ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (135-136) / 2009

Mikołaj Marcela,

„DR HOUSE”: NO PAIN, NO GAME

A A A
Popkultura i jej produkty na ogół nie stanowią wdzięcznego tematu do analiz dla przedstawicieli świata nauki. Najczęściej są na tyle schematyczne i utrzymane w prawie serii, charakteryzującym ten typ kultury, że potencjalne problemy i pytania przez nie stawiane wydają się banalne i niewarte szczególnego namysłu. W tej perspektywie znamienny jest przypadek bijącego rekordy popularności i wielokrotnie nagradzanego serialu „Dr House”. Kiedy serial adresowany do masowej widowni zyskuje nie tylko wysokie oceny krytyków, ale i doczekuje się debat akademickich na swój temat, mamy do czynienia z sytuacją, która daje do myślenia. Tym bardziej, że tytułowy dr House, sprawca całego zamieszenia, wydaje się podkopywać wszystkie nasze wyobrażenia o typowym, porządnym bohaterze popowych opowieści.

Źródeł sukcesu postaci granej przez Hugh Lauriego najczęściej szuka się z jednej strony w fakcie, że jest ona czymś na wzór naszego odbicia lustrzanego, pewnej esencji kondycji ponowoczesnego podmiotu, który za maską cynizmu ukrywa swój strach przed odpowiedzialnością, jaką niosą ze sobą relacje międzyludzkie, z drugiej zaś w tym, że jest ona czymś wprost przeciwnym: swego rodzaju antyaktorem, demaskatorem i tym, który mówi to, czego nikt inny nie odważyłby się powiedzieć. Jest w niej z pewnością coś sprzecznego – dystans i zamiłowanie do gry, zmieszane z absolutną, miejscami wręcz bolesną szczerością. House łączy w sobie cechy niemożliwe do pogodzenia, zwłaszcza w perspektywie jego zawodu. Ale choć wydaje się wygadanym macho, który nie stroni od seksistowskich uwag (nawet w stosunku do swojej przełożonej), w gruncie rzeczy jest kimś zupełnie innym. Kim zatem jest dr House i z czego to wynika?

Dr Vicodin, The Pain-Killer

House jest ciekawy przez swoją nietypowość. Objawia się to także, a może przede wszystkim, w jego wyglądzie zewnętrznym. Jednym z najwyrazistszych elementów jego image’u jest stylowa laska. Laska ta jest pamiątką po złej diagnozie lekarskiej, która doprowadziła do zawału mięśnia czworogłowego uda. House, pozostający w tym czasie w związku ze Stacy Warner (Sela Ward), decyduje się na operację wszczepienia by-passu, która w przypadku niepowodzenia doprowadzić może do amputacji nogi. Przerażona taką ewentualnością Stacy, wbrew życzeniom swojego ukochanego, zaraz po wprowadzeniu go w stan śpiączki nakazuje wycięcie mięśnia. Po przebudzeniu House nie może wybaczyć Stacy jej decyzji, na skutek czego rozpada się ich związek, a on sam staje się mizoginem. Z powodu wycięcia mięśnia House odczuwa także potworny ból w nodze, który tłumi lekiem na bazie opium o nazwie vicodin. Uzależnienie od środków przeciwbólowych jest cechą, która z pewnością czyni go bohaterem na miarę naszych czasów, ale diagnoza, że jest ono związane przede wszystkim z bólem, jaki promieniuje z jego nogi, nie wydaje się poprawna. W zamierzeniu producentów programu odcinek otwierający całą serię przygód genialnego diagnosty miał nosić tytuł „Everybody Lies” („Wszyscy kłamią”). „Pacjent kłamie” to jedna z głównych maksym życiowych House’a, powtarzana raz za razem w walce z chorobami ukrytymi w ciałach pacjentów. Ale w jednym z odcinków kłamie także House, mówiąc, że choć jest uzależniony od środków przeciwbólowych, to nie są one jego problemem, bo pozwalają mu wykonywać jego robotę dzięki temu, że tłumią ból. Być może problemem nie jest sam vicodin, ale na pewno jest nim to, co tak naprawdę tłumi.

Obok laski i uzależnienia, House’a cechuje także niechęć czy wręcz wrogość do religii i Boga. Jacek Dukaj w jednym ze swoich felietonów pisze, że na tle spętanej kodeksami religii żydowskiej „Bóg chrześcijan to irracjonalny dzikus, co rusz podważający własne zasady gry. Kiedy Mesjasz nadchodzi w «Mistrzu i Małgorzacie» czy (na naszym podwórku) w «Jawnogrzesznicy» Ziemkiewicza, to zstępuje w historię po bałaganiarsku, bez reguł, ba, łamiąc reguły – nie można się nań przygotować, nie można być bezpiecznym; ale z drugiej strony nie trzeba też się lękać automatycznego potępienia za błędy”. Świat religii chrześcijańskiej, w przeciwieństwie do tego, jaki wyłania się ze świętych ksiąg judaizmu, jest nieprzewidywalny i nie-obliczalny. Trudniej w nim o sztywne trzymanie się kodeksów i reguł z nich wynikających, ale też znacznie łatwiej o przebaczenie. Dla lekarza, a zwłaszcza dla takiego jak House, taka perspektywa jest, jeśli nie niedopuszczalna, to na pewno trudna do przyjęcia. Tu być może leżałoby źródło jego wrogości wobec religii.

