ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (115) / 2008

Marzena Kotyczka,

TEATR OBNAŻONY

A A A
Wentylator zamiast wiatraków, odkurzacz zamiast smoka, a Dulcynei brak. Jednak to wcale nie w ubóstwie scenografii, bo scenografia na pewno uboga nie była, czy w okrojonej liczbie postaci, bo czołowe role zostały obsadzone, dopatruję się zasygnalizowanego w tytule obnażenia, które dokonało się na deskach Teatru Nowego w Zabrzu podczas premiery spektaklu „Don Kichote” w reżyserii Krzysztofa Prusa.

Uwspółcześnienie historii o błędnym rycerzu i umieszczenie akcji za kulisami teatru, co zapowiadał już długo przed premierą reżyser, mogło sugerować łatwe rozwiązania scenograficzne sprowadzone do nadania cech symbolu zwykłym przedmiotom. Baśniowe sceny przedstawione przez Cervantesa trudne do zrealizowania w scenicznych warunkach mogły się okazać zbyt dużym wyzwaniem dla scenografa, który powodowany oszczędnością mógł odwołać się do wyobraźni widza jako właściwego miejsca akcji. Jednak takie obawy i ograniczenia niestraszne są Markowi Mikulskiemu. Symbolika, jaką obdarzył przedmioty codziennego użytku, wcale nie dewaluuje rangi samego symbolu. Dzięki zamianie smoka w odkurzacz widz przechodzi przez dwa światy – realny i wyobrażony przez Kichanę. Drugi z nich, jakby dla zachowania równowagi, znajduje się za „kurtyną”, czyli na właściwej dla postaci scenie, gdzie odbywają się iście bajeczne i rycerskie sceny. Z jednej strony trudno nie docenić pomysłowości scenografa, z drugiej zaś zastosowany zabieg niepokojąco przypomina układ sceny z poprzedniej sztuki, będącej efektem współpracy Prusa i Mikulskiego, czyli ze spektaklu „Tutam”. Ponadto nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zostałam w czymś wyręczona. Na dodatek wyręczona dość dotkliwie, bo w dopowiadaniu sobie obrazów i interpretacji, czyli pozbawiona tych elementów odbioru, po które zwykle wybredny widz udaje się do teatru.

Scenografia niepostrzeżenie, choć z dużą siłą determinuje inne części spektaklu, wkraczając w szeregi aktorów. Gradacja postaci postępuje bowiem już od kukieł z teatru Mistrza Piotra, poprzez otępiałych, poruszających owymi lalkami aktorów, żyjącego w swoim świecie Kichanę aż do jedynego pojawiającego się w tej sztuce człowieka z krwi i kości, mianowicie Pansy. Oglądamy studium dehumanizacji poprzez oddanie się idei, pasji, która może prowadzić do reifikacji. Podwładni Mistrza Piotra, czyli bulimik, oszalała „melomanka” czy zakochana bez pamięci w swym mentorze inna aktorka, tracą swą osobowość, stając się niezrównoważonymi emocjonalnie marionetkami w rękach swego reżysera.
W tym momencie wypada dotknąć dominanty najnowszego spektaklu Prusa, a za taką uważam upodlenie jednostki przez całkowite poddanie się idei czy człowiekowi, czyli Frommowską „ucieczkę od wolności”. Mistrz Piotr niczym guru sekty rozpoczyna reakcję łańcuchową – doprowadzeni do nędzy aktorzy, wydostawszy się z kłębowiska własnych ciał, przenoszą swoje uwielbienie na Kichanę. Uwielbienie cokolwiek pozorne, bo będące zaledwie kompensacją emocji pozbawionych godności jednostek. Dlatego dotychczasowe marionetki czynią ze swego nowego przywódcy ofiarę. Inscenizacja Prusa trąci nieco nachalnym dydaktyzmem, przypominając niemal w każdej scenie, że ucieczka od wolności do podległości jest zawsze zła i niebezpieczna, a kulminacyjnym ostrzeżeniem przed fanatyzmem jest scena, w której Kichana podżegany do znieważenia swego sługę, dotkliwie go bije.

Pansa nie asymiluje się ze światem szaleńców. Jest postacią niewątpliwie wyróżniającą się na ich tle i to pod dwoma względami. Mimo że Kichana uważa go za swojego giermka, nie służy nikomu i niczemu, zachowując dzięki takiej postawie równowagę psychiczną. Ale również gra aktorska Marcina Koceli wybija się przed czasem wręcz mdłą resztę postaci, przyćmiewając nawet tytułowego bohatera (Krzysztof Urbanowicz) i jeśli mam coś do zarzucenia to nie aktorowi, ale właśnie postaci. Prosty pracownik techniczny teatru, którego egzystencja ogranicza się do zaspokajania potrzeb pierwszego rzędu – jedzenia i spania, na koniec przemienia się w medium, przez które przemawia mądrość. Opowiada historię, a nawet, mimo że okaleczoną jak on sam, przypowieść. Być może niekonsekwencja w konstrukcji postaci wynika z dość wybiórczego potraktowania powieści Cervantesa – w zaledwie kilku wybranych wątkach Pansa nie zdążył błysnąć swą ludową mądrością.

