ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (110) / 2008

Mikołaj Marcela,

NAJLEPSZY Z MOŻLIWYCH ŚWIATÓW?

A A A
Wolter już na pierwszej stronie „Kandyda” wspomina o tajnikach „metafizyko-teologo-kosmolo-nigologii” wykładanych przez preceptora Panglossa, w których dowodził on „wprost cudownie, że nie ma skutku bez przyczyny (...) na tym najlepszym z możliwych światów”, a „ponieważ wszystko istnieje dla jakiegoś celu, wszystko, z konieczności, musi istnieć dla najlepszego celu”. Przypomnijmy, że imię Pangloss pochodzi z połączenia greckich pan- (wszystko) i glossa (język), a w zamku barona de Thunder-ten-tronckh był on wyrocznią, która potrafiła wszystko zracjonalizować i uzasadnić. Pytanie czy Pangloss ze swoimi, często niedorzecznymi, „mądrościami”, które mogą sprawiać wrażenie pomieszania zmysłów (a może języków?) i próbami przekonania wszystkich do tego, że wszystko jest najlepsze na tym najlepszym ze światów nie przypomina Zachodniego Establishmentu, który, zupełnie jak nauczyciel Kandyda, naucza nas o tym, że liberalno-demokratyczny kapitalizm stanowi najlepszy ze światów. Choć skojarzenie to wydać się może nieadekwatne, jak na ironię, w pewien sposób potwierdzałaby je bryła budynku Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, przypominająca wyobrażenia o biblijnej Wieży Babel...

Nowa propozycja Slavoja Žižka, zbiór esejów „W obronie przegranych spraw”, zaczyna się właśnie w tym miejscu – od podważenia tej „oczywistej oczywistości” i pytania: Czy to naprawdę jest najlepszy
z możliwych światów? Czy wszystko jest już rozstrzygnięte i fukuyamowska wizja „końca historii” stała się rzeczywistością? Oto wstępna refleksja Žižka: „Dziś, w epoce ponowoczesności, sytuacja wielkich spraw nie wygląda dobrze. Choć scena ideologiczna jest rozproszona na multum stanowisk walczących o hegemonię, u ich podstawy leży pewien konsensus: epoka wielkich wyjaśnień się skończyła, potrzebujemy myśli słabej, sprzeciwiającej się szukaniu jakiegoś fundamentu, myśli wyczulonej na kłączastą budowę rzeczywistości” (s. 9). A więc to koniec myśli radykalnej, koniec marzenia o Prawdzie? Dla słoweńskiego filozofa nie jest to aż tak oczywiste, ponieważ „prawdziwe idee są wieczne, niezniszczalne, zawsze powracają, gdy tylko ogłosi się ich śmierć” (s. 12).

O co w takim razie chodzi Žižkowi? „Prawdziwym celem obrony przegranych spraw nie jest obrona stalinowskiego terroru i całej reszty jako takich, ale problematyzacja zbyt łatwo przyjmowanej liberalno-demokratycznej alternatywy” (s. 15). Te przegrane sprawy to m.in. problem tortur, rewolucyjnego terroru, zaangażowania intelektualistów w radykalną politykę, postrzeganie stalinizmu, populizmu, niezbędność struktur państwowych do prowadzenia polityki emancypacyjnej, czy kwestia odpowiedniego podejścia do ekologii, w którym głównej roli nie odgrywa strach. „Zaangażowania polityczne Foucaulta, a zwłaszcza Heideggera, choć możliwe do akceptacji, jeśli weźmiemy pod uwagę ich podstawowe motywy, były oczywiście dobrymi krokami, ale w złym kierunku; nieszczęścia rewolucyjnego terroru stawiają przed nami potrzebę nie tyle odrzucenia terroru in toto, ile wynalezienia go na nowo; zbliżający się kryzys ekologiczny wydaje się stwarzać wyjątkową szansę na zaakceptowanie przekształconej wersji dyktatury proletariatu. Argument zatem polega na tym, że choć zjawiska te były, każde na swój własny sposób, historyczną pomyłką i potwornością (...) nie jest to cała prawda: w każdym z tych zjawisk istniał moment odkupienia, który znika w ich liberalno-demokratycznym odrzuceniu” (s. 15). Zatem podstawowym zamysłem, który stoi za tym zbiorem esejów jest zaproszenie do ponownego przemyślenia tego, co zbyt łatwo wyrzuciliśmy na „śmietnik historii”. I choćby nawet miałoby się to zakończyć porażką: „po tym jak doznamy porażki możemy kontynuować i przegrać lepiej, podczas gdy obojętność zanurza nas głębiej i głębiej w grzęzawisku bezmyślnego Bytu” (s. 15-16).

