ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (125) / 2009

Aleksandra Skiba,

PRZEKLEŃSTWO RÓŻOWEJ WSTĄŻECZKI

A A A
Tak, to już jest, drogie Panie, że na ogół wybitnymi artystami są mężczyźni, a nie kobiety. W tej sytuacji pozostaje nam tylko jedno: zbadać wpływ testosteronu na predyspozycje do tworzenia teatru. Kobiety-artystki żyją w cieniu „różowej wstążeczki”. To taka mała niepozorna pętla, która zaciska się na szyi, przypominając nam o gorsecie kulturowym.

Obecnie rak szyjki macicy ma lepszą promocję niż sztuka tworzona przez kobiety. Zaszczepiono nas „na sztukę”. Tymczasem przydałoby się nam trochę anty-ciał. Tak, dyskredytuje nas samo ciało. Dyskryminacja zaczyna się „na poziomie” mechanizmu zwanego potocznie: „oddawaniem moczu”, jaki narzuca nam natura oraz normy kulturowe. Bo, jak wynika z najnowszych badań, sikanie „na kucki” decyduje o innej percepcji świata, niż „sikanie na stojaka”. Czy mamy w Polsce kobiety-artystki tej miary co Leon Schiller, Konrad Swinarski, Tadeusz Kantor czy Józef Szajna? NIE. Oczywiście, jest wiele kobiet tworzących teatr, ale wszystkie te „przedsięwzięcia” rzadko mają coś wspólnego z totalną, wizyjną i wszechogarniająca sztuką tworzoną przez mężczyzn.

Czasem zdarzy się jakaś zdolna pani scenograf czy kostiumolog, a raczej „scenografka”, „kostiumolożka”, „teatrolożka”. Swoją drogą, czy naprawdę musimy upokarzać się tymi przypominającymi imiona leśnych wróżek, bzdurnymi zdrobnieniami tylko dlatego, żeby udowodnić swoją odrębność od mężczyzn na poziomie językowym? Przecież nosimy nazwiska swoich samców (przynajmniej w wersji oficjalnej). A może kobieta powinna pozostać Muzą? Nie oszukujmy się, panie, które starały się przede wszystkim „leżeć i pachnieć”, były dużo bardziej skuteczne od autorek niemrawej dramaturgii „kobiecej”. Autorytet kobiet w dziedzinie teatru może uratować jedynie udowodnienie teorii, iż Dante była kobietą. I jakby ktoś nie wiedział: Szekspir też była kobietą! Ot i cała tajemnica teatralnej seksMisji.


Czy ktoś w ogóle słyszał o kobietach-dramaturgach? Tak, jak najbardziej. Piszą dwa dramaty i idą na urlop macierzyński. A największe natchnienie przychodzi, kiedy albo rodzimy albo rozwodzimy się. Tematyka kobiecej dramaturgii to najczęściej rozmaite metafory-otwory. Coś, co sprzeda się zawsze, zwłaszcza w czasie feno-menu (czytaj: babo-chłopia) jednej „śpiewającej” panny z „peszkiem” (tj. z meszkiem) pod nosem, która zapragnęła uświadamiać ludzi na siłę. A my i tak wiemy swoje. Ktoś dociekliwy mógłby zapytać: no dobrze, a te wszystkie Pawlikowskie-Jasnorzewskie-Nałkowskie-nóżką-tupiące-o-poranku? To jeszcze jeden dowód na to, że kobiety nie potrafią wznieść się ponad swoje cielesne histerie, a przynajmniej robią to bardzo rzadko. Zygmunt Freud miałby w tej kwestii „używanie”. Jedna Stanisława Przybyszewska się „zdantoniła” (nie mylić z detonacją). Ale przegadane to jakieś i bez polotu. Feministki pytają: dlaczego Honore de Balzac jest uznawany za lepszego artystę niż Georg Sand? Kto tak naprawdę jest lepszy? To zależy, czy do pisania, czy do gotowania rosołu Chopinowi? (bo pularda i tak była za słona). Można tak wymieniać bez końca. To nie przypadek, że więcej utalentowanych kobiet znajdziemy w dziedzinie np. malarstwa, niż teatru. A może kobiety po prostu mają dosyć teatru życia codziennego? Prać albo nie prać – oto jest pytanie.

Aleksandra (z greckiego: „obrończyni mężczyzn”) Skiba