPIA JUNTA W GAJU PORFIRIUSZA

A A A
O fenomenologii i demokracji wedle Andrzeja Gniazdowskiego
Andrzej Gniazdowski w swej najnowszej książce zatytułowanej „Polityka i geometria. Fenomenologia Edmunda Husserla a problem demokracji” podejmuje próby zestawienia problemu fenomenologii i demokracji (choć inne przedrostki, takie jak przeciw-, pod-, w-, przed-, do- itp. równie dobrze do owego „-stawienia” by pasowały). Na pierwszy rzut oka rzecz wydaje się być tyleż ciekawa, co beznadziejna; autor nieśmiało zaznacza to we wstępie pisząc, że „mimo całej świadomości – i nieświadomości – związanych z tym trudności [...] książka ta nie chce być niczym więcej, jak tylko wstępnie zarysowanym projektem badawczym, domagającym się dopiero systematycznego rozwinięcia”. Wbrew tym skromnym zapewnieniom ów „projekt badawczy”, jaki wyłania się w trakcie lektury, wydaje się tyleż imponujący, co prowizoryczny ze względu na dysproporcję totalnego ujęcia tematu w niewielkie publikacyjne ramy. Otóż tytułowe zależności fenomenologii i problemu demokracji ukazane zostają we wszystkich możliwych związkach i przy najszerszym z możliwych rozumieniu terminu „fenomenologia”, który niekiedy wydaje się nawet być synonimem racjonalnej teorii.

Kiedy natknąłem się na „Politykę i geometrię”, zaciekawił mnie nie tyle sam problem owych związków, ale sposób ich ujęcia. Zastanawiało mnie, czy będzie to próba reanimacji kolejnej „fenomenologii czegoś”, pokrewna jej żmudna eksplikacja poglądów Husserla na demokrację, czy też może jeszcze inne karkołomne wynajdywanie analogii miedzy uniwersalnym projektem ugruntowania nauk a roszczeniami demokracji do uniwersalizmu. Po cichu liczyłem przy tym na podejście (do) „działalności” fenomenologicznej i jej celów od strony problemu politycznych uwarunkowań i implikacji, co pozwoliłoby np. zmierzyć się fenomenologii z obecnym w niej (zwłaszcza w późnym okresie działalności Husserla) problemem bytowych uwarunkowań świadomości. Rozważania takie – jak sobie wyobrażałem, wracając z nową książką do domu – mogłoby podążyć albo drogą przeciwstawienia demokracji fenomenologicznemu fundamentalizmowi (zwłaszcza, że słowo „fundamentalizm” utożsamia się niesłusznie z dogmatyzmem i ekstremizmem), albo, przezwyciężywszy tę złudną opozycję, wskazać na ślepą plamkę fenomenologii, jaką jest to, co określiłbym mianem instytucjonalnego zanurzenia badań fenomenologicznych, które pomimo całej programowo rozbudowywanej samoświadomości procedur metodycznego postępowania pozostaje w niej niezauważone. Moje oczekiwania potwierdziły się o tyle, że Gniazdowski nie pominął wymienionych wyżej problemów. Zdziwiło mnie jednak to, iż wszystkie one znalazły w jego książce miejsce na równych prawach. „Fenomenologia Husserla a problem demokracji” oznacza tu więc zarazem „Fenomenologię demokracji a problem Husserla”, fenomenologię problemu demokracji w jej związkach z teorią Husserla, jak i problem fenomenologii demokracji. Prócz innych jeszcze możliwych wariantów tytułowa fenomenologia Husserla wydaje się nieść ze sobą pewne nietypowe znaczenie. Jak można wnioskować ze sposobu prezentacji tematu, nie wyróżnia się w książce pod tym hasłem pierwotnego, założycielskiego sposobu uprawiania fenomenologii, odmiennego od tych, które kryją się pod zwrotami: fenomenologia uczniów Husserla (jego kręgu), fenomenologia francuska itp. Gniazdowski zdaje się wszystkie te hasła umieszczać w tym jednym – tak, jakby wszelka fenomenologia była właśnie fenomenologią Husserla. Z tego powodu polski czytelnik przyzwyczajony do specjalistycznych rozważań firmowanych tytułowym zwrotem może być rozczarowany: miło bądź niemiło, w zależności od swych oczekiwań i upodobań.