W ostatnim czasie BBC Knowledge nadawało świetny cykl dokumentalny pod tytułem „Paul Merton w Chinach”, w którym angielski komik, Paul Merton, wraz z ekipą telewizyjną „odkrywali w sześć tygodni Chiny”. W ostatnim odcinku, kiedy główny bohater dociera do Szanghaju i dowiaduje się, że we współczesnych Chinach nie występuje już tylko podział ze względu na majątek, ale coraz większą rolę odgrywa styl młodych obywateli Chińskiej Republiki Ludowej, stwierdza: „Jeśli tak wygląda ich komunizm, to czekam na ich wersję kapitalizmu!”. Otóż okazuje się, że to żaden komunizm, ale nowa, lepsza wersja kapitalizmu. Žižek posuwa się nawet do stwierdzenia, że Chiny, po całkowitej porażce rewolucji kulturalnej, ale też nie bez udziału samego Mao Zedonga, stają się idealnym państwem kapitalistycznym: „Chiny jako powstające supermocarstwo XXI wieku wydają się zatem ucieleśnieniem nowego rodzaju kapitalizmu: nie bacząc na konsekwencje ekologiczne, prawa pracowników, wszystko podporządkowuje się tu bezwzględnemu parciu na rozwój i stanie się nowym supermocarstwem” (s. 189). Chiny idą nawet dalej niż ten kapitalizm, który jest nam znany. Marshall Berman w swojej książce „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu...”, w której poddaje głębokiej analizie teorię Marksa i jego wizję zawartą w „Manifeście komunistycznym”, zauważa, że jednym z ograniczeń, jakie stały i nadal stoją przed klasą panującą są „rozległe perspektywy (które) grożą przeobrażeniem w otchłanie. (...) Radykalni myśliciele i robotnicy mogą sprawdzić, dokąd te drogi prowadzą i podążyć nimi. Jeżeli dobre życie jest życiem aktywnym, to dlaczego mielibyśmy ograniczać zakres ludzkiej aktywności do działań intratnych? I dlaczego ludzie nowocześni, ujrzawszy do czego doprowadzić może ludzka aktywność, mieliby biernie akceptować zastaną strukturę społeczną?”.

Wydaje się, że Žižek świetnie to wychwytuje i że to właśnie opracowane przez Mao pojęcie sprzeczności, z jednoczesnym odrzuceniem „syntezy dialektycznej” jako „pogodzenia sprzeczności”
i uznaniem pierwszeństwa walki nad każdą syntezą, przygotowują żyzny grunt pod pełny
i nieograniczony rozwój kapitalizmu. „A zatem istnieje pod wszystkimi tanimi podobieństwami i powierzchownymi analogiami głęboka strukturalna homologia między maoistowskim permanentnym rewolucjonizowaniem, ciągłą walką przeciw skostnieniu struktur państwa, a wewnętrzną dynamiką kapitalizmu” (s. 196). Polityka Mao to polityka ciągłej zmiany i walki, nieustannej rewolucji, zaś – jak za Marksem referuje Berman – jednym z wielkich osiągnięć burżuazji było „uwolnienie ludzkiej zdolności i dążenia do rozwoju: do permanentnej zmiany, do nieustannych wstrząsów i ciągłej odnowy w każdym wymiarze życia osobistego i społecznego”, a sama burżuazja nie może w kapitalizmie istnieć „bez nieustannego rewolucjonizowania narzędzi produkcji”. Tylko kapitalizm potrafi sprawić, że rewolucja, nieuchronnie, staje się takim samym towarem jak każdy inny (za przykład może posłużyć „Buns’n’Guns” [Bułki i Pistolety], nowo otwarty fast food w Bejrucie, w którym wystrój, menu i odgłosy z głośników nawiązują do toczących się wokoło walk).

