ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (109) / 2008

Tadeusz Kosiek,

SANTOGOLD

A A A
“Santogold”. Downtown Records/Atlantic Records 2008.
Okładkę mojego egzemplarza debiutanckiej płyty Santi White, znanej jako Santogold, zdobi naklejka z cytatem z New Musical Express „The Queen of all pop in 2008”. Wybrane przez PR-owców zdanie wymaga choćby krótkiego komentarza, bo niby dlaczego tegoroczną królową popu ma być nie Madonna, nie Amy, nie Mariah, lecz mało znana debiutantka. Czyżby panna White nagrała arcydzieło? A może w tym roku konkurencja jest aż tak słaba?

Prawda, jak to zwykle bywa, leży gdzieś pośrodku. Płyta Santgold nie jest rewelacją. Artystce i jej współpracownikom zdarza się, choć przyznaję, że nieczęsto, utknąć na mieliźnie muzycznej oczywistości i banału. Jednak pomimo tego, że twórcy zdają się być absolwentami Szkoły Kompozycji i Aranżacji im. inż. Mamonia, to na ogół utwory bronią się melodyjnością i energią, które pozwalają wybaczyć towarzyszące obcowaniu z omawianą płytą uczucie déjà entendu. Medialna wrzawa otaczająca płytę jest poniekąd wyrazem tęsknoty za minionymi latami, w których tzw. przebój już po pierwszym przesłuchaniu można było bez większego trudu zanucić, czy zagwizdać. Tego właśnie brak tegorocznym propozycjom Madonny i innych gwiazd. Nie wróżę jednak propozycji panny White zbyt wielkiego powodzenia kasowego, bowiem jej produkcje są trochę zbyt odległe od popowego idiomu.

Zaproponowana przez Santogold mieszanka niezależnego rocka, dubu, hiphopu, electro, ska, baile funk, popu (i jeszcze kilku innych gatunków) może spodobać się sporej grupie słuchaczy, ale dla typowych zjadaczy popu jest nieco zbyt ostra. Zbyt zadziorna, za co winić należy jej nowofalowy pazur. Nagrania docenią zapewne wielbiciele muzyki zwanej kiedyś alternatywną. Szczególnie ci starsi, obdarzeni dobrą pamięcią, bowiem płyta Santogold przywodzi wspomnienia. Nad „Santogold” krążą duchy wykonawców, do których należały lata 80. i 90. ubiegłego stulecia. Siouxie Sioux, Pixies, Breeders, Anna Domino, Blondie, Lush, Tones on Tail, The Slits, Raincoats, Danielle Dax to tylko niektóre nazwy/nazwiska, które kołatały mi się po głowie podczas słuchania. Czasem wpływy były wyraźne bardziej, innym razem nieco mniej. Jednak te zapożyczenia nie mają gorzkiego posmaku plagiatu. To raczej, nie przekraczające granic dobrego smaku, posiłkowanie się klasycznymi brzmieniami; nawiązanie do niewinnie popowej estetyki nowofalowych lat 80.

Oczywiście na płycie znaleźć można również i elementy bardziej współczesne: soczyste bity, dubowe głębie, sample i loopy. Wszystko podane prosto i oszczędnie, nie odwraca uwagi od kompozycji i tekstów, które również są wyważone, optymalnie wypośrodkowane między świeżością i banałem, tym, co przenikliwe i tym, co oczywiste. Podane przez Santogold wchodzą dość gładko, nie odwracając uwagi od tego, co w tym przypadku najważniejsze – przebojowej melodii rozpiętej między popową lekkością i rockową zadziornością. Spora w tym zasługa głosu wokalistki, którego barwę ulokować można wewnątrz trójkąta, którego wierzchołki stanowią Siouxie, Karen O. i M.I.A.. Analogię można rozciągnąć i na muzykę, która ma w sobie coś z ducha nowej fali The Banshees, indie rocka Yeah Yeah Yeahs i mieszanki hiphopu, dancehall, electro, worldmusic, którą serwuje M.I.A.

Santi White nie jest artystką znikąd. Ma 32 lata, muzyką zajmuje się od lat -nastu, i to pracując po obu stronach barykady. Była łowczynią talentów dla wytwórni Epic, pisała dla różnych wykonawców, śpiewała w ska-punkowym zespole Stiffed, współpracowała m.in. z Markiem Ronsonem, Pharrellem Williamsem i Mayą Arulpragasam, do której zresztą często jest porównywana. Jednak pomimo tego, że na „Santogold” pojawili się m.in. Diplo i Switch, którzy regularnie z tą ostatnią kolaborują, to Santi White nie jest kopią M.I.A. „Mayowe” klimaty to tylko jeden z wielu składników tworzonej przez nią muzyki, są niczym ognista przyprawa dodająca smaku potrawie, którą przyrządzili Santogold i doborowe grono jej współpracowników, wśród których poza wspomnianymi wcześniej Switchem i Diplo znaleźli się m.in. kolega ze Stiffed John Hill, Chuck Treece, Disco D, Freq Nasty i raperzy ze Spankrock. Udało się im stworzyć nowoczesną przebojową muzykę o nowofalowych korzeniach, płytę pełną potencjalnych hitów.

Santi White powiedziała kiedyś, że chciałaby przywrócić światu ducha starych dobrych przebojów z lat 80. i ta płyta potwierdza, że jej udało się to. Nie jestem jednak pewny, że jej nagrania będą pamiętane tak długo, jak oryginalne propozycje artystów z tamtej dekady. Oczywiście życzę Santogold jak najlepiej, bo zasłużyła sobie na to swoją ambicją, zapałem i pracowitością, ale swoją muzyką konkuruje nie tylko ze współczesnymi, ale i z duchami przeszłości. A tym niełatwo dorównać.