ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (131) / 2009

Aleksandra Skiba,

MECHANICZNE WYCINANKI

A A A
Relacja z warsztatów
Leszek Mądzik otworzył swoją szafę z pomysłami i zaprosił do niej 10 ochotników. Mowa oczywiście o warsztacie artystycznym pt. „Gorset”, który artysta poprowadził w Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach, w ramach Nocy Muzeów (16 maja 2009).

Działania odbywały się gościnnie w galerii 5 na drugim piętrze Górnośląskiego Centrum Kultury. Była to zatem przestrzeń wystawiennicza, a nie teatralna. Trudno zresztą nazwać salę wyłożoną poszarzałymi płytkami PCV przestrzenią typowo teatralną, zwłaszcza, że na jednej ze ścian wisiały fotografie z wydarzeń sportowych, a pod sufitem mrużyła stara lampa (nie było to żadne art déco, raczej post-PRL). Brak odpowiedniego oświetlenia nie nastrajał do przeżyć mistycznych, ale też nie przekreślał „z góry” całego przedsięwzięcia. Wszyscy w napięciu oczekiwali pokazu – w końcu to Mądzik. W centralnej części umownej „sceny” znajdowała się szafa z ukrytym przejściem do innego świata (co w praktyce oznaczało wielką dziurę wyciętą w tylnej ścianie szafy). Z tej otchłani, oddzielonej od widowni czarnymi kotarami wyłaniali się uczestnicy warsztatów, za każdym razem wykonując działania, które nakazał im autor.

Przestrzeń, w której odbywał się warsztat, wypełniał także stół ofiarny (czytaj: kilka stolików ustawionych obok siebie, oklejonych białym papierem), który pod koniec wieczoru uległ niemal całkowitej destrukcji. Należy jednak zastrzec, że nie był to efekt bankietu po spektaklu, ale świadome działanie artystyczne Leszka Mądzika. Pokazy odbywały się na zasadzie improwizacji, ale cały czas pod kontrolą artysty, który zręcznie animował swoich papierowych (ubranych w papierowe kostiumy) aktorów. Właściwie słowo „aktorzy” nie wydaje się tutaj adekwatne, były to raczej mechaniczne wycinanki, które poruszały się zgodnie z wolą reżysera. „Wykrojone”
z różnych rzeczywistości, próbowały nawiązać ze sobą kontakt i stworzyć w ten sposób własny „papierowy” świat. Czasem dotykały się z zaciekawieniem, czasem odpychały się złowrogo. Mimo to, zawsze stanowiły całość, która spontanicznie poddawała się muzyce
i reagowała na nią poprzez ruch. Papierowe kostiumy uległy zniszczeniu. Niby zwykły papier, a jednak trochę szkoda było tych „papierowych kochanków”, którzy spędzili ze sobą tylko jeden wieczór.

Nieodłącznym elementem kostiumów była także maska, która zapewniała komfort bycia-nie-widzianym. Podejmując wątek teorii spojrzenia Jeana-Paula Sartre’a, można określić maskę jako antidotum na niewolę spojrzeń, w którą wtrąca nas inny (drugi człowiek). Z czasem, kiedy minął pierwszy zachwyt nad byciem (nie)widocznym, zrobiło się gorąco i to dosłownie, maska przyrastała do twarzy i „potem” wdzierała się do organizmu. Każda kropla potu (człowieka, maski?) smakowała transgresją. Widocznie tak wchłania się Teatr, a eksperymenty z maską szybko wchodzą w krew i dokonują metafizycznych spustoszeń.