Kolejnych niezwykłe przydatnych informacji w tym zakresie ponownie przynosi cykl „Paul Merton
w Chinach”. Okazuje się, że przy obecnym tempie rozwoju Chin, co roku tworzy się tam 24 miliony miejsc pracy! Zdawałoby się, że to problem, ale Chińczycy nie produkują już przede wszystkim na eksport. Jak informuje Paula Mertona jeden z mieszkańców Themes town (idealnej symulacji angielskiego miasteczka w skali 1:1, którą można zobaczyć na stronie: www.themestown.com),
w mieście tym wszystkie budynki są już wykupione, ale nikt w nich nie mieszka, bo obecnie
w Chinach „tylko to, co nowe jest coś warte” i liczy się to, aby posiadać tylko takie rzeczy, których nikt nie dotykał. Ale Chiny to także otwieranie wspominanych przez Bermana otchłani – nie ma tu żadnych ograniczeń moralnych czy uprzedzeń w kwestii manipulacji genetycznych czy klonowania.

Właśnie na przykładzie Chin najlepiej widać, jak może działać nieograniczony prawnie kapitalizm. Widać tam jak na dłoni wszystkie związane z nim zagrożenia, o których Žižek wspomina pod koniec książki: groźby związane z ekologią („dziś na horyzoncie czai się nieznana nam jeszcze możliwość podmiotowych interwencji bezpośrednio w historyczną substancję, katastrofalnie zaburzających jej bieg na skutek wywołania katastrofy ekologicznej, brzemiennej w skutki mutacji biogenetycznej, nuklearnej (lub podobnej) katastrofy społeczno militarnej” [s. 377]), nieodpowiedniości własności prywatnej dla tak zwanej „własności intelektualnej” (tu Žižek wskazuje m.in. na zagrożenia ze strony firm związanych z biogenetyką, które „patentują geny, a my dowiadujemy się, że część nas samych, składniki naszego genomu są już objęte prawami autorskimi, należą do kogoś innego...” [s. 378], co jest prawdopodobne zwłaszcza w świetle niczym nie ograniczonych badań genetycznych) czy społeczno-politycznych skutków nowego rozwoju technologiczno-naukowego (tu już dokładnie chodzi o problem manipulacji przy ludzkim i nie ludzkim genomie). Na koniec, co szczególnie widać na przykładzie ludności z przedmieść wielkich miast i tej masowo wysiedlanej z modernizowanych centrów, jednym z największych zagrożeń związanych z kapitalizmem jest tworzenie się „nowych form apartheidu, nowych murów i nowych slumsów” (s. 379).

„W obronie przegranych spraw”, oprócz zasygnalizowania zagrożeń i problemów związanych
z kapitalizmem, podejmuje także temat demokracji, drugiego członu naszego najlepszego z możliwych światów. Kiedy Žižek przywołuje stwierdzenia o tym, że czas Wielkich Spraw już minął i pozostały nam już tylko sprawy błahe i małe, to po części wskazuje, że wina leży m.in. po stronie demokracji. W tej kwestii słoweński filozof powołuje się na sowa Jacquesa-Alain Millera, który w jeden ze swoich książek pisze: „Czy demokracja jest znaczącym panowania [Master-Signifier]? Bez wątpienia. Jest znaczącym panowania mówiącym, że nie ma znaczącego panowania, a przynajmniej nie ma takiego które mogłoby stać samotnie. Mówi ona, że każde znaczące panowanie musi rozsądnie wsunąć się pomiędzy inne. Demokracja jest Lacanowskim wielkim S i przekreślonym A, co oznacza: oznajmiam, że Inny ma dziurę lub że nie istnieje” (s. 374). Sam Žižek ujmuje to w następujący sposób: „w przypadku demokracji ten brak jest bezpośrednio wpisany w konstrukcję społeczeństwa, zostaje zinstytucjonalizowany w zbiorze procedur i regulacji (...) w demokracji prawda oferuje się tylko podzielona i rozłożona (nie bez ironii trzeba zauważyć, że to samo twierdzili Stalin i Mao, choć z dodatkowym totalitarnym smaczkiem – w polityce prawda pojawia się tylko pod postacią bezlitosnych podziałów walki klasowej...)” (s. 374).

