ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (122) / 2009

Marta Lisok, Erwina Ziomkowska,

FUNNY GAMES

A A A
Marta Lisok: Studiowałaś malarstwo w katowickiej ASP. Czym zajmowałaś się zanim zaczęłaś działania z papierowymi rulonami?

Erwina Ziomkowska: Podczas studiów przeszłam długą drogę poszukiwań warsztatowo- formalnych, co w rezultacie doprowadziło do punktu zwrotnego, gdzie „poszerzenie”, którego tak szukałam, paradoksalnie znalazłam w ograniczeniach. I tak etapami rezygnowałam najpierw z faktury, na rzecz płaskich monochromatycznych prac (naruszonych jedynie niewielkimi defektami), aż po obrazy porzucające kolor, na rzecz bieli i problemów świetlnych, doprowadzając moje wypowiedzi w rejony subtelnego niuansu.

Marta Lisok: Nakłuwasz płaszczyzny papieru aż do momentu, w którym przypominają sito albo płótno. Skąd zainteresowanie papierem?

Erwina Ziomkowska: W odróżnieniu od płótna, papier posiada cały szereg ograniczeń. Technicznie jest dużo bardziej nietrwały, podatny na wszelkie odkształcenia. Skupiając się na restrykcjach i ograniczeniach miałam wrażenie, że osiągnę prawdę, taką toporną, bez upiększeń. Żadnego udawania, miało być monotonnie, a przez to prawdziwie. Miałam silną motywację zrozumienia tzw. „cudu stworzenia”, który już u swych podstaw naznaczony jest postępującą destrukcją. Interesował mnie absurd sprzężonej relacji tworzenie – niszczenie. W tej ambiwalencji jest przecież coś z sadystycznej podniety, dewiacji zakładającej wyrafinowaną rozrywkę, opartą o reguły destrukcji.

W takim rozumieniu właściwości papieru: niepełność i nietrwałość, nabrały wartości samej w sobie. Dodatkowo podobał mi się fakt zdewaluowanego znaczenia materii (papieru) pozbawionej estymy przynależnej innym środkom artystycznym

Marta Lisok: Określasz swoje prace jako „zaburzenia”. Jak mogą być one definiowane?

Erwina Ziomkowska: W odniesieniu do rulonów, zaburzenie, jako rodzaj nienaturalnego zakłócenia, który uniemożliwia prawidłowe funkcjonowanie, ma swoje odzwierciedlenie w odwróceniu właściwości i przeznaczenia wykorzystanej materii. A to z kolei staje się podstawą do uaktywnienia znaczeń normalnie niewystępujących, bądź niezauważalnych. Wykorzystany przeze mnie papier to materia o pewnych standardowo określonych właściwościach, które pod wpływem ingerencji, uległy bezpowrotnemu przekształceniu. Nagle materia, która w świadomości funkcjonuje jako coś gładkiego, o pewnej sztywności i wytrzymałości, przejęła własności przynależne zupełnie innemu przedmiotowi, przypominając bardziej tkaninę. Wewnętrzna struktura uległa tak silnemu przedefiniowaniu, że papier stał się tworem wynaturzonym, dalekim od wyobrażeń i nadanych mu funkcji. W tej niedoskonałości jest jednak coś pociągającego, co w pewnym sensie stanowi o jej wyjątkowości. To taki rodzaj ułomności, który staje się atutem. Wyobraź sobie dotykasz papieru a tu niespodziewanie masz uczucie, jakby był to materiał. Widząc przedmiot odruchowo jesteśmy przyzwyczajeni do definiowania go na podstawie posiadanych informacji, dlatego też ta zmiana właściwości jest rodzajem przewrotnej gry z zastaną strukturą świadomości naszego postrzegania.

Marta Lisok: Twoje prace powstają podczas długotrwałego procesu nakłuwania. Dlaczego wybrałaś właśnie taki sposób ingerencji?