O ile jednak niespójność postaci Pansy można wytłumaczyć, to trudno o takie wyjaśnienie w przypadku tytułowego bohatera. Kichana, kolega po fachu Pansy, oczarowany magią teatru odkrywa swoje powołanie do bycia błędnym rycerzem. W Cervantesowskim pierwowzorze do tej decyzji popychają go przeczytane romanse, w interpretacji Prusa – oglądane zza kulis, równie kiczowate, przedstawienie kukiełkowe. Jednak w tej drugiej zamiast błędnego rycerza obserwujemy obłędnego nieszczęśnika. Odarty z komizmu Kichana staje się postacią tragiczną, ale nie budzi „litości i trwogi”, ponieważ uniemożliwiona została projekcja-identyfikacja z postacią nie utrzymującą kontaktu wzrokowego z widownią, a jedynie błądzącą po scenie wzrokiem szaleńca. Już nie „don”, bo nie panem a zaledwie posługaczem jest bohater, Kichote ucieka od rzeczywistości oraz od wolności, w czym staje się podobny do trupy Mistrza Piotra. Nie jest postacią rozgarniętą, wierzy ślepo własnej wyobraźni. Posuwa się do skatowania sługi pod wpływem frenetycznego wręcz entuzjazmu aktorów. Tym bardziej dziwne wydaje się nagłe refleksyjne nastawienie Kichany w zakończeniu spektaklu. Przejrzawszy własne złudzenia na wylot, wygłasza monolog o ciągłości opowieści. Tłumacząc publiczności, że historia jest prawdziwa wtedy, gdy zachowany został jej sens, mimo zmiany postaci i zdarzeń, staje się porte-parole reżysera. Niestety to wytłumaczenie pojawia się niczym deus ex machina i jest dość cienką puentą.

Kiczowate przedstawienie kukiełkowe, trupa teatralna złożona z obłąkanych i reżysera-sadysty, którego postać, jak Krzysztof Prus sam przyznaje, zrodziła się z jego własnych doświadczeń zawodowych i obserwacji. To już wystarczyłoby, by obnażyć muzę teatru. Jednak upokorzona zostaje ona także, i to o wiele mocniej, przez sens opowieści. Teatr jako miejsce magiczne, jest tutaj azylem dla ludzi bez osobowości, którzy w końcu zostają szaleńcami. Teatr wpływa na słabą psychikę widza, nawet tego podglądającego zza kulis, i anektuje ją na własne potrzeby, nagina do własnej fabuły. Teatr wreszcie, jako środek służący do wyrażania na różne sposoby tych samych opowieści, staje się zbędny, gdy demaskuje go monolog Kichany. Mamy więc do czynienia z samobójczym obnażeniem sztuki scenicznej na co najmniej dwóch poziomach – na poziomie fabuły i na poziomie interpretacji. Na obu narasta jakby trzeci, mianowicie liczne niekonsekwencje i niedociągnięcia realizacji spektaklu, lecz w tym przypadku należy już raczej wątpić w zamysł reżyserski.

„Don Kichote” mógłby być zupełnie dobrą sztuką, nawet pomimo poważnej tematyki, której podjął się reżyser. Niestety teatr zrealizował przesłanie Kichany i unicestwił sam siebie. Mistrz Piotr jako charyzmatyczny przywódca mógłby być postacią przypominającą wielkich dyktatorów, ale ostatecznie przypominał zaledwie pajaca, stanowiąc substytut komizmu Cervantesowskiego Don Kichota. Jak widać teatr może ulec autodestrukcji również poprzez odrzucanie odwiecznych reguł sztuki scenicznej, jak chociażby zasada decorum.

Znając poprzednią sztukę Krzysztofa Prusa wyreżyserowaną dla Teatru Nowego, czyli „Tutam”, spodziewałam się czegoś bardziej wyważonego, wręcz ascetycznego w wyrazie, a „Don Kichote” zdawał się być chwilami eklektyczny. Na szczęście równowaga między przepychem a skromnością została zachowana dzięki nieustannemu balansowaniu pomiędzy umownością znaków a projekcjami wyobrażeń Kichany.
Miquel Cervantes: „Don Kichote”. Reżyseria: Krzysztof Prus. Scenografia: Marek Mikulski. Teatr Nowy z Zabrzu. Premiera: 28.09.2008.