ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (137) / 2009

Maciej Woźniak,

ŚPIEWAĆ ZZA PUSTKI

A A A
Różni wykonawcy, „Gajcy”, Galapagos Music 2009.
Trzebaż było 65 lat pustki po Gajcym, by poeta mógł się pojawić nie tylko na nudnych lekcjach w szkole, ale i w radiu czy na półkach w Empiku? Ano może i trzeba, skoro zrządzeniem losu wiersze przedwojennego sympatyka nacjonalistycznej prawicy, tych rozmaitych Falang i ONR-ów, a w czasie wojny redaktora pisma „Sztuka i Naród” (rojącego o panslawizmie i imperialnej roli Polski) śpiewa dziś grono artystów z rockowego podwórka, na którym pełno lewactwa, narodowego luzactwa i gwizdactwa na imponderabilia. Posadzenie Gajcego w szkolnej ławie z Wojciechem Jaruzelskim było pierwszym sygnałem ironii losu, a późniejsze ciemne dzieje, diamenty w lufach karabinów itd., tym bardziej splątały sytuację. Ale oto – jak powiada zadumany szewc – „zanurzony w nocy jak pływak sny rozgarniam palcami na dratwie, a za snami - pustka szczęśliwa, a za pustką - już śpiewać potrafię”.

Można i wypada się żachać, że tym razem wzmiankowane grono artystów poszło co nieco na łatwiznę i projekt nie dość, że ustępuje oryginalnością i siłą wyrazu wcześniejszym podobnym przedsięwzięciom opartym na tekstach Broniewskiego i Witkacego, to jeszcze wydaje się skrojony według sezonowej mody na Powstanie Warszawskie i okoliczności towarzyszące. Mit zawsze łatwiej zszargać (jak Mateusz Pospieszalski szarga Mirona Białoszewskiego) niż uwydatnić (jak to zrobiło Lao Che), a tym bardziej wybrać jakieś trzecie z tych dwojga (jak Foks z Liberą, zapytujący „Co robi łączniczka”). Od mody na martyrologię tak naprawdę wieje grozą dopiero, gdy spojrzeć na poczynania artystów z półki wyżej, poważnych kompozytorów od poważnej muzyki (których nazwisk nie godzi się wymieniać w tekście o rockowych muzykantach), co nie zmienia faktu, że miłe początki (np. subtelność i dyskrecja Agi Zaryan sprzed paru lat) lubią być początkami złego. Przy słuchaniu albumu szybko pojawia się niepokój, że wiersze dobrano nazbyt chaotycznie, zespoły wytypowano z tzw. zmiennym szczęściem, a cały zestaw sklecono na chybcika. Co innego dłubiący przez lata w archiwach nim przystąpili do nagrań muzycy Lao Che, a co innego pochapny pomysł, żeby ten czy ów zespół znalazł sobie coś z Gajcego, dograł do tego kawałek i potem walczmy tym, co mamy. Jeżeli ktoś chciał zdążyć z przygotowaniem wszystkiego jak należy do sierpnia, to podobnie jak 65 lat temu – nie zdążył.

A jednak na przekór powyższemu mam ochotę pobronić tej płyty. „Gajcy” nie bardzo się udał jako całościowe przedsięwzięcie, ale sporo utworów lśni całkiem szlachetnym blaskiem, Muzeum Powstania Warszawskiego dało kolejny dowód, że myśli nieszablonowo i nowocześnie (dyrektor Jan Ołdakowski wyjaśniał przytomnie: „Wybraliśmy Gajcego trochę z przekory, w końcu Baczyńskiego śpiewała Ewa Demarczyk”), no i polskiej muzyce przybył z przeszłości kolejny rasowy tekściarz (w chwili pod tym względem dość katastrofalnej). Najwyższą poprzeczkę, i do tego w stylu podpatrzonym u Białoszewskiego, bierze Lech Janerka w zamykającym płytę, niespełna minutowym kawałku „Święty kucharz od Hipciego”, gdzie tragiczne szyderstwo wiersza uderza tak mocno dzięki lakonicznemu, niby beznamiętnemu wokalowi. Słuchając o świętych przegryzających Chrystusem Narodów, trudno nie pomyśleć, jak niedaleko było już Gajcemu (podobno jest to jego ostatni wiersz, znaleziony przy nim, kiedy nie żył) do otrząśnięcia się z dusznej atmosfery Konfederacji Narodu i jej mesjanistycznych mrzonek, jak niedaleko było już do wolności. Równie wspaniale, choć w całkiem innej tonacji, wypadają dwie piosenki śpiewane przez Karolinę Cichą, aktorkę teatru Gardzienice, które mieszczą się raczej w romantycznej tradycji (słychać to tyleż w lirycznym wokalu i ludowej melodyce, co w zmasowanych, metalowych atakach gitar), intrygując pełnymi śmiałych kontrastów aranżacjami. Szczególnie chwyta za gardło „Miłość bez jutra”, która – rzucę śmiało - wytrzymuje porównanie z klasykami Ewy Demarczyk do wierszy Baczyńskiego. Duże wrażenie robi także rozkojarzona, snująca się jak szorstki opar (sam duch Gajcego?) poetyka Pustek („Wiersz o szukaniu”), huśtawka między delikatnością zwrotek a agresywnie punkowym refrenem u Żywiołaka („Moja mała”) czy bezpretensjonalnie osuwający się w reggae i niemal popową miękkość zespół Kawałek Kulki („Bajka”). Mniej oczywistej jakości jest otwierające płytę, przebojowe, choć nazbyt gładkie „Pytanie” grupy Maleo, sugestywne, lecz trochę niemrawe „O szewcu zadumanym” Pogodno, narastający w gitarowym zgiełku, lecz nazbyt rutynowy „Śpiew murów” Dezertera, ale w sumie wychodzi na to, że utworów chybionych (a za takie mam nie tyle kiepskie, co wyraźnie mijające się z Gajcym, propozycje Fat Belly Family czy NOT) jest naprawdę niewiele. Z czego więc mogła się uzbierać łyżka dziegciu w tej beczce?

O słabości płyty zdecydowała być może rutyna, która nawet u klasowych wykonawców (jak Agressiva 69 , Armia czy Kazik) spowodowała, że słychać ich dobrze, ale słabo słychać Gajcego. 65 lat pustki to spory kawałek, niełatwo akompaniować komuś, kto tak długo nie żyje. A co ważniejsze, niełatwo akompaniować komuś, kto się poetycko hartował w innej rzeczywistości, w atmosferze, o której trochę napomknąłem zaraz na początku. Punkt, dokąd poeta zdążył dojść – co słychać w zamykającym płytę wierszu zaśpiewanym przez Janerkę – dziś bywa punktem wyjścia. Dużo łatwiej byłoby, parafrazując szacowną Noblistkę, napisać: „Panie Gajcy, telefon do pana” niż naprawdę tak do niego zadzwonić, żeby odebrał.