ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (110) / 2008

Katarzyna Rycąbel,

MĘŻCZYZNY PORTRET O DUŻYM STAŻU I NIEDUŻYM APANAŻU

A A A
Trudno o powieści Waldemara Borzestowskiego „Bulterier Samson i ja” powiedzieć, że posiada więcej niż jedno zakończenie, skłania do więcej niż jednego odczytania, bowiem wszystko w gruncie rzeczy sprowadza się tu do… wielkiego Happy Endu. Całość została tak pomyślana, by ostateczny wydźwięk był jeden i czytelnik mógł się przekonać, że świat wcale nie jest zły, że szukanie szczęścia uwieńczone będzie sukcesem, jeśli tylko owego szczęścia się nie odrzuci, a przede wszystkim – że można drugie życie zacząć po czterdziestce. Jednakże droga do tego, by owe „dobre przyszło na dobre”, może być ciężka i żmudna. Nie przeczę, że powyższa fraza mogłaby stanowić komentarz do listu przesłanego do redakcji jakiegoś pisma kobiecego. Wszelako należy pamiętać o optymistycznej wymowie prozy tego autora, zwłaszcza mając na uwadze zbiorek „Nocny sprzedawca owoców” z roku 1999, który pokazał, że Borzestowski zajmuje wyjątkowe miejsce pośród prozaików debiutujących z końcem lat dziewięćdziesiątych; jego afirmatywna, nieskrępowana wyobraźnia, barwny język i przekonanie o nierozerwalnym związku „wszystkiego ze wszystkim”, specyficzne światoodczuwanie, do którego się bardzo długo dojrzewa, przypominało bardziej pozytywne tendencje znane z twórczości Leopolda Staffa, niż skłonność młodej literatury przełomu lat dziewięćdziesiątych i pierwszych do eksponowania negatywnych stron rzeczywistości. „Jedni, jak na przykład, Andrzej Stasiuk, Mirosław Olędzki, Wojciech Kuczok robią to w sposób realistyczny, inni, jak powiedzmy, Krzysztof Bielecki czy Roman Praszyński sięgają po konwencje parodystyczno-groteskowe, zalatujące nieco Gombrowiczem. I ‘realistów’, i zwolenników groteski łączy jednak mimo wszystko podobna tonacja”, pozwolę sobie w tym miejscu przywołać słowa Haliny Turkiewicz, którymi przed laty rozpoczęła omówienie zbiorku Borzestowkiego (http://www.magwil.lt/archiwum/2006/mww11/listop-11.htm).

Podczas gdy „Nocny sprzedawca owoców” był niewątpliwie ewenementem, nowa powieść Waldemara Borzestowskiego łączy obie wspomniane tendencje, ponadto eksponuje skrajne strategie: negacji i afirmacji – afirmacja świata zaś wypływa z doświadczenia pejoratywnych stron codzienności. Widać to zarówno w tkance treściowej, jak i kompozycyjnej. Powieść „Bulterier Samson i ja” składa się z trzech części. Pierwsza to stronicowe „wprowadzenie” – wyimek z „Kodeksu bulteriera” z 1889, który w perspektywie całości jawi się jako wypis cech i stereotypowych wyobrażeń męskości. Chodzi o cechy pożądane i kształtowane w procesie socjalizacji, choć oczywiście główny bohater – jak się niebawem okaże – żadnej z nich nie posiada. Dowiemy się o tym z drugiej części utworu, gdzie znajdziemy utrzymane w konwencji pamiętnika wspomnienia pierwszoplanowej postaci. Ten mocno wyjaskrawiony rozrachunek z samym sobą niekiedy przechodzi w ton parodystyczno-groteskowy. Poznajemy Dawida jako męża niepotrafiącego w zaspokoić oczekiwań żony: „Smutna zależność między brakiem zbliżeń a poziomem frustracji już wkrótce przybrała rozmiar katastrofalny. Moja małżonka robiła mi wymówki z byle jakiego powodu, a ja czułem się winien tej sytuacji, z dnia na dzień coraz bardziej” (s. 23). Dalej – jako nieudacznika, który nie zdołał wyzwolić się spod wpływu matki: „Na kolejnym zakręcie życiowym mogłem szukać wsparcia tylko u matki, ona, jak każda rodzicielka miała wprost niewyobrażalną tolerancję dla moich życiowych potknięć. Mało tego, była przekonana, że z natury dobry, wciąż doświadczam niepowodzeń właśnie dlatego: nie potrafię walczyć o swoje” (s. 28), nieprzystosowanego do życia w społeczeństwie chłopca, potem młodzieńca i wreszcie mężczyznę. Generalnie, Dawid to dość specyficzne indywiduum, zarazem postać ta jest kreowana na sposób dość stereotypowy – szary człowieczek, nieudacznik. Bohater, mężczyzna po przejściach, nieubłaganie zbliża się do czterdziestki, traci pracę za pracą, niewiele mu się układa, bo ani w miłości, ani w życiu szczęście mu nie sprzyja. Co więcej, żyje z wypłacanego przez matkę kieszonkowego, jawi się jako typ nudnego jegomościa, życiowego infamisty, który w bardzo specyficzny, a zarazem typowy sposób przeżywa kryzys wieku średniego. Niespotykany charakter owego procesu polega na wyjątkowej spolegliwości Dawida i retorycznym przeżywaniu drugiej młodości. W istocie zaś bohater postrzega siebie raczej jako zakompleksionego chłopca. Dodam, że jego była żona prowadzi bujne życie towarzyskie, czego efektem są przeróżne emocjonalne rozterki, sam zaś bohater szuka w miłości szczęścia tudzież przygód erotycznych. Problem w tym, że są to jedynie retorycznie dywagacje, ponieważ bohater jedynie mówi o rozbuchanej chuci i pragnieniach, kiedy zaś dochodzi do czegoś, rezygnuje z okazji (co zresztą wychodzi mu na dobre, ponieważ jego niedoszła kochanka okaże zarażona jest wirusem HIV). Dodam, że poszukiwania swoje Dawid ogranicza do blogów poświęconych psom rasy bulterier; właścicielem takiego białego smyka stał się bowiem przez przypadek, by nieco podreperować skromny budżet bezrobotnego.