Ale religia jest czymś więcej. Zygmunt Freud w „Kulturze jako źródle cierpień”, interpretując jeden z aforyzmów Goethego („Kto posiada naukę i sztukę / Ten ma i religię / A kto tych dwóch nie posiada / Ten niech ma religię”), pisze: „W aforyzmie tym z jednej strony przeciwstawia się religię dwóm najwyższym dokonaniom człowieka, z drugiej zaś stwierdza się, że jeśli chodzi o wartość życiową religii i owych dokonań, to jedno warte jest drugiego, czy też jedno może zastępować drugie. Jeśli więc chcemy odciągnąć zwykłego człowieka od wyznawanej przezeń religii, to – wydawałoby się – nie mamy po naszej stronie autorytetu poety. Gwoli przybliżenia się do właściwego odczytania jego maksymy, pójdziemy teraz osobliwą drogą. Ciężko jest znieść jarzmo życia – przynosi nam ono zbyt wiele bólów, rozczarowań, zadań, których nie sposób rozwiązać. Nie możemy tego znieść, nie sięgając po środki odurzające”. Źródłem naszych niedogodności, problemów i cierpienia jest, jak wskazuje na to tytuł pracy Freuda, kultura, a dokładniej – blokowana przez nią zasada przyjemności, czego rezultatem jest ból. Jednym ze środków odurzających, o których pisze austriacki psychoanalityk, mogą być leki oszałamiające, które nie pomogą być może dosłownie zabić bólu, ale uczynią nas niewrażliwymi na jego działanie. Innym jest religia, „opium ludu” – „system doktryn i obietnic, który z jednej strony z pozazdroszczenia godną kompletnością objaśnia (…) zagadkę świata, z drugiej zaś zapewnia (…), że nad (…) życiem czuwać będzie troskliwa Opatrzność, wynagradzająca mu każdy zawód, jakiego dozna w trakcie ziemskiej egzystencji”.

Kluczowym elementem dla religii jest owa troskliwa Opatrzność, która wedle Freuda nie może być inaczej wyobrażona niż pod postacią wywyższonego Ojca. Naiwne wyobrażenia o dobroci tego rodzaju Ojca nie negują tego, że jego istnienie jest niezbędne dla właściwego funkcjonowania kultury. Możemy bowiem tak długo pozwalać sobie na przyjemności, jak długo istnieje zewnętrzny autorytet w postaci Ojca, który umożliwia nam doznawanie rozkoszy w ukryciu przed jego wzrokiem. Freud zauważa, że sytuacja zmienia się radykalnie, kiedy autorytet zostaje zinternalizowany. W tym momencie wzniesione zostaje nad-ja, instancja nieustannie kontrolująca nasze czyny i myśli, karząca nasze wszystkie niepowodzenia. To właśnie nasze zawody i nieumiejętność sprostania wymogom nad-ja paradoksalnie wzmacniają jego władzę: „Dopóki człowiekowi dobrze się wiedzie, dopóty sumienie jest łagodne i pozwala ja na wszelkiego rodzaju postępki; gdy jednak człowieka dotknie jakieś nieszczęście, zagłębia się on w sobie, stwierdza swą grzeszność, zaostrza wymogi sumienia, nakłada na siebie wyrzeczenia i karze się, wyznaczając sobie pokutę”. Właśnie tego rodzaju samobiczujący się człowiek, zasklepiony w samym sobie, wydaje się znakiem naszych czasów. Slavoj Žižek pisze w tym wymiarze o zawieszeniu funkcji ojcowskiej i jej zastąpieniu przez mściwą i irracjonalną instancję macierzyńskiego nad-ja.

Testy DNA, czyli gdzie jest ojciec?