Skoro w demokracji prawda jest podzielona i rozłożona, wtedy także same pojęcia „nieustannie się ślizgają”. Žižek dostrzega tu, tak wyraźnie na Zachodzie wypierane, powiązanie demokracji i totalitaryzmu: „demokratyczne puste miejsce i dyskurs totalitarnej pełni są ściśle ze sobą powiązane, są dwiema stronami tego samego medalu” (s. 104). A dalej dodaje: „Już u Spinozy i Tocqueville’a staje się jasne, że demokracja jest sama z siebie niepełna – pusta, brak jej twardej zasady – potrzebuje antydemokratycznej treści, by wypełniła jej formę. W tym sensie jest ona ze swej istoty formalna. Tej antydemokratycznej treści dostarczają filozofia, ideologia, teoria – nic dziwnego, że wielcy filozofowie, od Platona do Heideggera, byli nieufni wobec demokracji” (s. 105). Przywołajmy jeszcze za Žižkiem słowa Wendy Brown: „Co, jeśli polityka demokratyczna, najbardziej ateoretyczna ze wszystkich form politycznych, paradoksalnie potrzebuje teorii, potrzebuje antytezy zarówno w formie, jak i substancji teorii, jeśli ma zaspokoić ambicje wyprodukowania wolnego i równościowego porządku?” (s. 105). Dlatego „demokracja potrzebuje ciągłego zastrzyku antydemokratycznego kwestionowania samej siebie, by pozostać żywą demokracją” (s. 105).

To w tych immanentnych sprzecznościach demokracji sytuuje Žižek problem braku zainteresowania takimi projektami demokratycznymi, jak rozwój Unii Europejskiej: „Nic dziwnego, że szeroko dyskutowany dziś projekt europejski nie jest w stanie angażować, wywołać namiętności: jest to w gruncie rzeczy projekt administrowania, a nie ideologicznej pasji” (s. 104). Coś bez wątpienia jest na rzeczy, bowiem większość z nas bardziej postrzega Unię jako instytucję, która zajmuje się mierzeniem obwodu jabłka, a nie rozbudzaniem w ludziach owej „ideologicznej pasji” Europy federalnej. Gdzieś na marginesie autor „W obronie przegranych spraw” zauważa także, w czym tkwi źródło siły coraz to nowych ruchów fundamentalistycznych na całym świecie – dzieję się tak, ponieważ „fundamentalistyczne przywiązanie do jouissance jest rewersem, fantazmatycznym dopełnieniem samej demokracji” (s. 104). Jednak według Žižka stawiana przed nami alternatywa demokracja – wojna z fundamentalistycznym terrorem jest „wmuszonym nam nieprawdziwym punktem wyjścia, narzuconym fałszywym wyborem” (s. 344) przez hegemoniczną ideologię. Zamazuje ona prawdziwą linię podziału. „Odczarowaniem” tego stanu rzeczy powinna się zająć polityka emancypacyjna: „Pierwszym zadaniem polityki emancypacyjnej jest zatem odróżnienie prawdziwych i fałszywych punktów wyjścia, prawdziwych i fałszywych wyborów, tzn. przywrócenie trzeciego elementu, którego zamazanie podtrzymuje ten fałszywy wybór” (s. 344). Jakie zatem stoi zadanie przed polityką emancypacyjną? Powinna ona powrócić do problemów klasowych i zająć się proletariuszami XXI wieku...

