ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (132) / 2009

Janusz Paliwoda, Agnieszka Drotkiewicz,

CZĘSTO ZMIENIAŁAM PERSPEKTYWĘ

A A A
Z Agnieszką Drotkiewicz rozmawia Janusz Paliwoda.
Janusz Paliwoda: Czym różniła się praca nad „Teraz” w porównaniu z tworzeniem poprzednich książek. Łatwiej Ci się ją pisało?

Agnieszka Drotkiewicz: Wydaje mi się, że każdą kolejną książkę pisze się trudniej, bo czuje się coraz większą odpowiedzialność za swoje słowa, bo przeczytało się więcej, etc. Kiedy pisze się pierwszą książkę – ma się wrażenie, że się leci, a potem już wiadomo, jak to może wyglądać z dołu.

J.P.: Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że Twoja debiutancka powieść „Paris London Dachau” była utrzymana w nastroju utworów PJ Harvey, w jakim klimacie jest „Teraz”?

A.D.: To było ponad pięć lat temu, pewnie chodziło mi o tę ekstremalną ekspresję, jaka jest we wczesnych piosenkach PJ Harvey. Moja trzecia książka jest dużo spokojniejsza w środkach wyrazu, tak mi się zdaje. Nie wiem, jaką jest muzyką, ale raczej klasyczną. Słuchałam przy pisaniu dużo Mozarta, zwłaszcza koncertów fortepianowych, jeśli coś z tej wspaniałej harmonii zostało w książce, to dobrze.

J.P.: W jakich miejscach powstawała Twoja nowa powieść i jakich rad najczęściej Ci udzielano? Miało to wpływ na jej ostateczny kształt?

A.D.: Oczywiście że miało, ale to kwestie, o których nie chcę opowiadać. Mogę tylko powiedzieć, że sporo z nią podróżowałam i że to na pewno miało znaczenie, choćby dlatego, że często zmieniałam perspektywę.

J.P.: Twoja bohaterka żyje w „świecie liter”, jest ich zakładniczką. Pisarstwo jest to stan jej umysłu. Pisze nawet wtedy, kiedy nie wykonuje samej czynności pisania. Sądzisz, że wielu jest wśród nas niewolników „liter”?

A.D.: Nie wiem, czy jest wielu. Bo też takie kwantyfikatory: „wielu”, „mało”, są bardzo relatywne. Myślę, że jest pewna grupa zawodowa związana ze słowem, tak samo jak jest grupa zawodowa związana z ciałem czy smakiem, słuchem, dotykiem. I każda z tych prac ma pewnie swoje udręki. Ja akurat myślę głównie słowem i tak się najczęściej komunikuję ze światem.

J.P.: Karolinę Pogorską można określić mianem Emmy Bovary XXI wieku?

A.D.: Emma Bovary wydaje mi się zaskakująco współczesną bohaterką z tego powodu, że jest tak bardzo ofiarą swoich marzeń, swoich pragnień. Żyje w wiecznym „tam i potem” oraz „gdyby tylko”. Karolina, moja bohaterka, nie jest nową Emmą. Ona przegląda się w postaci Emmy, a to co innego.

J.P.: W „Dla mnie to samo” bardzo ważne są odwołania literackie. W najnowszej Twojej powieści nie są one aż tak wyraźne. Uodporniłaś się już na twórczość Simone de Beauvoir czy Houellebecqa?

A.D.: W „Dla mnie to samo” cytaty były częścią formy książki, w końcu jedna z bohaterek jest bibliotekarką. W „Teraz” tego nie potrzebowałam. A co do tych autorów: Simone de Beauvoir faktycznie nie czytałam dawno. Za to Michela Houellebecqa uwielbiam i uważam jego książki za arcydzieła, podobnie jak „Malinę” austriackiej pisarki Ingeborg Bachmann.

J.P.: Znaczna część „Teraz” kręci się wokół jedzenia, konsumpcjonizmu, hipermarketów. Sądzisz, że tak jak Twoi bohaterowie nie mamy szans na ucieczkę z Planety Tesco?

A.D.: Nie przypominam sobie, żeby jakiś pisarz – poza Houellebecqiem właśnie, który w „Możliwości wyspy” opisał neoludzi odżywiających się za pomocą fotosyntezy – wpadł na pomysł, żeby przestać jeść...

J.P.: Fenomenalnie opisujesz zapachy, na przykład ten „podobny do tego, jaki czasem unosi się nad czajnikiem elektrycznym, połączony z zapachem swetra, który musiał schnąć bardzo długo w jakimś zimnym i wilgotnym pomieszczeniu, a ogrzany przez ciało pachnie piwnicą”. Robisz sobie czasami notatki z wrażeń zmysłowych, które Cię zafascynują?

A.D.: Zmysły są podstawą, one określają, co zapamiętujemy z rzeczywistości. Dla mnie, faktycznie, smak i węch są bardzo ważne – zapamiętuję je dość dobrze, czasem przypomina mi się jakieś wrażenie sprzed iluś lat. Czasem oczywiście coś zapisuję.

J.P.: Agnieszka Drotkiewicz to pisarka zajmująca się dziennikarstwem, czy dziennikarka, która bywa pisarką?

A.D.: Użyłabym tu angielskiego słowa „writer”, czyli ktoś, kto pracuje, pisząc. Myślę, że takie sztywne podziały gatunkowe na „powieść”, „esej”, „reportaż” powoli się zacierają i nie należy się nimi bardzo ograniczać. Wojciech Kuczok na przykład nazwał wydany przez „Krytykę Polityczną” wywiad-rzekę z Andrzejem Żuławskim „najdoskonalszą powieścią jaką ostatnio czytał”.

J.P.: Kiedyś za zakładkę służył Ci fragment wycięty z „Domu dziennego, domu nocnego” Olgi Tokarczuk. Jakich teraz zakładek używasz?

A.D.: Często zaginam rogi książek, choć chyba wstyd to przyznać. Nie wiem, czy nadążyłabym z zakładkami. Co tam mam... zaraz zobaczę... Bilety kolejowe, bilety do teatru, rachunki za telefon, pocztówkę z kościoła Św. Agnieszki w Rzymie.

J.P.: „Ja, Karolina Pogorska nigdy nie czekam na resztki. Żądam najlepszego z pierwszej ręki”. Oczekujesz od życia tego samego, co Twoja bohaterka?

A.D.: Jedną z największych przyjemności pisania powieści jest to, że można wkładać w usta bohaterów słowa, pod którymi samemu by się nigdy nie podpisało. Ale też takie, pod którymi by się podpisało. I nie tłumaczyć, które są które.

J.P.: Dziękuję za rozmowę.
Warszawa, 10.06.09 Fot. Katarzyna Krawczyk