ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (111-112) / 2008

Ewa Josińska,

TEATR DLA LUDZI

A A A
Żywiołowe, wzruszające i wartkie. Czasem poważne, innym razem pełne humoru. Zwykle dobrze zagrane. Zawsze atrakcyjne dla publiczności – tak najkrócej można opisać spektakle Letniego Ogrodu Teatralnego.

Idylla na scenie
Nie wiadomo, na czym polega fenomen festiwalu, którego organizacji podjął się przed dziesięcioma laty Mirosław Neinert, dyrektor Teatru Korez. Wiadomo jednak, że od momentu jego powstania katowicki przegląd cieszy się niesłabnącą popularnością. W odróżnieniu od innych śląskich festiwali formuła LOT-u nie jest ściśle określona. Mimo że jego organizatorzy zapraszają „spektakle teatralne i kabaretowe w nieco lżejszej formule, choć z zachowaniem wysokiego poziomu artystycznego, gwarantowanego przez najlepszych polskich (i nie tylko) wykonawców”, nie stworzono żadnych konkretnych kryteriów, które muszą spełniać wystawiane sztuki. Dlatego w lipcowe i sierpniowe weekendy na wolnym powietrzu, w podcieniach Górnośląskiego Centrum Kultury, można zobaczyć przedstawienia bardzo różne. Nie da się ich zaklasyfikować do jednego nurtu. Katowicka scena jest wystarczająco pojemna, by pojawiły się na niej zarówno spektakle off-owe (w tym roku „Próby” Bogusława Schaeffera), farsy („Siostrzyczki biorą wszystko”), komedie („Wszystko o mężczyznach”, „Kowal Malambo”), jak i sztuki o poważniejszej tematyce („Homo Polonicus”). Nie brakuje też przedstawień muzycznych (np. tegoroczne „O zmierzchu” lub „Kometa, czyli ten okrutny wiek dwudziesty” ) oraz okraszonych sporą dawką absurdu („Ferdydurke”, „Biesiada z premedytacją”). Najważniejsze, że wszystkie są entuzjastycznie przyjmowane przez publiczność. To niezwykłe, że trudno przywołać choć jeden spektakl, który podczas Letniego Ogrodu Teatralnego nie zostałby nagrodzony gorącymi brawami. Podobnie jest w tym roku. Począwszy od piątego lipca w Katowicach co weekend ma miejsce teatralna idylla.

Żywioł teatru.
Dobrą passę tegorocznego przeglądu rozpoczęły „Próby” Bogusława Schaeffera. Wybór tej sztuki na jubileuszowy 10. Letni Ogród Teatralny nie był przypadkiem. Dramaturgia polskiego profesora, pisarza i kompozytora zajmuje szczególne miejsce w repertuarze Teatru Korez. „Scenariusz dla trzech aktorów” tego samego autora był przecież pierwszym spektaklem wystawianym w teatrze Mirosława Neinerta. Dlatego podczas otwarcia przeglądu dyrektor katowickiej sceny tłumaczył, że „Próby” pojawiły się na jubileuszowym LOT-cie z sentymentu. Jednak zapewne nie tylko sentyment do Schaeffera zdecydował o tym, że organizatorzy zdecydowali się zaprosić artystów do Katowic.

Odarta z rekwizytów i dekoracji przestrzeń stała się doskonałym tłem dla aktorów. Odbyła się w niej prawdziwa sceniczna uczta. Zespół złożony z przedstawicieli Teatru Montownia i Teatru Narodowego grał równo i błyskotliwie. Co niezmiernie rzadkie w spektaklu nie było miejsca dla żadnej mniej wyrazistej postaci. Zaciekawiała nawet spokojna, a czasem naiwna asystentka reżysera. Na pewno miał na to wpływ także tekst sztuki i sprawnie nakreślone relacje między bohaterami. Wycofany Marcin (Marcin Perchuć) na tle charyzmatycznego Reżysera (Wojciech Solarz) stawał się jeszcze bardziej intrygujący. Przykuwał uwagę widza, który pragnął odpocząć od krzyków i komend wydawanych przez szefa aktorskiej grupy.

Dzięki umiejętnej grze aktorów, „Próby” były żywiołem, któremu widz nie potrafił się oprzeć. Choć konstrukcja spektaklu bazowała na znanej już od czasów Szekspira koncepcji „teatru w teatrze”, mogło się w niej zdarzyć absolutnie wszystko. Czasem odnosiło się wrażenie, że o tym, co ukaże się za chwilę oczom publiczności, nie wiedzieli nawet sami występujący. Grana przez nich sztuka miała ogromną moc oddziaływania. Wydawało się, że to właśnie ona „pociągała” aktorów za niewidoczne sznurki.

