ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (120) / 2008

Maciej Melecki,

PIĘĆ WIERSZY, PIĘĆ KOMENTARZY

A A A
Poprzestanie

Obudzony dość wcześnie, jak na chłodny dzień,
zobaczyłem pierwszy śnieg i odłożoną wczoraj
w nocy książkę. Ktoś przyniósł do pokoju dzbanek
z wodą na kwiaty i wyniósł te uschnięte.
Siny pokój. Sine ubrania na krześle. Sine powietrze
za oknem. Sine dno popielniczki. Skórka chleba i
ogryzek sera na spodku. Drzewa stały się
świątecznymi choinkami, białe kłaczki śniegu
oblepiły gałęzie. Zacząłem się łudzić. Jednak
ta twarz na zdjęciu przestała gdzieś patrzeć.
Stała się nieobecna. Adresy w notesie przestały
mówić cokolwiek o miejscach. Cyfry zbiegły z nich.

W takie dni można jedynie usłyszeć statystyki
umieralności na raka lub na własną rękę, głosy
zapraszające do wzięcia udziału czy spróbowania.
To przychodzi przecież tak łatwo. Balonowa
nuda do żucia i ostrzeżenia na opakowaniach.
Albo -Albo. Wybór nie zależy od ciebie.
Więc przestaje się chcieć. Brać poważnie. Poważnie
śmiać. Poważnie nie poważać. Ściągać usta,
rozluźniać mięśnie. Przypominać, odtwarzać.
Odchodzę i ruszam głową. Przychodzę i pochylam
głowę. Przyjmuję i odrzucam, zachowując
tylko kolejność rzeczy.



Wiersz „Poprzestanie” pochodzi z mojej debiutanckiej książki poetyckiej „Te sprawy”, która ukazała się w grudniu 1995 roku, w Krakowie. Jawi mi się on dzisiaj jako jeden z bardziej charakterystycznych dla sposobu poetyckiej eksplikacji, w jakiej byłem wtedy zanurzony, a oddziałuje wciąż na mnie, po czternastu latach od momentu, kiedy powstał, zakresem i rodzajem wizji. Brak złudzeń, dookolność mocno ograniczona, perspektywa żadna. Owa mantryczna siność towarzyszy mi do dziś. Owe nabieranie na rzekomy wybór, jaki podobno mamy, przybrało tylko na sile. Właściwie nic się nie zmieniło. Mógłbym śmiało zaryzykować tezę, że większość moich późniejszych, ale i też najnowszych wierszy jest rozwinięciem „Poprzestania”.



Pomylenie

Pytania: „Skąd przyszedłem. Kim jestem. Dokąd
zmierzam" skutecznie wyparte przez inne: „Skąd
wezmę. Czy się uda. Do kiedy to potrwa".
Żadnej ciszy przed burzą, łagodne przejścia, bez
zestawiania gryzących barw. Czas taki jak tryb:
rozkazująco-siedzący. Mówiłem przez sen,
niczego takiego nie pamiętam, ale wiem, że
było w nim pełno ludzi, więc musiałem.
Miasto jest oklejane nocą wielkimi planszami,
dzięki którym jest przynajmniej kolorowo. Ma być
inaczej. Po przeliczeniu na pewno im się zwróci.
To, czego nie mogą tak dotknąć, nie istnieje dla nich.
Do południa graliśmy w statki, zatapialiśmy się
nawzajem przez ponad godzinę, potem zostałem
sam. Pod drzewem znalazłem piszczel cienia,
był moją ręką. Zakopałem go w ziemi i
uklepałem miejsce. Teraz mam w sobie pomylenie.
Tego, co się wydaje z tym, co się też wydaje.
Pytania, kolory, ja, miejsca, usta, drogi, oni.
Z głową na zapałkę. Z nijaką możliwością obejścia.
Wpół do. Zostawiony, wzięty.



