ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (110) / 2008

Krzysztof Ociepa,

BARDZO SMUTNA KOMEDIA ROMANTYCZNA

A A A
Chłopak spotyka dziewczynę. Zakochują się w sobie, potem pojawiają się niespodziewane przeszkody, czasem groźne, częściej jednak zabawne. Dzięki sile uczucia łączącego bohaterów wszystkie one zostaną przezwyciężone. Znacie? Znacie. No to posłuchajcie. Lily (Loren Horsley) ma dwadzieścia parę lat, pracuje w fast foodzie i marzy o wielkiej miłości. Nie jest ani piękna, ani inteligentna. Właściwie należałoby powiedzieć, że jest wręcz brzydka i dosyć głupia. Jej rodzice zmarli jakiś czas temu i Lily mieszka razem z bratem, który fizycznie nie jest do niej podobny, ale zalety jego umysłu nie pozostawiają wątpliwości, że jest rodzonym bratem dziewczyny.

Pewnego dnia w skromne progi baru, w którym pracuje Lily, wkracza ON. Wkracza jak najbardziej dosłownie, ale my doskonale wiemy, że wkracza także w jej życie, aby całkowicie je odmienić. Jarrod (Jemaine Clement), bo tak ma na imię, ma dwadzieścia osiem lat, pracuje (a jakże) w fast foodzie, uwielbia gry wideo i tak się składa, że chce zaprosić koleżankę Lily na imprezę. Koleżanka takie awanse zwyczajnie ignoruje, więc Lily korzysta z okazji i wkręca się na cudaczne party, na którym wszyscy poprzebierali się za swoje ulubione zwierzaki. Lily przebrała się za rekina, Jarrod za orła. Stąd tytuł filmu, w sumie bardzo ironiczny, bo próżno by szukać cech rekina u płochliwej Lily, a pokrewieństwo Jarroda z orłem mogło zaistnieć tylko w jego chorej wyobraźni. Spotkanie tych dwojga owocuje szybkim seksem i czymś, co od biedy można nazwać uczuciem. Jarrod zwierza się Lily ze swoich kłopotów: nieustannie przeżywa traumę z dzieciństwa, kiedy to w szkole starsi koledzy dawali mu wycisk. Teraz jednak nadchodzi pora zemsty, bo jeden z dawnych ciemiężycieli wraca do rodzinnego domu i nasz orzeł przygotowuje się do tego, aby spuścić swojemu oprawcy porządne lanie. Jest tylko jeden problem: Jarrod nie ma środka lokomocji, który pozwoliłby mu przedostać się do miasta swojego dzieciństwa. Lily szybko wczuwa się w rolę pełnej poświęcenia towarzyszki niedoli i namawia swojego brata, aby zawiózł ich na miejsce samochodem. Jarrod, zapatrzony w siebie i owładnięty myślą o zemście, przyjmuje tę ofiarę jako coś oczywistego.

Z góry ostrzegam, że dalszy ciąg filmu nie przynosi żadnych rewelacji i niespodzianek. Podróż do rodzinnego domu Jarroda powinna wytłumaczyć widzowi, skąd u niego takie zawirowania psychiczne. Rzeczywiście nieco tłumaczy, ale za pomocą historii starej jak świat. Jarrod miał brata, który zdecydowanie lepiej od niego spełniał nadzieje, jakie pokładali w swoich synach rodzice. Jeden z chłopców był tym dobrym i ukochanym, a drugi, gorszy, nie dorównywał mu i nie zasługiwał na rodzicielską miłość. To oczywiście klisza wytarta do granic możliwości, ale w jakiś sposób pozwala zrozumieć dziwne zachowania Jarroda. Podobnie mogło być z Lily, pozbawioną (choć nie wiadomo dokładnie kiedy) opieki rodzicielskiej. Natomiast zupełnie nie sposób stwierdzić, dlaczego podobnie „zakręcona” jest reszta postaci pojawiających się w filmie. Im też zmarli rodzice? A może nie zmarli, ale poskąpili im miłości rodzicielskiej? Można powiedzieć, że cały ten świat jest mocno wariacki i bohaterowie właśnie tacy są i koniec. Tyle że to niewiele tłumaczy i tak naprawdę zamyka widzowi drogę do poznania Jarroda i Lily, a tym samym do identyfikacji z ich problemami.

Bardziej od rysunku psychologicznego postaci twórców filmu zajmowała niestety zabawa konwencjami. Mamy tu więc komedię romantyczną, oczywiście „wywróconą na drugą stronę”. Jarrod i Lily nie mają nic wspólnego z typowymi bohaterami filmów tego gatunku. Nie są urodziwi, trudno zapałać do nich sympatią, nie są też szczególnie zabawni, a ich historia nie ma w sobie nic romantycznego. Mamy także konwencję kina drogi, znowu potraktowaną nieco osobliwie, bo poza chwilową zmianą miejsca pobytu nic innego się tu nie zmienia. Bohaterowie pozostają tacy, jacy byli, a zmiana krajobrazu nie pozostawia na nich i na widzach żadnych wrażeń. Mamy (a jakże) dramat rodzinny, ale wyjątkowo miałki i nieprzekonujący. Niekochany syn wraca do domu, aby zaimponować swemu ojcu i pokazać, że zasługuje na jego uznanie. Wreszcie na horyzoncie rysuje się stary jak świat motyw zemsty, w tym wypadku ukazany co najmniej groteskowo. Obsesyjna chęć zemszczenia się na swoich szkolnych gnębicielach każe widzowi podejrzewać, że przeżycia, jakich doznał bohater w dzieciństwie, były wyjątkowo traumatyczne. Szybko okazuje się, że choć rzeczywiście mogły być one niemiłe, na wszystkim cieniem kładzie się przede wszystkim sfiksowane ego Jarroda.

Nie bardzo potrafię zrozumieć, czemu miałby służyć ten fabularny miszmasz. Wiem tylko, że nie układa się on w żadną spójną całość. Poszczególne motywy wydają się doklejone na siłę, a żonglowanie oklepanymi tematami i motywami każe podejrzewać, że twórcom brakło inwencji. Posklejali, co się dało, ale to, co im wyszło, nie robi większego wrażenia, między innymi dlatego, że temperatura tej pokręconej historii miłosnej jest w najlepszym wypadku letnia. W finale filmu Jarrod i Lily odjeżdżają, aby rozpocząć razem wspólne życie, a ja mam poważny problem, bo nie wiem, czy się cieszyć czy może im współczuć. Niestety twórcy filmu, co można wyraźnie odczuć, poskąpili sympatii swoim bohaterom. Mało tego, właściwie nic nie tłumaczy, dlaczego ci bohaterowie są tacy, jacy są. Na tym szalonym świecie najwyraźniej po prostu czasem trafiają się takie „pokręcone egzemplarze”, które wzajemnie się potrzebują. Podobną konkluzją kończy się większość komedii romantycznych made in Hollywood. Mam tylko dziwne wrażenie, że siła przekonywania obrazów, zrealizowanych przez rzemieślników z Fabryki Snów jest o niebo większa niż twórców filmu „Orzeł kontra rekin”.
„Orzeł kontra rekin” („Eagle vs Shark”). Scen. i reż. Taika Cohen. Obsada: Loren Horsley, Jemaine Clement. Gatunek: komedia romantyczna. Nowa Zelandia 2007, 93 min.