W jednym z odcinków piątej serii House przy pomocy testów DNA potwierdza to, co wiedział już od dawna – John House, wojskowy, do którego bohater żywi nienawiść, między innymi za rzekome wykorzystywanie go w dzieciństwie, nie jest jego biologicznym ojcem. W serialu wyeksponowane zostają trudne relacje bohatera z rodzicami, a właściwie niemal ich brak, pomimo, jak się zdaje, podziwu żywionego przez House’a względem matki. Unikając ojca jak ognia, genialny diagnosta czuje jednocześnie, że zawiódł swoją matkę. Jednak wbrew pozorom również i jej status nie jest wcale oczywisty. W innym z odcinków House nazywa ją „ludzkim wariografem”. W określeniu tym, obok zdecydowanie pozytywnego wydźwięku, czai się coś nieprzyjemnego i demonicznego. Wydaje się, że wszystkie te zaburzenia w stosunkach rodzinnych i niejasności z nich wynikające można umieścić w nieco szerszym kontekście. Tego rodzaju spojrzenie być może pozwoli zobaczyć House’a i jego zachowanie jako efekt ponowoczesnych przemian kulturowo-społecznych.

Žižek, analizując w jednej ze swoich książek kino Alfreda Hitchcocka, zauważa, że można w nim wyróżnić trzy stadia. W trzecim z nich autor lokuje takie filmy, jak „Ptaki” czy „Psychoza”, pisząc, że tym, co łączy te obrazy, jest skupienie się na męskim bohaterze i jego trudnościach z ustanowieniem normalnego życia społecznego i seksualnego. Według Žižka trzy fazy kina Hitchcocka unaoczniają dodatkowo zmiany, jakim poddawana była podmiotowość w dwudziestowiecznym porządku liberalnego kapitalizmu.

W teorii Žižka współczesny podmiot, ten, który znajdowałby się w owym trzecim stadium, jest cyniczny, bo wierzy tylko w pieniądze, władzę i seks. Zmienia się jego podejście do pracy. Nie jest już powołany; zamiast tego postrzega swój zawód jako prowadzenie gry na arenie społecznej. Nie chodzi mu też o żadną wyższą sprawę – celem jest sama gra. Tego rodzaju „patologicznego narcyza” charakteryzuje fakt, że takim rozgrywkom oddaje się wyłącznie zewnętrznie, nie angażując się przy tym wewnętrznie. Biorąc to wszystko pod uwagę, Žižek dochodzi do wniosku, że dzisiejsza podmiotowość jest radykalnie konformistyczna, ponieważ wiąże się z upadkiem metafory ojcowskiej, a więc i Prawa, które zastąpione zostaje szeregiem możliwości. Zamiast silnej figury ojca zjawia się mściwa instancja macierzyńskiego nad-ja, która „nie zabrania rozkoszy, lecz – przeciwnie – narzuca ją i karze społeczne niepowodzenie o wiele surowiej, mianowicie nieznośnym i autodestrukcyjnym lękiem”.

W innym miejscu, odnosząc się do Lacanowskiej maksymy, według której „jeśli Boga nie ma, wtedy nic już nie jest dozwolone”, Žižek pisze: „Nowoczesnemu ateiście wydaje się, że Bóg umarł. Nie wie on jednak, że nieświadomie wciąż w niego wierzy. Tym, co charakteryzuje nowoczesność, nie jest już standardowa postać wierzącego, który w tajemnicy skrywa wątpliwości dotyczące swojej wiary i oddaje się transgresyjnym fantazjom. Dziś mamy do czynienia z podmiotem, który, wprost przeciwnie, przedstawia się jako tolerancyjny hedonista oddany poszukiwaniu szczęścia, a jego nieświadomość jest miejscem zakazów. Wyparte zostają nie tyle zakazane pragnienia czy przyjemności, ile same zakazy. Zdanie jeśli Boga nie ma, wszystko jest zabronione oznacza, że im bardziej postrzegasz siebie jako ateistę, tym bardziej twoja nieświadomość zostaje zdominowana przez zakazy, które sabotują twoją rozkosz”. Autor „Wzniosłego obiektu ideologii” przeciwstawia ateistów fundamentalistom, którym wolno wszystko, dlatego że właśnie uważają się za narzędzia woli Boga, dzięki czemu wszystkie ich uczynki będą im odpuszczone.

Zasadniczym skutkiem działania irracjonalnego, niegodziwego i arbitralnego macierzyńskiego nad-ja, jak określa je Žižek, jest utrudnianie „naturalnych” stosunków płciowych, które możliwe są jedynie pod znakiem ojcowskiej metafory. Zamiast tego rodzaju stosunków mamy do czynienia z nadmierną rozkoszą i obsceniczną witalnością. Analizując sposób funkcjonowania tej instancji na przykładzie „Ptaków” Hitchcocka, słoweński filozof dodaje: „Tym zaś, czego dotyczy bezwyjściowość sytuacji w «Ptakach», jest właśnie położenie współczesnej rodziny amerykańskiej: brak ojcowskiego ideału ja powoduje regres prawa ku okrutnemu macierzyńskiemu nad-ja, urzeczywistniając się w rozkoszy seksualnej”.