Z tomu „Niebezpiecznie blisko” (1996) wybieram ten wiersz, ponieważ kreśli bardzo istotną dla mnie sytuację wytrącenia z wszelkich odmian pewności. Bohater jest w stanie permanentnej dezorientacji. Kpi sobie z ontologicznie wielkich pytań, które mają się nijak do tego, w jakim stanie się odnajduje, a właściwie, w jakim chaosomosie tkwi. Do tego razi go nadmierna, wielkomiejska iluzja kiczowatego szczęścia, dostrzegana na plakatach, bilbordach, reklamach czy banerach. Wtedy, w 1994 roku, kiedy powstał wiersz, oczywiście tego rodzaju nomenklatura nie była stosowana. Ale jej formy już były. Ten rodzaj komercyjnej zasadzki wydawał się odruchowo fałszywy. I coraz bardziej osaczał. Przenikalność świata zewnętrznego i świata rojeń wewnętrznych, to, w efekcie, tytułowe pomylenie, jak piszę: Tego, co się wydaje z tym, co się też wydaje. Pozostaje połowiczność. Pozostaje tylko próba deziluzji tego, co się wydaje. Czyli wiersze.



Podział wpływów

Jacyś przypadkowi lub podstawieni statyści
mieli mieć dobry ubaw a wyszło na to, że musieli
odgrywać swoje życie bez wcześniejszego przygotowania
i przetrenowanych paru najważniejszych chwytów.
To smutne. Może zaś to być dobrą przestrogą dla sił,
które tutaj się wkradły, bo znów wylosowano
nie nasze numery i słychać teraz w najbliższych
zaroślach chichot spędzających tu swój
miodowy weekend. Gdzie idziesz? Nie widzisz, że
właśnie na to czekają, nie wiedząc już za bardzo
w co się tu gra i na wszelki wypadek ćwiczą się
w minach, żeby położyć szybko temu kres, chociaż
za nic na świecie nie podaliby daty czy terminu.
A kres musiałby być długi, skoro mógłby tutaj się nie
pojawić, gdyż ta podróż nie wróży prędkiego
finału lub, co najmniej, sensownego rozwiązania,
w którym bylibyśmy brani pod uwagę jako
główni kandydaci i zostałoby jeszcze sporo do
zwiedzania, bo nie poświęciliśmy wcześniej na to
należnego czasu przez tę parę ostatnich dni. Ale
widać, że takich tu nie chcą. Ale nie widać,
że chcą tu innych. Materia stoi po naszej stronie.
Nad naszymi głowami błyszczy tępo wpatrzony
księżyc i z resztą jest podobnie, bo nie panują już nad
tym, co zbudowali i liczą przez przypadek na
łatwy podział łupów po możliwie skutecznym
rozwiązaniu sprawy. I cóż począć z tymi jaskrawymi
znakami słanymi z wielką uwagą i nadzieją
na ich zrozumienie, które lecą jak meteory o zbyt
ostrych krawędziach i są nami w odwróconym lustrze?
Więc lepiej tak je zostawić, przejść się z powrotem
po deptaku z głową zanurzoną w rozkwitającej
aurze i naszym słońcu, do którego zmierza się każdego
dnia, żeby osuszyć resztki wilgoci i żeby skrzepł
mózg? Nie wiem, co teraz przemawia moimi ustami,
nie wiem też do kogo stosowane są te biurokratyczne
noty z wprowadzanych chętnie poprawek, bo na
jakim koniu przyjdzie nam odjechać w zapowiadaną
tu już od dawna ściętą przestrzeń? Może to będzie kucyk,
na którym dałeś się kiedyś sfotografować na
pamiątkę pobytu w górach? Może, ale lepiej, jak
zajmiemy teraz osobne miejsca i rozegramy kolejną
partię czarno-białych pionków i innych figur o znajomych
mimikach. Zaczęliśmy się śmiać i z tym
uśmiechem zamarliśmy na twarzy.



