ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (123) / 2009

Dorota Mieszek,

LEKSYKON TAKŻE DRAMATU

A A A
Z tak zwanych opowieści z ław szkolnych początków istnienia Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST, których systematycznie wysłuchuję, wynika, że Hanna Baltyn już wtedy była chodzącą encyklopedią, mózgiem, laureatką humanistycznych olimpiad, omnibusem nie do pokonania. Podobno znała odpowiedzi na te wszystkie pytania, o których studenci profesorów Korzeniewskiego i Koeniga śnili w swoich przedegzaminacyjnych koszmarach (weźmy takie pytanie, które profesor Koenig zaadresował do swojego krnąbrnego studenta: „Czy Pan mógłby nam powiedzieć, co w kieszeni miał Hetman?”). Z takiej sytuacji potrafiła uratować znajomość z Hanną Baltyn. Podobno telefon do Hani działał na zasadzie „telefonu do przyjaciela”, który ratował życie, kiedy zawodziło wszystko: własny intelekt, dyplom magistra nauk humanistycznych, przewertowanie półki z encyklopediami. Bowiem Hania (wtedy jeszcze Baltyn, obecnie Baltyn-Karpińska) znała zawsze odpowiedź i nigdy się nie myliła. Tak było i ja, po przeczytaniu „Iskier leksykonu dramatu”, święcie w to wierzę.

Biblią dla studentów uczelni artystycznych jest Marczak. Skrót ten należy czytać: Stanisław Marczak-Oborski „Iskier Przewodnik Teatralny”. Żadna z tragedii Szekspira, żaden z teatralnych esejów Kotta nie cieszy się taką estymą i popularnością wśród studentów pierwszych lat reżyserii jak ów poręczny gabarytowo tom. Moje wydanie, z roku 1971 (pierwsze wydanie pochodzi z początku lat 60.), przejęte od jednego z absolwentów Wydziału Reżyserii, wskazuje, że sypiano wtedy nie tylko z „Antropologią strukturalną”, z którą zasypiała Irena, bohaterka „Polowania na muchy” Andrzeja Wajdy, ale także z Marczakiem. Myślę, że „Iskier leksykon dramatu” zrobi podobną karierę.

Prawdopodobnie ulubiona studentka profesora Koeniga otrzymała od swojego mentora prezent w postaci „Wstępu”. W swoim ostatnim opublikowanym tekście Jerzy Koenig jest błyskotliwy, konkretny, krytyczny i refleksyjny. Chociaż może trochę zbyt nieufny, kiedy pisze: „To nie jest książka do czytania, książka, od której nie można się oderwać”. Dla mnie pozycja ta skutecznie przeciwstawia się obu opiniom Koeniga. Ale to przecież drobnostka. Zestawia Koenig czytelniczą zaciekłość autorki z maksymalistycznym podejściem Dejmka, który połykał teksty dramatyczne na śniadanie (podobno czytał pięć tekstów dziennie, odpoczywając w główne święta kościelne) i deklarował, że w sześć lat przeczytał wszystko, co człowiek teatru przeczytać powinien, aby za takiego się uważać. Śmiem twierdzić, że przez ponad trzydzieści lat swojej kariery (teatrologa, krytyka, historyka teatru, pisarza teatralnego, komentatora, eseisty, tłumacza, teatromana) Hanna Baltyn-Karpińska przeczytała więcej i wciąż czyta. Tekst Koeniga jest też kwintesencją pisarstwa autorki i forpocztą tego, co zaczyna się już na następnej stronie i trwa, od Abramowa-Newerly zaczynając na Żeromskim kończąc, przez stron trzysta trzydzieści dziewięć, nie licząc bibliografii.

Struktura jest klarowna: ponad trzysta pięćdziesiąt dramatów zostało opisanych z uwzględnieniem informacji o oryginalnym tytule, dacie pierwszego wydania w Polsce, dacie polskiej premiery i nazwisku tłumacza, następnie przypisanych swoim autorom, a ci alfabetycznie uszeregowani w leksykon. Treść główna opatrzona jest wstępem autorki i Jerzego Koeniga, bibliografią oraz indeksem dramatów. Bibliografia, prawdopodobnie ze względów objętościowych, ograniczona zostaje do głównych wydawnictw słownikowo-encyklopedycznych.

Książka ta jest także zwycięstwem nad rządami hipertekstu i epoką Wikipedii. Żadna z edycji owej pseudoenyklopedii nie dostarczy tej wiedzy, która zebrana została w „Leksykonie”. Przy czym osoba autorki jest gwarancją prawdziwości zawartych w nim informacji, dat, faktów, szczegółów, podczas gdy rzetelność Wikipedii pozostawia wiele do życzenia. Teksty encyklopedyczne, słowniki, leksykony uważa się za struktury hipertekstowe. Tak jak w Internecie, możliwe jest „surfowanie”, czyli swobodne przemieszczanie się od jednej jednostki tekstowej do kolejnej, bez kierunku, bez związków przyczynowo-skutkowych między kolejnymi linkami, często bez celu; podobnie encyklopedie pozwalają, poprzez system odnośników (hiperłączy) i alinearną, achronologiczną strukturę tekstu, na lekturę dla samej lektury, czytelnicze perpetuum mobile. W przypadku „Iskier leksykonu dramatu” każde hasło jest zamkniętą całością – tak zadecydowała autorka. Nie ma przypisów, nie ma odsyłaczy, cytaty kończą się cudzysłowem, nie adresem bibliograficznym. Dlaczego? Bo tak mi się podobało, pewnie odpowiedziałaby Hanna Baltyn-Karpińska – i jest to odpowiedź równie kategoryczna i efektowna, co wybór haseł do Leksykonu. „Mam swoje febliki”, pisze Baltyn-Karpińska we wstępie, a „książka ta, jak każda, nie jest z gumy, tylko z papieru i ma ograniczoną objętość”.

