ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (135-136) / 2009

Agnieszka Nęcka,

POŻYTEK Z POP-U-LARNOŚCI

A A A
Pożytek z POP-u?
Uczestnikom redakcyjnej sondy "artPAPIERU" zadaliśmy trzy pytania, licząc, że ich ogólność pozwoli naświetlić zjawisko prozy popularnej z wielu stron, z wielu odmiennych punktów widzenia. Skupiliśmy się na następujących zagadnieniach:

1. W jakim stopniu proza popularna jest obecnie ważnym zjawiskiem artystycz- nym /społecznym /komunikacyjnym, szczególnie na tle innych dziedzin popkultury?

2. Jak kształtuje się relacja między współczesną literaturą popularną i wysokoartystyczną?

3. Jakie miejsce literatura popularna zajmuje/zajmowała w Pani/Pana doświadczeniu czytelniczym?




Powiada się, że współczesna kultura literacka coraz bardziej zaczyna przypominać monolit. Zaburzenie dawnego hierarchicznego porządku, powodujące płynne przechodzenie między sferą „wysokoartystyczną” i popularną sprawia, że różnice między tymi – zdawać by się mogło nieprzystającymi do siebie – obiegami, coraz mocniej się zacierają. Wiadomo, rynek standaryzuje ofertę, zaś zdemonizowany „dominujący dyskurs medialny”, wytwarzając koniunktury, ujednolica gusty i czytelnicze potrzeby. Podobnie rzecz ma się także z prezentowaniem zjawisk w obrębie tych dwóch paradygmatów, których reguły zdają się być podporządkowane jednej niezwykle czytelnej zasadzie: „albo będziesz medialny, albo zginiesz!”. Albo zatem pisarz zatroszczy się o odpowiednio pijarowski blurb na okładce swego dzieła oraz zamieszczenie swojej fotografii wszędzie, gdzie się tylko da, albo może zapomnieć o aurze glamour i skazać się na byt a la Teodor Parnicki. W tym kontekście nie powinno dziwić zachowanie Tadeusza Konwickiego, który przerwał swe milczenie na łamach „Vivy” (Zob. „Ja nie wiem, czy pasuję do »Vivy«! Z Tadeuszem Konwickim rozmawia Anna Koplińska”. „Viva” 2000, nr 19) czy Stanisława Lema, rozprawiającego chętniej na temat AWS, SLD, Balcerowicza i zakupów w hipermarkecie niż o sprawach (wokół)literackich (Zob. „Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski”. Kraków 2000). Stąd również do pomyślenia jest otwarte przyznawanie się do fascynacji prozami Katarzyny Grocholi, Moniki Szwai czy Janusza Leona Wiśniewskiego i przekonywanie o ich wartości artystycznej poprzez analizowanie ich powieści i wpisywanie ich w tzw. ambitne (pseudoakademickie) diagnozy krytycznoliterackie. Dziś nie da się już bowiem ignorować przestrzeni masowej czy udawać, że zajmowanie się kulturą popularną jest zajęciem mało atrakcyjnym poznawczo i nieprzystającym ludziom zajmującym się „poważną” literaturą. Potrzebą nie tyle gry (z) konwencją popularną, co właśnie zaznaczeniem coraz mocniejszej pozycji produkcji spod znaku mass culture chcę tłumaczyć choćby „pakietowe” sprzedawanie powieści, ich ekranizacji oraz e-booków. Przykładem brak zażenowania Magdaleny Miecznickiej pozwalającej na sesję zdjęciową (ze sobą w roli głównej w pozie leżącej na kanapie w krótkiej, mocno wydekoltowanej, różowo-białej sukience, w białych, przykuwających uwagę butach na wysokim obcasie) i filmik reklamowy Wydawnictwa Literackiego (na którym z kolei autorka powieści o wyjątkowo znaczącym, bo nawiązującym do jednego z popularnych seriali telewizyjnych tytule, „Cudownej kariery Magdy M.” spaceruje po ogrodzie z parasolką), czy też nieco wcześniejsze (w czasie) grymaszenie Wojciecha Kuczoka na łamach „Dziennika” na nieprzychylność, jaką recenzenci zechcieli obdarzyć jego – lokującą się bardziej w obrębie tzw. literatury niskoartystycznej aniżeli w przestrzeniach wyższych lotów – „Senność”.

Z powodu wybicia się na niepodległość popu nie doszło jednakże do odwrócenia hierarchii. Poza obniżeniem standardów i rozmyciem się (czy też „zluzowaniem”) kryteriów wartościujących, stała się rzecz paradoksalna: pojawiła się swoiście pojmowana przestrzeń wolności objawiającej się swobodną możliwością postawienia na różnorodność. W konsekwencji tego okazało się, że pisarze poszukują czegoś ponad królujące w paradygmacie masowym gatunki. Najpopularniejsze wśród nich konwencje: romansu i kryminału, nie wydają się być już wystarczające do tego, by zadowolić „pożeraczy” fabuł. Dość wspomnieć „Uwikłanie” Zygmunta Miłoszewskiego, które „rozsadzając” od wewnątrz intrygę kryminalną, pozwala na niekonwencjonalne opowiedzenie historii dotyczącej odkrywania rodzinnych sekretów. Czy należące już do tzw. klasyki „przekroczeń” paradygmatu miłosnego: „Oksanę” Włodzimierza Odojewskiego lub „Siłę odpychania” Cezarego Michalskiego, w których wątek romansowy jest jedynie swoistym wehikułem, ramą czy też tłem, na jakim tematyzuje się tzw. trudne sprawy. Przykłady tego typu strategii pisarskich można by mnożyć. Tym, co powinno cieszyć, jest przekonanie, że współcześnie pod pozorem konstruowania narracji „łatwych, lekkich i przyjemnych” przemyca się sprawy ważkie (bowiem wpisujące się w aktualne debaty społeczno-polityczno-gospodarcze), zaś prozaikom – wbrew powszechnie panującemu poglądowi – nie zależy jedynie na nawiązaniu bezkompromisowego porozumienia z szeroką (niewybredną) publicznością czytającą.

Pop – wzbudzając nieustanne kontrowersje – podlega ciągłym zmianom. Chciałabym wierzyć, że na lepsze, że bilans zysków i strat będzie się lokował po stronie tych pierwszych. Być może stanie się tak, że „popularne” przestanie nam się kojarzyć z czymś „gorszym”, a po prostu z czymś „innym”...