Rzekomo „Zimni ogrodnicy”, tom wierszy opublikowany po trzech latach, czyli w 1999r., był tomem radykalnie innym od dwu poprzednich, przynoszącym zupełnie inną poetykę, opartą na mocnym zerwaniu z dotychczasową przyległością słowa do rzeczy. Tak pokrótce można by było streścić nieliczne recenzje z tej książki. Niewątpliwie coś w tym jest. Ale ja to „zerwanie” postrzegałem bardziej jako naturalny, ewolucyjny proces związany raczej z wyczerpaniem pierwotnego modułu, niż z przekorną wolą dokonania raptownej wolty. To też wynik poszukiwania innego językowego kodu, mogącego oddać pojemnie narastające poczucie nadmiaru rozwidlających się we mnie procesów percepcji życia i świata. Poetyka amalgamatu okazała się idealna. Nakładanie językowych warstw, podobnie. Selekcjonowanie treści tylko pod jednym, tematycznym kątem, przestało wystarczać, stąd dopust różnych głosów, szumów i językowego śnienia. Podejrzewam, że dobrą ilustracją tego jest właśnie wiersz „Podział wpływów”. Adekwatnie oddaje narastający we mnie kryzys tzw. prezentacji.



Skrócona wersja

Próbowałem na różne sposoby nie wracać, ale wciąż
zostawiałem za sobą ślady. Wszystko jest nasze, naszym,
chciałoby się rzec, miałkim udziałem poświadczone
w tym dziennym młynku. Szczypta pieprzu z pewnością
doda smaku każdym, kolejnym chwilom.

Próbowałem mieć to w zanadrzu i oczyścić zamglony
horyzont z wodorostów napomnień wykrzykiwanych
z niezliczonych stron. Każdemu można coś
zawdzięczać, mieć pretensje lub uraz, czy po prostu
gratulować zakończenia swojej ziemskiej misji, mając cały
czas na uwadze skudłacone lata i bardzo niejasne motywy.

Co powiesz więc na to, że przewoźnik nie wyznaczył żadnej
taryfy i tym samym ma teraz swój udział w
niezamierzonym kursie. Kobiety w kwiecie wieku kuszą
tanim uśmieszkiem zaraz po zapadnięciu mroku,
w centrum miasta, dokąd zaszliśmy któregoś dnia,
nie decydując się na poznawanie jego dodatkowych uroków.

Niewiele, jak na tak długi miraż, może pozostać w skołowanej
głowie, gdy oddaliwszy się na kamienisty brzeg.
oglądaliśmy roztrącane sztormem stado mew a on
przystanął na końcu mola i zwrócił się do nas z prośbą
o ogień. Teraz nie widzę w tej zawiei nawet czubka buta, ale wiem,
że wciąż zostawiam za. sobą ślady, po których nie sposób wrócić.



Problem tego kto mówi i do kogo, jaką wersję się słyszy, a o jakiej innej się wie, a także podejmowanie kolejnych prób, żeby naruszyć dręczące poczucie niezmienności losu, to, skrótowo, enigmatyczna dość treść tego wiersza. Ale można go odczytać inaczej, kompletnie ignorując jakikolwiek trop pochodzący, na przykład, z oznajmiania tego, iż ten kto mówi, coś próbuje. W „Przypadkach i odmianach” (2001) najbardziej zaprzątała mnie kwestia krzyżowania się wielu semantycznych płaszczyzn. Nurtowało mnie, czy można zerwać z linearną narracją, na rzecz spiętrzenia językowych wrażeń, przy zachowaniu pozoru opowieści o pewnych przygodach, i do jakiego stopnia mogę się w tym posunąć, tak by przesunąć poetyckie granice percepcji. Stąd to jednoczesne oznajmianie różnych, niekiedy mało spójnych kwestii. Każdy wiersz z tego tomu to właśnie takie doświadczalne pole. A w tle tego wszystkiego majaczył, zresztą jak zawsze, dramatyczny ton związany z niepoznawalnością żadnego wycinka świata, prześwitu życia, z daremnością każdego gestu, gdyż, jak powiada Bataille: „Nie istnieje nic, co nie byłoby pustką”.





