ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (122) / 2009

Przemysław Olczak,

HOLLYWODZKIE AMINACJE Z MANUFAKTURY BILLA PLYMPTONA

A A A
Można powiedzieć, że jest przedstawicielem hollywoodzkiego kina, choć nigdy nie został „wchłonięty” przez amerykański system producencki. Od ponad trzydziestu lat tworzy kino autorskie. Jest twórcą niezależnym: sam rysuje, produkuje i dystrybuuje swoje filmy. Rysowana animacja, choć niedoskonała, jest według niego „ludzka”; mówi o sobie, że nie znosi odhumanizowanej, komputerowej kreacji. Zaczynał od rysowania krótkich historyjek dla znanych czasopism: „Vogue’a” i „The New York Times’a”, później tworzył komiksy; naturalną kontynuacją jego zainteresowań stała się animacja. I to jej całkowicie się poświęcił.

Na twórczość Billa Plymptona składają się krótkie etiudy, filmy reklamowe, teledyski oraz pełnometrażowe produkcje – w sumie 48 obrazów. Doskonały zmysł obserwacji pozwolił reżyserowi na przedstawienie w ramach animowanych opowieści amerykańskiej obyczajowości. Przerysowane, wyolbrzymione, wzbogacone o czarny humor, absurd, groteskę i seks, jego historyjki stały się wielowymiarowymi, postmodernistycznymi obrazami społeczeństwa amerykańskiego.

Krótkie formy Plymptona to przede wszystkim zabawa z widzem, co doskonale widać w dziełach takich jak „25 sposobów na rzucenie palenia” (1989), „Jak całować” (1989), „Jak kochać się z kobietą” (1995). Poparte surowym, precyzyjnym komentarzem, mogłyby się one stać filmami instruktarzowymi, gdyby nie fakt, że wypowiadane w nich słowa są w przewrotny, absurdalny sposób puentowane przez obraz. Owe produkcje to rodzaj afabularnych wyliczanek, w których nie jest istotne prowadzenie opowieści, lecz zaskakiwanie widza, uderzanie w niego kolejnym żartem. Jakość owego humoru potrafi osiągnąć najwyższe loty. Momenty, które wydają się mniej śmieszne, zawsze są wzmacniane zręcznym zabiegiem animatorskim. Dzięki temu widz ma wrażenie oglądania czegoś niezwykle lekkiego, czy też – jak powiedziałby twórca – „ludzkiego”. Poprzez świadome potknięcia fabularne i dzięki potężnej rysowniczej erudycji Plympton zyskuje zaufanie widza, który może całkowicie poddać się oglądanej historii. Intensywność zmieniających się form i dynamika narracji pozwalają nawet na momenty nieuwagi – nawet jeżeli widz coś przeoczy, to i tak nie ma to żadnego znaczenia dla opowiadanej historii, film mknie dalej, liczy się tylko czas teraźniejszy.

Środki, jakimi dysponuje Plympton, są również imponujące. Jego „wnikliwa” kamera potrafi w przeciągu sekund sfotografować w planie ogólnym wnętrze ciała bohatera, by w końcu, „wychodząc” przez nos, zwrócić się w kierunku jego twarzy i śledzić zachodzące na niej zmiany. Twórca „High Hair” (2004) traktuje ciało jak elastyczną materię, dla której nie ma żadnych ograniczeń poza wyobraźnią samego twórcy, dlatego twarz w każdej chwili może przeistoczyć się w rekina, żelazko lub po prostu stracić nos na rzecz ust. Poetyka filmów Billa Plymptona nawiązuje do starego amerykańskiego komiksu noir. Rozedrgana, mało precyzyjna kreska, pastelowe, ciepłe kolory oraz minimalistyczne kadry, oczyszczone ze wszelkich zbędnych przedmiotów, to znak rozpoznawczy plymptonowskiej animacji, tak jak nawiązywanie do adorowanej przez twórcę stylistyki lat sześćdziesiątych.

Filmy średnio i pełnometrażowe Plymptona są hołdem dla Hollywoodu. Autor nawiązuje w nich do kina noir („Shuteye Hotel”), musicalu („The Tune”) czy komedii gotyckiej („High Hair”). Wysokobudżetowe produkcje Billa Plymptona, w których powstaniu uczestniczą gwiazdy światowego formatu (jednej z postaci filmu „High Hair” głosu użyczał David Carradine, w najnowszej produkcji „Idioci i Anioły” są wykorzystywane piosenki Toma Waitsa), przestają być filmami dla wąskiego grona entuzjastów animacji, stając się konkurencją dla produkcji spod znaku wytwórni Disney Pixar.