Erwina Ziomkowska: Nakłucie pojawiło się przypadkiem, w związku z innymi działaniami, w pewnym momencie po prostu je dostrzegłam w sposób wyabstrahowany, coś jak przebłysk świadomości. Z tego powstał szereg kompozycyjnie przemyślanych prac, których jedyną funkcją stało się pogłębienie i tak już silnej frustracji. Co w rezultacie sprowokowało radykalizację działań, doprowadzając mnie do podjęcia decyzji o odrzuceniu formy na rzecz samej czynności nakłuwania.

Zanim powstały rulony, przez jakiś czas szukałam sposobu na oddanie idei przemiany, wynikającej z niezwykłej prostoty działania, które dopiero w momencie powtórzenia, zyskałoby siłę. Jednak, podjęte próby z narzędziami, które wykorzystywałam w rysunku i malarstwie, były niezadowalające. Przeszkadzała mi obcość śladów, ich kolor i złożoność wynikająca ze sposobu użytkowania narzędzi. Potrzebowałam czegoś dużo prostszego, co na etapie działania odda klarowny, czysty, pozbawiony zindywidualizowania akt ingerencji. Chciałam prostoty, ale takiej, która nie byłaby pozbawiona intensywności, chodziło o przekształcenie wewnętrznej struktury w sposób zintegrowany z materią.

Potrzeba autentyczności, sprawiła, że podjęłam decyzję o wykorzystaniu narzędzi „niezmutowanych” (bez dodatkowych udogodnień, przyspieszających proces) czyli takich, które zostawiają pojedynczy ślad. Chciałam przez to podkreślić ważność jednostkowego gestu, który nabrał tu znaczenia symbolicznego. Ingerencja w przestrzeń stała się zatem rodzajem nienaturalnie czystej inicjacji, wprowadzającej materię w proces zmian.

Marta Lisok: Monotonny proces nakłuwania pociąga za sobą kwestie obsesyjnego powtarzania jednej czynności. Czy istotny jest dla Ciebie efekt końcowy czy samo powstawanie?

Erwina Ziomkowska: Proces powstawania prac to rodzaj kontraktu długoterminowego, gdzie, nic do końca nie jest określone, ani czas pracy, ani efekty. Z racji faktu, że lubię działania totalne, a więc takie które angażują mnie całkowicie, podjęłam się zadania trudnego, bo wymagającego poświęcenia, bez żadnej gwarancji rezultatów. Proces ten przebiegał normalnie, o ile udawało mi się odrzucić myślenie całościowe, na rzecz samego działania (w sensie tu i teraz), w tych momentach wszystko szło wspaniale. Pochylając się nad papierem długim na szerokość pokoju, starałam się skupiać jedynie na małym fragmencie bieli który lądował mi przed oczami. No i zaczynało się… Jeden dzień takiej roboty, w istocie oznaczał moment w którym możliwe jest odzyskanie świadomości własnego ciała. Co wynikało z prostego faktu, iż po kilku godzinach monotonnego działania, po prostu nie sposób nie wiedzieć, że się je posiada. Nogi drętwieją, a ręce i plecy sprawiają ból z początku trudny do wytrzymania. Ciało jednak ma niesamowite mechanizmy przystosowawcze, więc po jakimś czasie, można wyjść poza cierpienie, nie odczuwając go, aż tak dotkliwie.

Przy takich trudnościach, satysfakcję sprawia, każdy nawet najmniejszy fragment, który się pokona. Jednak, po kilku godzinach gdy wstajesz i widzisz, że ogrom zmagań i wysiłku to zaledwie nic nieznaczący punkt w ujęciu całości, zaczyna się zwątpienie. Im dłużej pracowałam nad papierem, tym panika i niepokój stawały się silniejsze, w którymś momencie pojawia się taka bariera ochronna, która każe przestać, no ale już wtedy przestać nie sposób. Zaczyna się więc lawirowanie na granicy psychicznej stabilności. Początkowo oczyszczająca i wyciszająca praca, przechodzi w rejon przeżyć ekstremalnych. Duże znaczenie ma przy tym przekroczenie momentu wytrzymałości papieru na rzecz destrukcji. W momencie w którym rzeczywistość się zaciera, zabawa w sztukę zaczyna być niebezpieczna.