Kim jednak oni są? Autor „Wzniosłego obiektu ideologii” wskazuje miejsce poszukiwań, którym są „slumsy w nowych megalopolis” (s. 379). „Mieszkańcy slumsów są dosłownie zbieraniną tych, którzy są częścią bez przydziału, nadliczbowym elementem w społeczeństwie, zbieraniną pozbawionych korzyści bycia obywatelami, wykorzenionych i wywłaszczonych tych, którzy nie mają nic do stracenia poza kajdanami. Jest naprawdę zaskakujące, jak wiele cech mieszkańców slumsów pasuje do starego dobrego Marksowskiego określenia proletariackiego podmiotu rewolucyjnego: są wolni (...), tworzą duży kolektyw zmuszony do bycia razem, wrzucony w sytuację, w której muszą wynaleźć jakiś sposób współżycia, a jednocześnie pozbawiony jakiekolwiek wsparcia ze strony tradycyjnych sposobów na życie, odziedziczonych religijnych lub etnicznych form” (s. 380-381). Dalej Žižek dodaje: „mieszkaniec slumsów w dużo większym stopniu niż uchodźca jest homo sacer, wygenerowanym przez system żywym trupem globalnego kapitalizmu” (s. 381). To właśnie te masy zamieszkujące slumsy „umieszczone w niesproletariatyzowanym miejskim otoczeniu, tworzą jeden z podstawowych horyzontów przyszłej polityki” (s. 382) – zadaniem polityki emacypacyjnej jest ich polityczne „zorganizowanie i zdyscyplinowanie” (s. 383).

Žižek upatruje w tych masach szansę na wskrzeszenie „wiecznej Idei” rewolucyjno-egalitarnej sprawiedliwości i możliwość zaistnienia „autentycznej” demokracji jako chwilowego i utopijnego wybuchu, gwałtownego egalitarnego impulsu demokratycznego – „ gwałtownych egalitarnych rządów tych nadliczbowych, będących częścią bez przydziału” (s. 373). Drugą taką szansą jest perspektywa ekologiczna, w obliczu której „powinniśmy (...) bezwzględnie odrzucić przekonanie, że linearny czas ewolucji jest po naszej stronie, że historia pracuje dla nas i robi krecią robotę chytrości rozumu” (s. 417).

Fragment dotyczący „ekologii strachu” i koniecznością porzucenia pojęcia Natury jako „harmonijnie zorganizowanej całości” z pewnością zasługuje na uwagę. Według postulatu Žižka potrzebna jest nam ekologia bez natury, bowiem „ostateczną przeszkodą w ochronie natury jest właśnie używane przez nas pojęcie natury” (s. 402). Twierdzenie Lacana, że „wielki Inny nie istnieje”, odnosi się zatem także do natury – nie istnieje żaden anonimowy system, a my powinniśmy przestać wierzyć w to, że „wielki Inny wciąż działa pod postacią drugiej natury, minimalnie urzeczowionego systemu społecznego, który jest postrzegany jako system w sobie” (s. 410). Nie ma żadnego anonimowego Losu poza społeczną kontrolą i konieczne jest wzięcie na siebie pełnej odpowiedzialności, wprzęgnięcie do życia „etyki psychoanalizy”. Trzeźwe spojrzenie musi zakładać przejście od czasu linearnego do „czasu projektu”, co wydaje się być niezbędne, aby w przyszłości dostrzec „nasze przeznaczenie, coś nieuniknionego, a potem przyjąć punkt widzenia tej katastrofy i retroaktywnie włożyć w jej przeszłość (przeszłość przyszłości) zaprzeczające jej możliwości (...), a potem działać zgodnie z nimi w teraźniejszości” (s. 416). Na marginesie tych rozważań wypada dodać tylko, że sprawa nie jest tak prosta, jakby się mogło wydawać. Po pierwsze, zgodnie z tym, o czym wspomina Žižek przy okazji omawiania zaproponowanej przez Adriana Johnstona „polityki minimalnej różnicy”, należałoby zadać sobie pytanie: „Co, jeśli pod wpływem państwowej ideologii [aktorzy w sytuacji – dop. M. M.] oczekują, że dany gest przyniesie zachowującą system modyfikację, a po fakcie dowiedzą się, że właśnie ich działanie niespodziewanie przyspieszyło (bardziej niż opóźniło) rozpad tegoż systemu?” (s. 348). Druga wątpliwość wiąże się z zasadą nieoznaczoności Heisenberga i jest nie mniej znacząca. „Ponieważ, jeśli jest prawdą, że (...) teoria kwantowa umożliwia nieskończenie wiele późniejszych historii z dowolnej konfiguracji początkowej, to odwrócenie w czasie jest też prawdziwe: każda konfiguracja końcowa może być otrzymana z nieskończenie wielu wcześniejszych historii”. Co w takiej perspektywie począć z rewolucyjnym rozwiązaniem „czasu projektu”?