I czy taki nie jest House, traktując pracę nie jako powołanie do ratowania życia, ale jako grę w rozwiązywanie łamigłówek, uzależniając zainteresowanie danym przypadkiem nie od stopnia zagrożenia życia, ale od tego, czy jest dla niego dość interesujący? Schowany za ciętą ripostą, wulgarnymi żartami i publicznym rozkoszowaniem się tym, co nie powinno być obiektem tego rodzaju przyjemności, a przy tym nieustannie skryty i znerwicowany, niezdolny do ustanowienia jakiejkolwiek relacji, nie mówiąc już o długotrwałym związku z kobietą? W jednym z odcinków dr Chase (Jesse Spencer) pyta: „Jakbyś się czuł, gdybym zaczął się wtrącać w twoje życie osobiste?” – House odpowiada: „Nie cierpiałbym tego. Dlatego przezornie go nie mam”. Być może dzieje się tak, ponieważ jego życie osobiste, wbrew luzackiemu i konfrontacyjnemu wizerunkowi publicznemu, uniemożliwione jest nieświadomą siecią zakazów, która sabotuje wszystkie jego poczynania. W tej perspektywie charakterystyczne dla niego wyrzeczenie się relacji ze swoim domniemanym ojcem i niechęć do Boga są ze sobą powiązane. Znów przychodzi na myśl Lacanowska teza, że wyparcie i powrót wypartego to jeden proces. Nieobecność ojca dosłownie i symbolicznie powoduje, że odrzucenie Boga równa się jego powrotowi w nieświadomości w postaci nad-ja. Ostentacyjna, wręcz nadmierna wrogość wobec religii mogłaby sugerować, że paradoksalnie House jej właśnie pożąda, ale jednocześnie jest ona dla niego zupełnie niedostępna…

Kobieca histeria

Na koniec jeszcze jedno pytanie: dlaczego kobiety tak chętnie oglądają serial i fantazjują o genialnym diagnostyku? Jedną z oczywistych odpowiedzi jest jego wygląd. Ale szukając innych rozwiązań, obok specyficznego „niegrzecznego” sposobu bycia, można wymienić także jego niezwykłą i nieomylną zdolność diagnozowania tego, co niediagnozowalne. Czy ta popularność wśród żeńskiej części publiczności wynika z tego, że zdystansowany i niedostępny dla nikogo House potrafi odkryć najskrytsze tajemnice ciała, które w wielu feministycznych ujęciach występuje dla kobiet w funkcji indentyfikacyjnej? Czy w tym przypadku nie mielibyśmy do czynienia z wariantem fantazji o Mistrzu, który potrafi dotrzeć do odpowiedzi na pytanie o to, kim tak naprawdę jestem? Bez wątpienia również wspomniane na początku „rozdarcie” House’a ma swoje znaczenie. Mimo męskiego wizerunku, wiele jego działań cechuje podejście bardziej kobiece: zmienność, wielokierunkowość czy chaotyczność, zaś samo rozwiązanie diagnostycznej zagadki częściej wydaje się kwestią intuicji czy nagłego olśnienia niż wytężonej pracy analitycznej.

Na ciekawy aspekt tej swoistej kobiecej histerii na punkcie House’a zwróciła uwagę Gina Bellafante w „The New York Times”. Autorka pisze o amatorskich filmikach umieszczanych w serwisie YouTube przez fanów serialu, które podejmują temat trudnych relacji diagnosty z jego przełożoną, Lisą Cuddy (Lisa Edelstein). W części tych filmów fabrykuje się nowe wątki fabuły serialu, skupione głównie na zbliżeniu dwojga bohaterów. Bellafante pisze o czasochłonnych i dziwacznych fantazjach, jakim poddają się kobiety na całym świecie, oddające się marzeniom o związku House’a i Cuddy, które jednak nigdy prawdopodobnie nie zostaną zrealizowane przez producentów serialu, nieustannie wylewających kubeł zimnej wody na ckliwe serca widzów. Temat serialowych związków między głównymi bohaterami wymagałby oczywiście osobnego omówienia, ale już teraz założyć możemy, że akurat w przypadku House’a mamy do czynienia nie tyle ze złą wolą producentów, co raczej w pewnym sensie ze strukturalną koniecznością. Geniusz bohatera nierozerwalnie połączony jest z niemożnością budowania jakichkolwiek relacji, ponieważ to ona zapewnia niezbędny dystans i brak zaangażowania, które pomagają zdiagnozować i dostrzec to, czego wszyscy inni „normalni” lekarze nie zdołali. Zresztą, idąc tropem jednego z ulubionych powiedzeń House’a, możemy stwierdzić: „No pain, no game”…
„Dr House” („House, M.D.”). Reż.: Bryan Singer, Greg Yaitanes i in. Scen.: Joel Anderson Thompson, Sara B. Cooper i in. Obsada: Hugh Laurie, Lisa Edelstein, Jennifer Morrison, Omar Epps, Jesse Spencer. Gatunek: serial. USA 2004-2009.