Marta Lisok: Czy tworzenie „rulonów” jest dla Ciebie procesem terapeutycznym?

Erwina Ziomkowska: Praca nad rulonami, jest działaniem trudnym, specyficznym, zawierającym pewną dwubiegunowość. Ta ambiwalencja sprawia, że przechodzisz pewien proces samowtajemniczenia. Taki miks stanów ekstremalnych, od faktycznego wyciszenia, po stan zmęczenia i niemocy, kiedy łapie cię bezradność, aż po niechęć i autoagresję. Z takiej bezsilności, pojawia się poczucie krzywdy, rodzaj samookaleczenia, które mimo że cię wyniszcza, wyżera od środka, jest paradoksalnie stałą. Podchodząc do tworzenia w sposób radykalnie intensywny, w którymś momencie zdajesz sobie sprawę, że odwrotu nie będzie.

Marta Lisok: Z jakim odbiorem spotykają się Twoje prace? Czy rulony zmuszają odbiorcę do dotyku?

Erwina Ziomkowska: Moje prace spotykają się z niezwykle skrajnymi reakcjami. Ogólnie to dla mnie dość interesujące doświadczenie, gdy coś tak hermetycznego, trudnego w odbiorze, właściwie mało atrakcyjnego wywołuje jakieś reakcje, nie mówiąc już o kontrowersjach. Ich żywy odbiór, to coś co cały czas mnie jeszcze zastanawia i szokuje. Kiedy powstawały zastanawiałam się, czy w ogóle kiedykolwiek pokażę je publicznie, z racji faktu, iż mają one wymiar niezwykle osobisty. Dość istotny jest przy tym fakt, iż siła ich oddziaływania ma ścisły związek ze świadomością sposobu, w jaki one powstają. Pod wpływem informacji ich odbiór radykalnie się zmienia, prowokując nowe płaszczyzny rozumienia. Bez teoretycznego wyjaśnienia, ograniczają widza jedynie do estetycznych skojarzeń, przedmiotu nie do końca zdefiniowanego.

Marta Lisok: Czy są one punktem wyjścia dla dalszych eksperymentów z formą? Czy zamierzasz kontynuować ten pomysł?

Erwina Ziomkowska: Podjęta przeze mnie strategia minimalnego działania, dalej jest mi bliska. Nieprzerwanie towarzyszy mi potrzeba opowiadania historii nie do końca jednoznacznych, takich zakurzonych, trochę hermetycznych, wyizolowanych, a przez to niepozwalających dostrzec się od razu.

Co do rulonów to po pewnym czasie przyszedł taki moment niezadowolenia, kiedy wszystkie niedoskonałości wychodzą na powierzchnię. To sprawiło, że zaczęłam szukać sposobu na wyklarowanie idei w oparciu o niedawne doświadczenia. Obecnie pracuję nad czymś, co w pewnym sensie jest kontynuacją tematu, ale taką, która skupia się dużo bardziej na idei absurdu, zaniku i rozumowych ograniczeń. Jeżeli, chodzi o kontynuowanie nakłuwania, to w sensie wizualnego powielenia raczej nie nastąpi, natomiast cała warstwa znaczeń pośrednich, jak powtarzalność, prostota gestu, czy też przemiana, cały czas są moją obsesją.
Ogólnie odnoszę wrażenie, że w jakimś sensie nieprzerwanie opowiadam tę samą historię, a to co się zmienia to tylko sposób podejścia i obrazowania, który dojrzewa wraz ze mną.
Erwina Ziomkowska „Przemiany”. 5 grudnia 2008, Otwarta Pracownia, Kraków.