Te krótkie rozważania nad jedynie kilkoma podjętymi przez Žižka kwestiami, nie wyczerpuje tematu, a wręcz jedynie zarysowuje jego ogólne granice. Niewątpliwie warto sięgnąć po „W obronie przegranych spraw” w obliczu możliwości odrzucenia przez narody europejskie Traktatu Lizbońskiego (Žižek podejmuje między innymi znaczenie weta dla konstytucji europejskiej), zagrożenia ze strony Rosji, związanego z zamontowaniem tarczy antyrakietowej na terenie Europy czy narastającego w krajach europejskich populizmu. Choć to truizm, przez wielu zresztą powtarzany, niewątpliwą zaletą Žižka będzie zawsze skłonienie czytelnika do refleksji i redefinicji swojego stanowiska, a przynajmniej jego nieznacznego przewartościowania. Słoweński filozof zwraca naszą uwagę na kwestie, które w obiegowej świadomości albo zostały wyparte, albo jednoznacznie uznane za przejaw „czystego zła”, podczas gdy problemy i ofiary związane z dominującą ideologią (liberalno-demokratyczną) uznajemy za wynik „obiektywnego procesu”. Jak się wydaje, ostateczną zasługą Žižka jest porzucenie wiary w jakikolwiek „obiektywny proces” i zrozumienie konieczności wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności za swoje czyny.

„W obronie przegranych spraw” to zbiór esejów poświęconych przede wszystkim polityce – będący próbą zbudowania projektu lewicy, który byłby wolny od błędów lewicy XX wieku, a dodatkowo zawierałby w sobie ową wspominaną wcześniej „pasję ideologiczną” i pozwalałby na zmobilizowanie wielkich mas „nowych proletariuszy”. Jednak o ile Žižek jest świetnym i błyskotliwym krytykiem, o tyle ideologiem już nie do końca. Z zapartym tchem czyta się jego mikroanalizy, a więc to, w czym tkwi jego największa wartość – dostrzeżenie potencjału i znaczenia, jaki niesie ze sobą współczesna popkultura: od hollywoodzkich filmów aż po tzw. literaturę popularną. Na poziomie „makro” jednak, jak się wydaje, brakuje jakiejś ogólnej myśli. Może to dlatego, że sam zbiór sprawia wrażenie niedokończonego, przerwanego w pół zdania... A może to tylko moje wrażenie?

Już na sam koniec, wypada wspomnieć, że jedna rzecz może u Žižka dziwić szczególnie. Chodzi mianowicie o swego rodzaju kanibalizm dotychczas wydanych książek. Žižek we przypisach do „Lacan. Przewodnik Krytyki Politycznej” tłumaczył to charakterem tamtego wydawnictwa, które zmuszało do takich odniesień. W przypadku „W obronie przegranych spraw” kanibalizm jest nie mniejszy niż w „Lacanie”, a Žižek dosłownie pochłania kolejne strony swoich poprzednich dzieł. Cóż to oznacza? Czy podobnie jak późny Baudrillard stał się on już tylko maszynką do wydawania kolejnych książek? Ależ skąd! Sam autor podsuwa nam gdzieś w środku swojej książki odpowiedź: „Tylko powtórzenie stwarza czystą różnicę” (s. 143), a kilkaset stron dalej pisze o „powtórzeniu jako właśnie formie wyłaniania się czegoś Nowego” (s. 353)…
Slavoj Žižek: „W obronie przegranych spraw”. Tłum. Julian Kutyła. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008.