ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (135-136) / 2009

Maciej Woźniak,

TRUPOSZ Z KIELISZKIEM WINA

A A A
Iggy Pop „Préliminaires”, EMI Music 2009.
Trawestując bohatera „Możliwości wyspy”, Iggy Pop mógłby powiedzieć o sobie, że jest ostatnim człowiekiem swojego pokolenia, który jest w stanie zrobić ze swoją muzyką coś innego. Może nie aż takim ostatnim (jeśli pamiętać np. o ostatniej płycie Dylana), ale widok podstarzałych rockowych gwiazd, zagapionych w lustra dawnej chwały, często budzi zażenowanie. Przeczytawszy Houellebecqa (zachwycony wokalista zwierza się w wywiadach, że „książka jest o śmierci, seksie, końcu rasy ludzkiej i innych zabawnych rzeczach”), Iggy postanowił dać wyraz swojej miłości do kultury francuskiej, no i miał okazję rozwinąć myśl zawartą w klasycznym szlagworcie „I wanna be your dog”, bo część narracji w książce – a więc i na inspirowanej nią płycie – jest prowadzona przez psa.

Projekt jest ryzykowny (w końcu wokalista zdobył uznanie w latach 70., rzucając się na potłuczone butelki i polewając rany gorącym woskiem), co potwierdza już początek płyty, z zaśpiewanym w manierze Leonarda Cohena standardem „Les Feuilles Mortes” i jakby wziętą z późnych płyt Nicka Cave’a sentymentalną balladą „I Want To Go To The Beach”. Nawet w porównaniu z wydanym 10 lat temu, stonowanym i dyskretnym albumem „Avenue B”, nowa płyta Popa zaskakuje gładkim i efektownym brzmieniem (nasyconym elektroniką, ale i partiami klarnetu czy trąbki), nawiązującym do nowoorleańskiego jazzu, muzyki wodewilowej, country i klasycznej piosenki francuskiej. Całość przywodzi na myśl soundtrack do wyimaginowanego filmu sprzed co najmniej pół wieku. Iggy’emu zdarzały się podobne ekstrawagancje (a to zaśpiewał „TV Screen” u Gorana Bregovičia, a to wykonał w duecie z Françoise Hardy niefrasobliwe „I’ll Be Seeing You”, a to wraz z grupą Teddybears kpił z buntowniczej pozy w autoszyderczym songu „I’m A Punkrocker”), ale do tak radykalnego, zakrojonego na całą płytę, zakwestionowania swojego wizerunku „estradowego zwierzaka” jak dotąd się nie posunął. W dodatku zdarzyło mu się ostatnio napomknąć o znudzeniu „gównianą muzyką graną przez idiotów na gitarach”, w czym nie należy dopatrywać się od razu nawrócenia na sztukę wysoką i literaturę piękną (Houellebecq to jeszcze nie Proust, nawet bardzo jeszcze nie), ale można widzieć kolejną pożyteczną prowokację. Choćby wobec inżynierów Mamoniów słuchających w kółko rockowego łojenia.

Kiedy 40 lat temu Iggy Pop nagrywał pierwszy album z The Stooges, wodził dziko zakochanym wzrokiem za Nico, która poczęstowała go twardymi narkotykami, podczas koncertów opluwał i lżył publiczność, tnąc się po ciele nożem, niewiele wskazywało na to, że dożyje choćby do trzydziestki (zresztą po niej i tak nie wolno nikomu wierzyć). Tymczasem nie dość, że podwoił ten wynik – w dużej mierze dzięki wsparciu jednego ze swych największych fanów, czyli Davida Bowiego – to od początku lat 90. zaczął gościć w studiach nagraniowych co najmniej tak często jak wcześniej w klinikach odwykowych i regularnie wydawać płyty. Jako ojciec chrzestny punk rocka cierpliwie niósł na barkach wizerunek gniewnej ikony, ale wydany w 1999 roku osobisty w wyrazie album „Avenue B” był wymownym znakiem, że obowiązki obowiązkami, a życie życiem. Co prawda „Préliminares” przekonuje najbardziej w tych fragmentach, gdzie Iggy nie wyrzeka się rockowego temperamentu i szorstkich manier (np. w „King Of The Dogs” o mocno Waitsowskim sznycie albo w motorycznym, surowo przebojowym „Je Sais Que Tu Sais”), ale nawet w tak niespodziewanych repertuarze, jak jazzowe (i cokolwiek przesłodzone aranżacyjnie) „Les Feuilles Mortes” Kosmy i Preverta czy bossa nova „How Insensitive” Jobima, wypada całkiem naturalnie, bez wrażenia napinania się. Obraz na okładce, z eleganckim truposzem pijącym wino naprzeciw kształtnej niewiasty, ładnie wprowadza w nastrój płyty i jej – powiedzmy szumnie – przesłanie. Iggy, weteran artystycznych, narkotykowych i seksualnych eskapad, jest niewątpliwie wiarygodny, wykonując kawałki w rodzaju „Nice To Be Dead” czy „He’s Dead / She’s Alive”. Jeden z francuskich klasyków, parnasista Leconte de Lisle pisał: „A ty, Śmierci, ty, w którą znów się wszystko zmieni, Przyjmij, boską swą dziatwę na gwiaździste łono, Uwolnij nas od czasu, od cyfr, od przestrzeni I oddaj wielką ciszę, życiem zakłóconą”, zaś 150 lat później truposz w czarnym garniturze ujmuje to samo zwięźlej: „Miło jest być martwym, fajnie jest być w pod ziemią, wolnym od przykrych odgłosów życia”.

Kusi, by„Préliminares” tłumaczyć jako „gra wstępna”, chociaż to w ogóle określenie wszelkich czynności wstępnych czy eliminacji. Iggy – po latach spędzonych na etacie rockowego brutalisty – poniekąd odzyskuje startą z naskórka wrażliwość. Oto wydrążony ludź nawraca się na uroki świata. Decyduje się zakosztować innych rozkoszy i rodzajów muzyki. Z kilku kompozycji przebija tak zaskakujące ciepło, serdeczność i czułość, że narrator na płycie mógłby powtórzyć za narratorem u Houellebecqa: „Zapewne byłem ostatnim człowiekiem swojego pokolenia, który kochał siebie wystarczająco niewiele, aby pokochać kogoś innego.”