Waldemar Śmigasiewicz wykorzystał niemal całą dostępną teatralną przestrzeń. Występujący swobodnie przemieszczali się zarówno po scenie, proscenium i widowni. Kilkakrotnie opuszczali nawet tę ostatnią, by za chwilę znów wrócić do gry. Równie płynnie jak w przestrzeni GCK-u poruszali się w materii samego tekstu Schaeffera. Umiejętnie żonglowali skomplikowanymi dialogami, deklamowali swoje kwestie, stojąc czy wisząc na drabinie. Czasem gładko, a innym razem ostro przechodzili z ról aktorów do kreowanych przez siebie postaci. Najlepszy w tych scenicznych transformacjach okazał się Wojciech Solarz z Teatru Narodowego. Charyzmatyczny Reżyser raz po raz przemieniał się w sfrustrowanego artystę – na początku był żądny władzy (podnosił głos, poruszał się nerwowo), by potem oczekiwać wsparcia i akceptacji swojego zespołu. Reżyser Solorza najbardziej poruszył w finałowej scenie spektaklu – opuszczony przez występujących, pozbawiony władzy nad nimi, zrozumiał, iż bez aktorów nie stworzy prawdziwego teatru.

Powrót klasyki?
Ostatniemu lipcowemu spektaklowi Letniego Ogrodu towarzyszyły zupełnie inne emocje. Ze sztuki, z której w pamięci najbardziej pozostaje postać niespełnionego mężczyzny – reżysera, widzowie przenieśli się do spektaklu zdominowanego przez kobiety. Zamiast Schaefferowskiego humoru i żywiołowości, publiczność sztuki „Siostrzyczki biorą wszystko” powoli poznawała wzajemne relacje trzech bohaterek. Nieco humorystycznie, lecz tak naprawdę gorzko opowiadana historia mogła być impulsem do poważnych, życiowych rozważań.

Doskonale zagrany pierwszy fragment „Siostrzyczek…” – emocje, wyrazista mimika twarzy wszystkich kobiet, odpowiednie pauzy i modelowanie głosu, towarzyszące odczytywaniu testamentu – były zapowiedzią sztuki na najwyższym poziomie. Później publiczność zobaczyła gustowną, tradycyjną dekorację (stół, obrazy, pięknie rzeźbiona komoda), w której miała się rozegrać dalsza część fabuły. Niestety scenografia okazała się tłem dla równie tradycyjnego przedstawienia.

Spektakl wyreżyserowany przez Ewę Marcinkównę szybko opuszczał wyżyny narzuconego mu w pierwszej scenie piedestału. Co z tego, że sztuka intrygowała tematem (trzy siostry miały otrzymać spadek tylko wtedy, gdy jedna z nich zobowiąże się do opieki nad niepełnosprawną Milą), skoro jednocześnie nużyła swoją schematycznością. Wiadomym było, iż kobiety po usłyszeniu testamentu będą chciały pozbyć się kłopotliwego obowiązku. Skłaniały się więc kolejno do zaopiekowania się siostrą. Zawiązywały kruche i niezbyt przekonujące koalicje. Obnażały swoje wady i żaliły się na życiowe niepowodzenia. W ten, jakże przewidywalny sposób, minęło prawie całe przedstawienie.

Tę klasyczną konstrukcję ożywiał nieco sceniczny humor oraz aktorki, wśród których dominującą postacią okazała się Krysia, kreowana przez Ewę Mitoń. Uwagę zwracały także spokojne, a w kolejnych scenach pazerne, siostry z zakonu świętego Idziego (Anna Branny i Monika Handzlik).

Przedstawienie krakowskiego Teatru Bagatela było poprawne, ale nie zachwycało. W porównaniu do Schaefferowskich „Prób”, to „Siostrzyczki biorą wszystko”, ze względu na swą przewidywalność, wydały się zaledwie próbą, wprawką do pełnowartościowego spektaklu. Jednak przez widzów LOT-u obie sztuki zostały nagrodzone równie gorącymi owacjami.

Życzliwy juror
„Tłumie! Ty masz RACJĘ!!!” – stwierdzał Julian Tuwim w swym entuzjastycznym wierszu „Wiosna”. Okazuje się, że słowa, napisane w 1915 roku, nie tracą na aktualności. Opinie krytyków na ten spektakli teatralnych mogą być zróżnicowane, jednak w przypadku Letniego Ogrodu Teatralnego nie mają one większego znaczenia. Organizatorzy przeglądu to publiczność uznają za „jedynego swego jurora”. I dobrze, bo ta dla wszystkich spektakli katowickiego LOT-u jest szczególnie łaskawa.
X Letni Ogród Teatralny. Górnośląskie Centrum Kultury i Teatr Korez w Katowicach. 5 lipca – 31 sierpnia 2008.