ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (137) / 2009

Aleksandra Skiba,

TEATR OBJAZDOWY IM. RYŚKA RIEDLA

A A A
Jeszcze do niedawna Śląsk mógł poszczycić się Tyskim Festiwalem im. Ryśka Riedla, organizowanym w Tychach-Paprocanach. Tegoroczna XI edycja po raz pierwszy odbyła się Chorzowie. I tak oto z „Tyskiego” został jedynie „Festiwal”. Najwidoczniej organizatorzy obawiali się eksperymentowania z nazwą, wszystko wskazuje jednak na to, że w przyszłości będziemy mieli Chorzowski Festiwal im. Ryśka Riedla. Przemawia za tym fakt, że organizatorzy podpisali trzyletni kontrakt z władzami Chorzowa.

Nie bez powodu obawiano się reakcji fanów, czy wręcz finansowej klapy. O zmianie siedziby Festiwalu było wiadomo na kilka miesięcy wcześniej. Mimo to, fani do końca łudzili się, że wszystko „wróci na swoje miejsce”. Niestety, decyzja okazała się nieuchronna. Ludzie ruszyli na Pola Marsowe, które mimo dumnej nazwy okazały się zwykłym poletkiem ryżowym. Zwłaszcza po intensywnych opadach deszczu, kiedy to pojawiła się wielka rzeka błota i trawy (w dosłownym znaczeniu, proszę nie doszukiwać się aluzji). Uczestników Festiwalu powitały reklamy większe niż w latach poprzednich. Scenografię uzupełniały ogromnych rozmiarów balony z nazwami sponsorów, ustawione po bokach sceny. W ubiegłym roku Marek Piekarczyk z TSA apelował ze sceny o to, aby reklamy piwa nie przesłoniły idei Festiwalu. Niestety, stało się inaczej. Nie pomogły tłumaczenia prowadzącego, który wykrzykiwał, że przecież „liczą się ludzie, a nie jakieś tam jezioro”. Pewnie tak, ale sentyment do tyskiego jeziora z sinicami i atmosfery, jaka panowała w Paprocanach pozostanie.

Czy tegoroczny Festiwal można uznać za udany? Tak, w końcu tłum skandujący od czasu do czasu: „PA-PRO-CANY!”, „PA-PRO-CANY!” dawno przestał mieć znaczenie. Liczy się tylko forsa. Jeśli dziesiątą Muzą jest Film i Kino, a jedenastą Telewizja i Internet, to trzynastą Muzą najwyraźniej stała się Komercja. Festiwal to kwestia przetargów, a nie idei. Nic dziwnego, że wieczory pełne ambitnej muzyki odbywały się wśród kramów z kiczowatymi kapeluszami „w stylu Ryśka”. Uwaga, podaję ciekawostkę dla fanów: tydzień później na odpuście przy Bazylice Najświętszej Maryi Panny Anielskiej w Dąbrowie Górniczej pojawiły się identyczne kapelusze. Festiwal o wiele bardziej przypominał zlot sobowtórów Riedla, niż fanów jego muzyki. Aż dziwne, że sieć sklepów H&M nie wyprodukowała jeszcze kolekcji ubrań i gadżetów zatytułowanej Coco Riedell. Chyba każdy marzy o byciu autsajderem, tj. o tym aby wyróżnić się z tłumu, który zalewa ulice. W każdym razie, miło jest przebrać się czasem w kolorowe ciuszki, kapelusze, rzemyki i poudawać hipisa, a po wszystkim zwinąć manatki, zawiązać krawat pod szyją i wrócić do biura. Ale czy o to chodziło Ryszardowi Riedlowi, gdy śpiewał o byciu sobą? Kto twierdzi, że nie mam racji i uważa się za „niewinnego”, niech pierwszy rzuci… cegłą (koniecznie czerwoną).