Trzecia część utworu zaczyna się od pogrzebu Pawła (jednego z epizodycznych bohaterów, członka „osiedlowej psiej” paczki), a wszystko zmierza w niej ku temu, by pokazać przemianę bohatera i zapowiadany na początku Happy End: Dawid poznaje młodziutką Hiszpankę, w której zakochuje się ze wzajemnością i powraca do Polski. Dodam, że imię owej południowej piękności to Inez (hiszpańska forma Agnieszki), od greckiego słowa hagn – czysta, nieskalana. Poprzez różne skojarzenia imię to łączy się z ideą początku, zaczynania, bo imiona postaci występujące w powieści Borzestowskiego są znaczące: Dawid – semickie „ukochany”, oczywiście przez matkę; bulterier Samson – siłacz – to on będzie generatorem zmian, źródłem inspiracji. Ostatnia zatem część przedstawia konsekwentnie nakreśloną drogę głównego bohatera z wyeksponowanym motywem przejścia – od śmierci ku nowemu życiu. Czyż nie jest to aż nazbyt wymowne?

Ten przydługi wstęp miał pokazać, że w swojej powieści Borzestowski wystąpił z czymś, co można by nazwać pozytywno-tradycjonalistyczną krytyką społeczną, gdzieniegdzie poprzetykaną motywami religijnymi i symbolicznymi. Borzestowski bowiem w ostatecznym rozrachunku tworzy z jednej strony wyimaginowany obraz prawie, czy też pseudo-inteligenta (przypadkowa ciąża, w trzeciej klasie liceum, jego ukochanej Dorci skutecznie przerwała dalszą edukację), który zupełnie nie odnajduje się w rzeczywistości. Co więcej, zgodnie z wysławianą przez Dawida-opowiadacza filozofią życiową, on sam jest winien wszelkich niepowodzeń, upadków i klęsk, jego niepohamowana chuć (jawny przejaw męskości), którą, było nie było, powstrzymuje, a jedynie o niej głośno „napomyka”, tym bardziej go ośmiesza. Jednocześnie bohater nikogo nie obwinia, oprócz swej słabości charakteru, którą woli nazywać wrodzoną wrażliwością. Z drugiej zaś strony, czytelnik może odnieść wrażenie, że świat jest po prostu zły dla dobrych ludzi. Jednak wbrew wszystkiemu i wszystkim zwycięża „dobro”, „szlachetność” i „miłość”.