Najprostszy sposób omawiania wydawnictw słownikowo-encyklopedycznych (leksykon to, w skrócie, słownik o charakterze encyklopedycznym) odbywa się przez negację, czyli wypunktowanie tego, co w takiej pozycji się nie znalazło (chociaż, według komentatora, powinno). Szybko w ślad za takim wydawnictwem tworzą się rankingi: pominiętych nazwisk (dlaczego jest X, a nie ma Y, który był pierwszy, ważniejszy, ciekawszy), nieprzytoczonych tytułów (aktywizują się wiekowi badacze i inni pasjonaci twórczości Gombrowicza, Ibsena, Zabłockiego), nierównomiernie rozłożonych akcentów (autorka zbyt dużo uwagi poświęca farsie, co pozostaje ze szkodą dla moralitetów), niespełnionych życzeń (mam nadzieję, że kolejne wydanie „Iskier leksykonu dramatu” uzupełnione zostanie o młody dramat postkolonialny). Przekonanie, że powinno się w takiej pozycji znaleźć wszystko jest tak samo błędne jak uznanie, że leksykon stanowi zbiór wyczerpujący. Wybór haseł jest (zawsze) arbitralny i broni się – ewidentnie ma to miejsce w tym przypadku – osobą i osobowością autorki. Przywołany we wstępie autorki profesor Koenig pisał, że „każda antologia jest ‘zła’, bo albo jest w niej czegoś za dużo, albo za mało, a najczęściej zawiera, nie to co zawierać powinna”.

Książka jest smaczna w czytaniu. Wkrada się fabularność i narracja, dzięki czemu czyta się z ciekawością zaspokojoną przez erudycję autorki, podsycaną frazą dobitną i opiniotwórczą. Odautorskie komentarze do minibiografii ułożonych przez Baltyn-Karpińską to cytaty do zapamiętania. Dotychczas moje ulubione to: spod znaku życiowego fatalizmu – „Bernhard Thomas, 1931-1989. Prozaik, poeta i dramatopisarz austriacki. Urodził się w klasztorze Heerlen w Holandii, był nieślubnym dzieckiem katowanym przez matkę”; z puli ciekawostek, które czasem pozwalają ponownie odczytać dzieło autora: „Horváth Ödön, 1901-1938. (...) Jako przeciwnik narodowego socjalizmu w 1938 wyemigrował do Szwajcarii. W tym samym roku zginął tragicznie w Paryżu (przyjechał tam na rozmowy z hollywoodzkim reżyserem Robertem Siodmakiem), przygnieciony konarem kasztanowca, pod którym schronił się przed burzą”; fakty biograficzne, które w nowym świetle stawiają artystyczny autorytet: „Iredyński Ireneusz (właśc., Ireneusz Kapusto), 1939-1985. W 1966 został skazany na trzy lata więzienia za rzekome usiłowania gwałtu. Odsiedział cały wyrok”. Poza tym gros niezbędnych cytatów, błyskotliwych opisów, celnych komentarzy.

Hanna Baltyn-Karpińska znana jest nie tylko ze swojej wiedzy i ciętego dowcipu, ale także pewnej bezkompromisowości, którą ja wolę nazywać profesjonalizmem. Mogli się przekonać o tym, na przykład, uczestnicy spotkania w Instytucie Teatralnym – w tradycyjnej, podczas takich spotkań, okolicznościowej mowie reprezentujący wydawnictwo Iskry, dziękując autorce za pracę, kurtuazyjnie wspomniał, że łatwo nie było, a nawet bywało trudno. Chociaż, jak dodaje autorka we wstępie „Ten leksykon powstał z inicjatywy Wydawcy”. Efekt rekompensuje skutki ścierania się temperamentów. Na tym samym spotkaniu, prowadząca je profesor Anna Kuligowska-Korzeniewska wspomniała, jak przygotowując się do spotkania, próbowała skonsultować swoje spostrzeżenia po lekturze „Leksykonu” z autorką, wyjaśnić pewne kwestie, które pojawiły się w trakcie lektury. Na swoje pytania, pani profesor usłyszała charakterystyczną już, przytoczoną na wstępie, odpowiedź. Jak uzupełnia Hanna Baltyn-Karpińska we wstępie do swojego „Iskier leksykonu dramatu”: „Uważam zresztą, że każda epoka (jak i każdy autor) ma prawo do własnych wyborów”. Właśnie od wstępu najlepiej zacząć ożywczą lekturę Baltyn.

Czekam na kolejne wydawnictwa autorki.
Hanna Baltyn-Karpińska, „Iskier leksykon dramatu”. Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2008.