ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (133) / 2009

Michał Fundowicz,

SONIC YOUTH

A A A
“The Eternal”. Matador, 2009.
Po pierwszym przesłuchaniu nowego albumu Sonic Youth można pozbyć się złudzeń co do rewolucyjnych zmian w poczynaniach tego kultowego zespołu. Mimo zapewnień nowego wydawcy, przekonującego, iż grupa pozbawiona presji wielkiego koncernu w pełni rozwinęła swoje twórcze możliwości, „The Eternal” przynosi mało odkrywczą kontynuację wątków rozpoczętych jeszcze w Geffen na płycie „Murray Street” (2002).

Bogata, gdyż sięgająca wczesnych lat 80., dyskografia Sonic Youth pełna jest zwrotów estetycznych, które dzieliły słuchaczy na zwolenników bądź przeciwników danego okresu. Wyrosły z radykalnego odłamu rockowej awangardy ruchu no wave, zespół stopniowo przeformułowywał swoją muzyczną wizję. Konwencja poszukującego, noisowego rocka z czasem okrzepła, czego przykładem są nagrania z ostatnich kilku lat. Sonic Youth pożegnali XX wiek i jego kultowych kompozytorów (dwupłytowe wydawnictwo „Goodbye 20th Century” z interpretacjami kompozycji Johna Cage’a, Pauline Oliveros i wielu innych, 1999) oraz wydali genialny, eksperymentalny album „NYC Ghosts & Flowers” (2000), po czym zwrócili się w kierunku bardziej konwencjonalnego grania. Na trzech poprzedzających „The Eternal” pozycjach (nie wliczając nagrań pobocznych projektów) zespół nadal korzysta z dźwiękowych zasobów gitarowych sprzęgów i przesterów, lecz są one raczej estetycznymi ozdobnikami piosenek opartych na schemacie zwrotka - refren. Utwory na albumie „Rather Ripped” (2006) zostały nagrane przy użyciu małej ilości gitar, co pokazuje pewną prawidłowość nowego kierunku grupy. Znani z posiadania ogromnego zbioru sprzętu i ze zmieniania różnie nastrojonych gitar do każdego utworu (na koncertach odpowiednie osoby z obsługi technicznej podają muzykom kolejne instrumenty) eksperymentowanie z brzmieniem i dekonstrukcją form zostawili na swoje niezależne improwizowane projekty, a na regularnych krążkach eksplorują piosenkową rockową formułę.

Słuchając „The Eternal” można odnieść wrażenie, że nagrywając album, Sonic Youth inspirował się… samym Sonic Youth. Sporo tutaj odniesień do wcześniej wypracowanych rozwiązań, zarówno na poziomie konstrukcji poszczególnych utworów jak i konkretnych patentów. W warstwie tekstowej pojawiają się znane motywy, jak choćby bitnikowskie migawki z drogi (utwór „Leaky Lifeboat” został zadedykowany poecie Gregoremu Corso), a nawet dokładnie cytaty z własnych nagrań (w „Calming Snake” powtórzone zostały wersy z „Nevermind [What Was It Anyway]” z „NYC Ghosts & Flowers”). W efekcie słuchaczowi może towarzyszyć uczucie déjà vue. Obcując kolejny raz z albumem można jednak utwierdzić się w przekonaniu, iż grupa potrafi, pomimo wyczerpania rockowej formuły, stworzyć całkiem udane, przebojowe piosenki naznaczone autorskim piętnem. W porównaniu do ostatnich wydawnictw więcej tu mocniejszych, bardziej dynamicznych aranżacji. W kilku miejscach zespół ujawnia nawet swoje glam-rockowe inklinacje, czy to poprzez manierę wokalną Thurstona Moore’a i charakterystyczne chórki (np. w „Thunderclap For Bobby Pyn”), czy poprzez odwołanie do brzmień takich grup jak T. Rex („Anti-Orgasm” ma coś z atmosfery „20th Century Boy”). Mniej tu natomiast rozwlekłych, manierycznych ballad, które od czasów „Murray Street” zespół z upodobaniem umieszcza na kolejnych płytach. Zamiast nich album wieńczy prawdziwa perła, oniryczny „Massage The History” z akustyczną gitarą i śpiewającą inaczej niż zwykle, w bardzo delikatny sposób Kim Gordon.

„The Eternal” pochwalić należy również za znakomitą okładkę z grafiką Johna Fahey’a. Rysunek jest abstrakcyjną wizją odsyłającą do kosmicznych wydarzeń – narodzin (a może śmierci?) gwiazdy lub planety. Sonic Youth dotychczasową twórczością zapewnili już sobie miejsce w galaktyce muzyki niezależnej a najnowszy album, mimo że nie najoryginalniejszy w ich dorobku, potwierdza ich znaczenie i wysoką klasę.