ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (124) / 2009

Konrad Ciok,

NIEURODZAJ

A A A
Kto wobec tego sądzi iż jego byt ogranicza się do jego obecnego życia, uważa się za ożywioną nicość: gdyż przed 30 laty był niczym, i za 30 lat będzie znów niczym
– Schopenhauer



Czysty, ukrwiony, z papierosem w ustach,
wszystkie prądy w normie. Pojawiam się w oknie.

Jestem wrażliwy na zapach szpitali - poniżeń i śmierci
koszącej radośnie, na zimno, stal, płacz ze śmiechu,
szarpane wiersze pisane po wyjściu.
Smutne jak egzamin. Straszne jak wodniaki.

Jadam ryż z ryżem, stosuję herbatę.
Śmieję się we śnie, rozbijam o meble.
Tracę wodę, schnę trochę, naskórek mi więdnie.
Płytki iskrzą się dzielnie i spinają czaszkę.

Jest w tym muzyka, jakaś dobra płyta,
co się zacina, lecz zawsze tor chwyta. Budzę się -
wolny od pytań zamieram w strachu.

Nic nie jest czerwone,
(wola jest z cierpienia).
śnieg stopniał na czole,
rdza jest tylko szorstka
(rodzę się z przestrachu),

Dziś rano przestawiano chmury,
stąd ręce na krtani, napuchnięte mięśnie?
Trzy tysiące metrów i nagłe pęknięcie;
ból co nie zna granic. Tuż pod skórą,
pod żebrem, za bramą osierdzia
rozwija się ciąża, która mnie uśmierca.

Ciemno, ciemno, ciemno. Wszyscy odchodzą w ciemność.
Istoty puste w pustkę
. Widziałem włosy ułożone tak dobrze,
że rozsupłać je mogła tylko śmierć.
Nie będzie ciemności, bo nie było światła.
Włosy ułożone tak dobrze, że.

I tylko książeczka zdrowia pełna po okładkę tajemnego pisma,
umarłego pisma. Na skroniach blizny, niby malowane,
jęk się wyrywa z odległych przestrzeni.
Donikąd nie idę, znikąd nie przychodzę,
leżąc z cewnikiem tykam wzrokiem sufit.
To nie jest prawdą, że idzie nas dwoje,
zbudzona ziemia – w świetle – jest gdzie indziej,
zaduch ssie powietrze. Ustami zaciśniętymi nie śnię.
Rękoma złożonymi nie śmiem się modlić.

W dobrym miejscu, w cennym ludzkim ciele,
o dobrej godzinie, gdy żółw złowił listek –
Jak mam pisać? Czas nie jest chirurgią na żadne
krwawienie. Owszem, gra w proch jest odwieczna.

Tuż nad ranem obudzony, przecieram oczy -
gdzie patrzeć bym tym nasycone
mógł mieć serce, i trwóg się warować
?
Tak, zawsze znajdzie się jakieś ty,
które potem znika. Nie ciebie się trzymam.
Nie hipnotyzujesz jak kamienie w nerce.

A teraz? Spadł mi potas. Drżę.
(to jest rzecz osobna).
Wiruje głowa, ketonal.
Farmakologia duszy - zielony wybuch
na wszystkich oponach – kolory –
fałszywe zabawki, biją po oczach.

Skoro nie mam siły, by działać świadomie.
Skoro nie mam siły.

Dobry znicz to kapitał,
podobnie jak kwiaty, sztuczne wiązanki, igły tak ostre,
że rysują kamień.

Dwadzieścia jeden lat, dwadzieścia dwa, trzy,
Wspaniała historia – zdjęcie w porcelanie,
maleńki i piękny, a chrzczony w karetce, ach!
Jeszcze nie widzi, jeszcze zaryczany, bez zdjęć,
skąd zdjęcie? Wtedy jest teraz.
(A okna ma wielkie - wieczorem zaciemnia -
to leży, to klęka).

„A chodziło o kilka taktów leniwej muzyki trwożącej przyjezdnych. Kiedy po kilkunastu sekundach stawano i głośnym „dość" dawano do zrozumienia – wniesiono mięso. Do jakiego stopnia pokruszyłaby się ta noc, gdyby nie nagła farsa nieświeżej wołowiny? Otóż to! sztywne, sine byki - padły wśród nadgniłych jabłek. Ludzie, dotknięci tą wizją, rozbiegli się ku oświetlonym nawom ogrodu. Apogeum zduszonych kwileń rozbłysło jak późna gwiazda, dopiero po jakimś czasie pojęto ogrom nonsensu. Większość przyjęła go gwizdem”.

Pomnożyłem się
przez nieskończoność,
lecz ciało
wydziela zgniłe miazmaty.
Robiłem okłady z książek,
choć wolałbym młode piersi.


II
Na tym nie koniec, pod wieczór
myśli rozpuszczają się w kawie. Ostatnia lektura
to esej na wczoraj. Potem skupienia starcza
najwyżej na podróż w miasto, zamówienie piwa
i wertowanie twarzy co ładniejszych kobiet
robiących to samo.

Skąd się biorą długie majowe deszcze?
Po kogo przychodzą rudo-sine wiatry
północno-wschodnie? Czy fotografia,
którą teraz robisz, będzie wyrażać szczęście?


Śmiałość dopisuje tylko bardziej pijanym.
Dziewczyny chwytają ręce uśmiechniętych chłopców
i ciągną do tańca, wirują radośnie,
w powietrzu krąży zapach wilgotnych pach,
całkiem mokrych pachwin. Na ścianach lokalu
barokowy Witkin prezentuje różaną teorię rozkładu,
Aaron Hawks pręży ciała w miłosnym przesłaniu.
Ach, Jocalen Wildenstein coniebądź byłaby wspaniała,
już wiem, gdzie by siadła i z kim by gadała.

III
A tak na marginesie, co powiedział grom?
Jak ostatnia ściana, z okiem utkwionym
nigdzie - co zdarzę powiedzieć, zanim stracę usta?
Wyschnięty do mułu nucę.
Łódź nie odpowiada. Szkielet się rozpada.
Zapraszam głębiej, całkiem, całkiem nisko.

Nie widuj proroków.
Nie sypiaj ze zwierzętami.
Nie wierz, że wiedzę
podają w drukarniach piekielnych.


Ręka sunie po skórze,
zahacza o krostki – jedna
tryska ropą, niektóra
krwią bryzga. Potem
czule wchodzi w wory pod oczami;
we włosy dłoń wciska,
bo w nich pamięć ciała,
i niewiele czuje,
nie tyle, co chciała.

Nie patrz mi w oczy, bo zobaczę siebie.
Wszystko odwrócę by na siebie patrzeć.


Coś bezszelestnego w trzęsawisku ciała.
Wszystko rozdrobnione. Wchodzę
w miejsca nieoczekiwane. Chciałem dobrze.

Nad ranem, na czczo, uczę się wpatrywać.
Nie widzę nic, grube nic bez końca.