Wspólna fikcja

Nie jesteś przez to bynajmniej czystszy, zakończony jak haczyk
W czyjejś pamięci, bo nie jesteś jeszcze gotów, by scalić
Ten fragment i uczynić zeń wzór. Przytrafiła nam się schadzka,
Coś ciepłego i łaskoczącego niby włócznia, byliśmy
Przy tym radzi, pozbawieni recepty na jeszcze lepsze życia,

Ale za to pełni niestrawności i jeszcze większej od
Poniechanej reszty wiary w naprawę skrzypiącej ośki
Losu, bo takim chciano mnie zobaczyć, jak przed owym
Kursem, z zapałką w dłoni, na chwilę przed syczącym
Zgaszeniem. No i ten cichoszary mrok położony na

Brwiach szpachelką oddechu, odbity w ustach przez
Włożone tam lusterko. Stożek tego smutku przechodzi z rąk do
Rąk, mają go już wszyscy, amatorsko gotowi na jeszcze jeden
Skok w delikatnie rozchylający się strąk małomiasteczkowej
Wiosny, i nie wiadomo, kiedy wciągnie go lejek horyzontu.

Będę się przy tobie upierał, i ani mi się rusz, to nie słońce położy
Ci pierwszą dzienną szadź, to nie waga, na której stajesz, odbierze
Ci gram humorzastej aury, gdyż będę się pilnował przed
Wejściem na czubek twojej ostatniej gamy, opuszczając jeszcze
Bardziej barwę głosu, odpowiadając przydrożnej stokrotce

Większym pochyleniem, w tym antrakcie kulistego zawieszenia,
Kiedy piorun nie może w nic trafić, a ziemia mogąc uciec
Spod nóg, ucieka w głąb ciebie. Znajdą cię przykucniętego w
Nasłuchu, przyszpilonego odruchem wyjazdu, w dziurce od klucza.



Ostatni z omawianych wierszy pochodzi z ostatniego, jak dotąd, opublikowanego tomu wierszy pt. „Bermudzkie historie” (2005). Tytuł tego tomu znaczy dla mnie bardzo wiele. Chodzi o odmalowanie historii zanikania. Każdy wiersz z tej ksiązki jakoś wpisuje się w ten paradygmat, chociażby poprzez, być może tylko na pierwszy rzut oka, sporą enigmatyczność wiedzionego dyskursu. „Wspólna fikcja” pełna jest tego rodzaju miejsc. Ktoś do kogoś coś mówi, jakby chciał go znaleźć, wytropić lub po prostu przywołać, mówi jakby też zwracał się do siebie, jakby to mówienie miało by być dowodem na istnienie. Ale próby te raczej skazane są na porażkę niż powodzenie, gdyż poczucie zanikania i zatracenia jest aż nadto obecne, nieznośne i dokuczliwe. Stąd nieco dramatyczna końcówka, pojawiająca się jakby niepostrzeżenie, ale tym bardziej gorzka, gdyż jakoś niepokoi owe „Znajdą cię”. No cóż, im więcej chcemy zachować, tym bardziej w tym przepadamy.
Maciej Melecki „Zawsze wszędzie indziej” (Wybór wierszy z lat 1995 – 2005), Wydawnictwo Portret, Olsztyn, 2008. ”artPAPIER” jest patronem medialnym wyboru wierszy Macieja Meleckiego z lat 1995 – 2005 „Zawsze wszędzie indziej”.
KONKURS Wśród osób, które do 25 grudnia 2008 prześlą na adres mailowy redakcji redakcja@artpapier.com prawidłową odpowiedź na pytanie:
z którego tomu wierszy Macieja Meleckiego pochodzi wiersz: „zniechęcony zaglądam do szoferek kierowców”?, rozlosujemy pięć, ufundowanych przez wydawnictwo Portret egzemplarzy tomiku „Zawsze wszędzie indziej”. W temacie maila prosimy wpisać: Konkurs. .