ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (116) / 2008

Anna Chruścińska,

PARYZ I VALENTINO

A A A
W ubraniach można dostrzegać wyłącznie ich aspekt utylitarny, związany z ochroną przed warunkami atmosferycznymi. Jednak w toku dziejów, wraz z uwikłaniem człowieka w kulturę, ich podstawowa funkcja stała się zaledwie jedną z wielu. Z czasem zaczęły zaspakajać potrzeby estetyczne i zostały zaprzęgnięte w ustalanie kategorii piękna. Na poziomie czysto społecznym, wyróżniają z tłumu, a przez to wyznaczają przynależność do grupy i ustalają role pełnione przez tworzących je członków. Strój, niczym rekwizyt teatralny, pełni też rolę symboliczną, nadając poszczególnym sytuacjom charakter wyjątkowości, co szczególnie widać w przypadku działań na polu religii (np. szaty duchownych powiązane z kalendarzem liturgicznym). Nade wszystko zaś strój komunikuje, daje wyśmienitą okazję, do wyrażenia bogactwa znaczeń bez udziału słów. Paryż, stolica światowej mody, należy do tych miejsc, w których nie zapomina się o rozlicznych funkcjach stroju i traktuje go jako artystyczny komunikat. Nie powinno więc nikogo dziwić, że w paryskim Muzeum Rzemiosła Artystycznego istnieje osobny dział poświęcony modzie, z dwupiętrową galerią dostosowaną do potrzeb wystawienniczych. Właśnie dobiegła tu końca retrospektywa prac włoskiego projektanta Valentino, tłumnie odwiedzana przez zwiedzających już od połowy czerwca.

Choć sukces Valentino wiązał się z wkroczeniem Włochów na arenę mody, to jednak wszystko zaczęło się właśnie we Francji. W roku 1950 nikomu nieznany 18-latek spod Mediolanu przybył do Paryża, by studiować w Ecole de la Chambre Syndicale de la Couture Parisienne. Siedem lat później pracował już u Guy Laroche’a, a w 1959 roku powrócił do Italii, gdzie otworzył dom mody pod własnym nazwiskiem. Ale największe zachwyty nad marką Valentino miały dopiero nadejść...
Wystawa prezentowała przegląd dzieł mistrza od początku jego artystycznej drogi, aż po ostatnią kolekcję ze stycznia 2008, będącą jego pożegnaniem ze światem mody. Kreacje zebrane pod wspólnym tytułem „Motywy i wariacje” (sugerującym mnogość rozwiązań artystycznych w dorobku Valentino) stanowiły hołd złożony wyobraźni oraz usilnej pracy nad doskonaleniem własnego warsztatu. Eksponowane suknie, mimo swej oszałamiającej różnorodności, zdradzały jednorodny styl, w którym znać było rękę artysty – rzeźbiarza damskiej figury i malarza kobiecej duszy. Jeszcze ostatniego dnia trwania wystawy w muzeum zgromadziły się tłumy entuzjastów haute couture oraz całe tabuny młodych adeptów sztuki projektowania ubioru, zawzięcie szkicujących co bardziej pionierskie wzory ubrań.

Pierwszy poziom galerii był świetną lekcją stylu spod znaku Valentino, wskazując nieśmiertelne elementy, składające się na twórczość mistrza. Jego „filozofia mody” polegała na upiększeniu kobiety poprzez nadanie jej sylwetce wyrafinowanej zmysłowości. Projektant osiągał zamierzony przez siebie cel za pomocą technik niezmiennych od prawie półwiecza. Zasadniczym elementem aktu tworzenia, było dla niego podkreślenie talii. Obojętnie, czy wprowadzał spódnicę w formie bombki, czy obfitość swoich ulubionych falbanek, talia Valentino pozostawała wąska, zapewniając harmonijną sylwetkę. Kolejnym przykazaniem było nadanie kreacji lekkości wraz z dodaniem typowo kobiecych akcentów. Stąd w sukniach od Valentino tyle falban, kokard i strusich piór zwiewnie otulających ramiona. Z tego samego powodu często stosował swoje ulubione materiały (tiul, organzę, koronki), które dzięki transparentności sprzyjały osiągnięciu tego efektu. W ten sposób jego projekty podejmowały dialog z Barthesowską grą w zakrywanie i odsłanianie ciała, wpisaną w kulturowy status kobiety. Zapanowanie nad własną cielesnością, negocjowanie własnego „ja” poprzez nie do końca zdefiniowany charakter ubioru, współgra z tajemniczością kobiecej natury.