Początkowe, skupiające się na ogólnikach rozważania stoją pod znakiem Vollratha i kryzysu racjonalnej teorii polityczności jako jednego z objawów kryzysu nauk europejskich. Kryzys ten w wypadku fenomenu demokracji wynika, jak pisze Gniazdowski, z jego normatywnej oczywistości, która „sprawia, że wszelki teoretyczny zwrot ku ‘ideologicznym’ fundamentom jej instytucji [demokracji – W.M.], będący czymś więcej niż tylko historyczną prezentacją, jawi się nie tylko jako zbędny, lecz wręcz niebezpieczny”.

Takie ujęcie sprawy zdaje się zapowiadać ciekawy rozwój myśli, budząc zainteresowanie strategią ataku na problem. Czy autor, pytając o teoretyczne podstawy obowiązywania i roszczeń demokracji, pójdzie w kierunku „konieczności” i „najlepszości” tego ustroju, czy też bez zaangażowania zajmie się nią od strony jej obecności w kulturze i człowieczeństwie europejskim? Nieoczekiwanie jednak dalsze rozważania traktują o uczniach Husserla i ich „ewentualnych” (bardziej niż jakichkolwiek innych) związkach z tytułowym problemem demokracji. Dowiadujemy się przy tym, dlaczego sam Husserl, ostrzeżony przez swego dajmoniona, wycofuje się z życia politycznego i poświęca się pracy teoretycznej. Ta nieco łzawa część książki (dzięki wojennym perypetiom bohaterów korespondentów – Metza i Husserla) może zainteresować przede wszystkim dlatego, że w pewien sposób zapełnia lukę w polskiej literaturze, w której brak dotąd biografii Husserla opowiadającej o metodach, podejściu, rozumieniu i losach pracy filozofa.

Od tego momentu „Polityki i geometrii” – o ile czytać ją strona po stronie – wrażliwość i zainteresowanie (przynajmniej moje) tytułowym problemem słabnie, zaczynając lawinowy proces degeneracji. Po trzech rozdziałach ani słowa o symbolicznej geometrii i fenomenologii Husserla, a nader niewiele o demokracji i polityce. Dlatego zdegenerowana, puszczona samopas uwaga czytelnika zmierza w stronę języka, starając się zaobserwować, w jaki sposób przedstawia on problem. „Domagająca się – czytam pierwsze z kolejnych zdań – teoretycznego określenia relacja fenomenologii Husserla do demokracji jako również tak pojętego problemu jest w oczywisty sposób relacją wielokrotnie zapośredniczoną”. Przyznaję, że nic nie rozumiem. Dlaczego relacja ta śmie domagać się czegoś, gdy w następnym zdaniu określa się ją jako „wzajemne ignorowanie”? I czy ignorowanie może być wielokrotnie zapośredniczone? O co, u licha, chodzi w „również tak pojętym problemie”, gdy zdanie to otwiera rozdział? Trudno znaleźć odpowiedź na takie pytania. Istnieje jednak wyjście: gdy zaczynałem interesować się fenomenologią z zachwytem odkrywcy spostrzegłem, że wszelkie transcendentalizmy operujące w schemacie porfiriuszowej hierarchii muszą dopuścić możliwość porównania wszystkiego ze wszystkim. I tak np. mucha obijająca sobie mózg o szybę ma co najmniej tyle wspólnego z równaniami trzeciego stopnia, że zarówno owa brzęcząca biedaczka, jak i wyrażenie z sześcianem mogą być postrzegane przez tzw. podmiot poznawczy. Krótko: dwa dowolne przedmioty zawsze posiadają co najmniej jedną wspólną, nadrzędna kategorię. Jeśli zatem narysowalibyśmy jakiekolwiek drzewko kategorii, to każda z nich mogłaby się łączyć z każdą inną, a my moglibyśmy skakać po nim z małpią zwinnością. Upraszczając, skoro nauka uniwersalna, jaką jest fenomenologia, dotyczyć ma wszystkiego, to nie ma takiej dziedziny, która nie byłaby przedmiotem jej zainteresowań.