Ten „pozytywny” wydźwięk nie jest wcale przedmiotem krytyki, nie wynika też z obrania konwencji prozy quasi-romansowej. Obawiam się raczej, że jest to po prostu naiwny przejaw afirmacji świata. Tyle, że to, co było urokliwe w „Nocnym sprzedawcy owoców” – ten na poły oniryczny i symboliczny świat, który poddawał się mnogości odczytań, w najnowszej powieści ulotniło się bez śladu. „Bulterier Samson i ja” wręcz odstręcza nachalnym zbliżeniem do infantylnie pojętej rzeczywistości, a wybrzmiewająca pozytywność po prostu przytłacza. Jednocześnie nie da się ukryć, że Borzestowski poprzez wyjaskrawiony monolog bohatera ukazuje drapieżność kapitalizmu, w szerszej perspektywie – rzeczywistości. Bynajmniej nie chodzi o to, by kogokolwiek namawiać, aby poddał się wirowi szybkiego życia, nastawianego na robienie kariery „po trupach”, co było przedmiotem krytyki chociażby w „Nic” Dawida Bieńkowskiego. Jednak powieść gdańskiego prozaika i dziennikarza zamiast ośmieszać postępującą McDonaldyzację społeczeństwa (posłużę się tracącym myszką, a niegdyś modnym sformułowaniem), ośmiesza obraną naiwnie pozytywną perspektywę, znaną z tanich powieści popularnych czy filmów, niesłusznie określonych jako „kobiece”. Znane i wykorzystywane niejeden raz schematy u Borzestowskiego nie wnoszą nic nowego. Co więcej, miejscami doprawdy humorystyczne epizody i frazy umykają pod natłokiem nużących oskarżeń samego siebie, oczywiście pozornych, bo to świat jest zły, podłe są kobiety, a i przyjaciele wcale nie są życzliwi.

Tradycjonalistyczne przekonania Dawida po wielokroć zostają zrewidowane, tym razem w kontekście stereotypu „prawdziwego mężczyzny w wieku średnim”. Choć bohater próbuje wykreować siebie (we własnych oczach) jako „prawdziwego mężczyznę”, kompromituje się, jest po prostu „za dobry”. Nie da się zaprzeczyć, że Borzestowski odbrązawia stereotypowy obraz mężczyzny, ale demistyfikacja wytartych, acz utrwalonych w kulturze wyobrażeń męskości mniej jest wynikiem autorskiej polityki, choć wskazuje na to pomieszczona na wstępie karta – wyimek z „Kodeksu bulteriera”. Chodzi tu raczej o uboczny skutek obnażania drapieżnego kapitalizmu (przypadek Moniki i jej pragnienia zrobienia kariery), a wszystko to dzieje się przez przypadek, mimochodem. W ten sposób wyraża się przeświadczenie autora o związku „wszystkiego ze wszystkim”, ów specyficzny sposób odczuwania świata, o którym pisałam na wstępie. Borzestowski jawi się raczej, posiłkując się sformułowaniem Haliny Turkiewicz, jako „Zadziwiony cudownością Świata… grajek Boży” (tamże), a nie ktoś, kto uprawia w jakikolwiek sposób model prozy zaangażowanej czy krytycznej.

Z lektury powieści Borzestowskiego pożytek odniósłby zapewne niejeden czytelnik poszukujący szczęścia i chcący zacząć wszystko od nowa, także miłośnik zwierząt, może nawet maturzysta, biedzący nad rozprawką: „Mężczyzna w czasach budowania kapitalizmu”, może nawet reżyser szukający inspiracji do kolejnej Love Story, bo na pewno nie literaturoznawca czy krytyk. Wszak Dawid – główny bohater i narrator – jest ofiarą niestabilnego rynku pracy i, jak sam twierdzi, napędzanego przez rynek i media wyścigu szczurów. Jest także dojmującym dowodem na to, jak diametralne zmiany zaszły wobec obowiązujących wzorców męskości w naszej kulturze, czemu ostatnio dał wyraz Marek Kochan w „Placu zabaw”. Wszelako skłonność bohatera-opowiadacza do hamletyzowania, gra, jaką permanentnie prowadzi z samym sobą, jest po prostu nużąca. Zgoda, jest to wynik strategii narracyjnej, jaką obrał autor, nawiązującej do quasi-dziennika czy pamiętnika. Z jednej strony powieść „Bulterier Samson i ja” właśnie jawi się jako rodzaj wspominkowego dziełka, z drugiej zaś – bohater dokonuje swego rodzaju autoanalizy (bo z psychoanalizą absolutnie nic wspólnego to nie ma, za wyjątkiem natrętnie rzucającego się w oczy kompleksu Edypa), dodam, że wszystko ładnie w końcu układa się i doprowadza do harmonijnego i sielskiego zakończenia.

Zatem, wypada mi tylko napisać: The End.
Waldemar Borzestowski: „Bulterier Samson i ja”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2008.