Umberto Eco w jednym z esejów napisał, że to dlatego tak wielu duchownych zostało wielkimi myślicielami, ponieważ luźny habit nie rozpraszał ich myśli – nie pętał ciała, nie pętając umysłu. Będąc ubraną w suknię od Valentino, chyba nie sposób myśleć o sobie inaczej, jak o hollywoodzkiej gwieździe, nawet jeśli stoi się na czerwonym dywanie jedynie we własnej łazience. Tym niemniej, to głównie gwiazdy zaopatrywały się w kreacje włoskiego projektanta, wiedząc, jak znaczna jest ich rola w tworzeniu odpowiedniego wizerunku. Strój mówi wiele o właścicielu, komunikuje pozycję społeczną i zasobność portfela. Wielcy kreatorzy mody są potrzebni, by wyznaczyć kolejną wizualną barierę (taką jak marka samochodu czy dzielnica, w której się mieszka) między światem wyższych sfer, a zwykłymi śmiertelnikami. Ponieważ Valentino posługiwał się językiem luksusu, jego kreacje miały za zadanie zaznaczyć wyjątkowość właścicielki, a często wyjątkowość sytuacji – jak w przypadku sukni, którą Jacqueline Kennedy miała ubraną w dniu ślubu z Arystotelesem Onassisem (wiosna-lato 1968, Model 202). Włoch ubierał też Elizabeth Taylor, Sophię Loren, Jennifer Aniston, Gwyneth Paltrow czy Anne Hathaway.
Drugie piętro przedstawiało fascynację projektanta kolorem i deseniem materiału. Suknie zdradzały inspiracje światem zwierząt, przydając kobiecie Valentino dostojeństwa żyrafy czy przebiegłości tygrysa. Nawet jeśli adresatka twórczości Włocha nie była świadoma posiadania tych cech (lub w ogóle ich nie posiadała), za sprawą stroju mogła przeistoczyć się i, choć na chwilę, udawać kogoś innego, oszukując nie tylko widzów, ale nawet samą siebie. W innych kreacjach mistrz zaproponował mariaż odmiennych kultur, nadając strojom delikatny powiew klimatu, np. Dalekiego Wschodu. Pojedyncze egzemplarze zdawały się korespondować również ze światem sztuki, tak jak suknia z czarnej organzy, ozdobiona medalionami w kolorze złota i brązu, która przywodziła na myśl dekoracje pałacu Stoclet autorstwa Gustava Klimta (kolekcja jesień-zima 1992/93, Model 130). Jednak najliczniej reprezentowane były stroje nawiązujące do świata flory, co doskonale współgrało z wyznawaną przez Valentino koncepcją kobiecości. Kwiaty na sukniach od Valentino, obojętnie czy malowane, haftowane, drukowane, inkrustowane czy sprowadzone do form geometrycznych, zawsze nadają dodatkową lekkość proponowanym formom. Dyskretne i wysmakowane, tworzone z myślą o istotach pełnych subtelnego wdzięku, cieszyły się szczególnym powodzeniem klientek takich jak Audrey Hepburn. Na wystawie pokazano dwie suknie pochodzące z jej prywatnej kolekcji, zatytułowane „Wiśnie i margerytki” oraz „Mimoza” (wiosna-lato 1971, Model 278), oczywiście obie z dekoltem w łódkę, jak przystało na gwiazdę „Śniadania u Tiffany’ego”.

A tak podsumował swoją działalność w świecie mody sam Valentino, którego wypowiedź kończyła pochód wśród smukłych manekinów odzianych w kunsztowne stroje: „Zawsze postrzegałem moją pracę, jako podobną do tej wykonywanej przez pisarza. Z upływem lat snułem tę samą opowieść o własnym stylu, w której każda kolekcja była niczym rozdział, wraz ze wszystkim, co wyrażałem za pomocą emocji, idei, tematów. Wygląd kreacji może się różnić pomiędzy jednym rozdziałem a drugim, ale zasadnicze typy pozostają te same, tak jak ludzie i rzeczy, które mnie inspirują. Główny bohater mojej powieści jest zawsze ten sam. Moda i nurty ewoluują wraz ze swoim istnieniem, ale kobieta odziana w plisy, koronki i kokardy pozostaje niezmienna.
Tytuł tej wystawy, ‘Motywy i wariacje’, współgra z moją koncepcją mody, czyli z pozostawaniem w zgodzie z własnym stylem, który ma za nic oczekiwania przychodzące z zewnątrz. To wynik podejścia, które jest u mnie instynktowne i któremu, mam nadzieję, dobrze służyłem przez prawie pięćdziesiąt lat.” To trafny bilans własnej twórczości i zarazem pożegnanie z miastem, które zapewniło mistrzowi szczęśliwy start.
"Valentino. Themes et Variations” , Musée des Arts Decoratifs, Paryż, 17 czerwca – 21 września 2008.