Z zasady tej zdaje się korzystać Gniazdowski aż do piątego rozdziału swej książki, który mógłby posłużyć za wstępne, rzetelne wprowadzenie do tematu. Zdegenerowana uwaga zaczyna wykazywać znowu objawy posłuszeństwa, bo oto pojawia się problem historyczności i faktu, jako punkt wyjścia do ujęcia fenomenu państwa (nie demokracji jeszcze!). Powołując się na „Staatsphilosophie” Schuhmanna (która w swym zamierzeniu jest próbą rekonstrukcji poglądów Husserla na państwo i polityczność), zmierza Gniazdowski ku temu, aby, wysuwając na pierwsze miejsce zagadnień ugruntowania nauki problem intersubiektywności, spleść go z kwestią polityczności i państwa. Na drodze do realizacji tego zadania staje sam fenomen państwowości, który nie daje się do końca wpisać ani w sferę empiryczną, ani idealną. Ten „okraczny” status fenomenu państwa okazuje się być identyczny w swej strukturze do statusu fenomenologii, która również opiera się na „dialektyce” wzajemnie się uzupełniających i współtworzących metody i praktyki jej zastosowania. Stąd między fenomenologią i państwem powstaje antagonizm, który „polega ostatecznie na tym, że to ostanie [państwo – W.M] nie jest pomne całości ludzkości w jej, ‘prawdziwej tożsamości’”. Wypluwając niestrawne „-ości”, trzeba zauważyć to, co Gniazdowskiemu umyka. Mianowicie, problem państwa może okazać się dla Husserla historią pewnej fikcji. Gniazdowski z góry przesądza ukierunkowanie poszukiwań na eidos państwowości, nie dopuszczając przy tym możliwości tego, że fenomeny państw mogą okazać się realizacjami eidos przemocy lub wyzysku (na co wskazywać mogą niektóre cytowane uwagi Husserla), a nie jakiejś abstrakcyjnej „państwowości w ogóle”. Wspólnota podmiotów poznających, monad, o których pisze Husserl, nie jest przecież wspólnotą obywateli, nie jest nawet jeszcze żadną wspólnotą badawczą.

Przez tego typu zabiegi, które mogą bulwersować co bardziej wrażliwych wyznawców autora „Badań logicznych” i tych, którzy przykładają zbyt wielką wagę do tytułów książek, Gniazdowski zdaje się nie tyle rozwijać postawiony temat (nawet przy wspomnianym rozszerzeniu jego znaczeń i totalności podejścia), lecz raczej go (i się) rozpisywać. Odniosłem nawet wrażenie, że autor omija najważniejsze kwestie. Po pierwsze: skąd pomysł konfrontacji tak odrębnych dziedzin? Nie wystarczy tu powiedzieć, że politologia potrzebuje racjonalno-teoretycznych podstaw, bo te przecież nie muszą być wcale fenomenologiczne. Po drugie: w jaki sposób będzie realizowany projekt badawczy związków fenomenologii i demokracji? Praktyka zwinnych przeskoków z fenomenologii Husserla na filozofię jego uczniów, a stamtąd na myśl kontynuatorów i komentatorów itd. (i siup z powrotem) nie wydaje się być przekonująca.

W całej książce mamy do czynienia z wieloma dysproporcjami, które odsłaniają pewien pomijany przez Gniazdowskiego problem. Otóż fenomenologia jako filozofia pierwsza, mimo swej nieskromności (czy, jeśli kto chce, bezwstydu) w określeniu swego zadania jako całkowitego ugruntowania fundamentów nauk, nie ma zamiaru wchodzenia w ich kompetencje. Jeżeli zatem okazałoby się, że rzeczywiście daje ona podstawy politologii, to jeszcze nie oznacza, że obchodziłby ją szczegółowy problem, jakim jest demokracja. To zaś, że Husserl w czasie jednego z semestrów prowadził wykład o Hobbesowskiej koncepcji państwa albo, że w listach do Ingardena wykładał swoje poglądy na temat współpracy między narodami, nie oznacza jeszcze, że te wątki mogłyby stać się wątkami fenomenologii.

Najkrócej o „Polityce i geometrii” Gniazdowskiego można by powiedzieć, że jest ona albo zbiorem bardzo ciekawych, dość luźno ze sobą powiązanych esejów o zupełnie chybionym tytule, albo odwrotnie – pod ciekawym i wiele obiecującym tytułem kryją się całkowicie względem niego chybione rozważania. Opinia zapewne będzie się wahać w zależności od tego, czy poszukuje się w książce jakichś fenomenologii, czy czyta się ją dla przyjemności i erudycyjnej wprawki.
Andrzej Gniazdowski: „Polityka i geometria: fenomenologia Edmunda Husserla a problem demokracji”. Wydawnictwo Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Warszawa 2007.