ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (138) / 2009

Arkadiusz Frania,

DŁUGA ROZMOWA MISTRZA DURSKIEGO ZE ŚMIERCIĄ

A A A
O poezji Jacka Durskiego
Książki poetyckie Jacka Durskiego (ur. 1943) „Wiersze” (dalej używam skrótu „W”; Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2004) i „Uderza ziemia” (dalej używam skrótu „UZ”; Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2005) działają niczym paralizator, będący autentycznym przedmiotem (a może dziełem) sztuki: organicznym zespoleniem słowa i materii edytorskiej. Zbiory powstały w okresie erupcji lirycznej, o której autor mówił w wywiadzie udzielonym Maciejowi Meleckiemu i Krzysztofowi Siwczykowi: „W tej chwili obserwuję w sobie proces obsuwania się wielkiej góry wierszy” („Pisarz? Wojownik”, z Jackiem Durskim rozmawiają Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk, „Arkadia” 2003, nr 13-14, s. 308). Jacek Durski został więc przyłapany niemal na gorącym czynie poetyckim (porównajmy daty: wywiadu – 2003, publikacji „Wierszy” – 2004, „Uderza ziemia” – 2005).

Rzeczywistość jest dla twórcy tajemnicą, strefą nieznaną, niebezpieczną, ale pociągającą; ma postać szarady, rebusu oraz chaosu – nieskoordynowanego zbioru atomów wpadających na siebie przypadkiem. Mam wrażenie, że od czasu debiutanckiego tomu Tadeusza Różewicza nic się w poezji nie zmieniło. W Niepokoju został opisany świat zdezintegrowany. Aby żyć w miarę normalnie, człowiek musiał ponazywać rzeczy, najdrobniejsze stany, zjawiska. Przedmiot bez imienia przecież nie istnieje. Także Jacek Durski próbuje ogarnąć, rozeznać byt, ponieważ ten wywołuje lęk, niepewność. Dlatego omawiane wiersze, nasączone tak bardzo metafizycznymi enuncjacjami, dopisują apendyksy do prywatnego podręcznika filozofii, zwłaszcza psychicznej antropologii.

Poeta otwiera Księgę życia i odczytuje z niej całą swoją samotność i zagubienie w teraźniejszości, każdą wyżłobioną głoskę, skoro ma przywrócić istnienie temu, co minęło. Wie bowiem, że pisać to znaczy żyć, choć nie jest to – w jego wydaniu – czyste (ale zdezawuowane już przez wszystkich autorów z rodu poetów przeklętych) życiopisanie, przez co rozumiem translację duchowych treści na język literatury.

Ból istnienia objawia się głównie jako męka twórcza, gdyż dla Jacka Durskiego poezja wydaje się czymś naprawdę poważnym, nośnikiem emocji i nerwów, a nie igraszką i żartem, za którymi kryje się błazenada i hochsztaplerstwo artystyczne. W wywiadzie zamieszczonym na łamach „Arkadii” autor „Wśród krzywych luster” tak określił różnicę między tworzeniem liryków a prozy:
„Po napisaniu wiersza czuję się zmęczony. Męczy mnie to wyzwalanie wiersza. A jednak nie mogę pisania wierszy nazwać pracą, dlatego że nie jestem w stanie niczego tu zaplanować. Nie wiem, co w wierszu będzie się działo. W przypadku prozy jestem w stanie powiedzieć, co będę w najbliższym czasie pisał. Natomiast w przypadku wiersza w ogóle nie wiem, czy on się pojawi. Pisanie wiersza znajduje się bliżej mojej aury emocjonalnej niż witalnej. […] W moim przypadku pisanie wiersza jest najwyższym stanem napięcia duchowego. Jest to czubek góry, jest w tym masę tajemnicy.” („Pisarz? Wojownik”, s. 307, 308)

Poszczególne liryki musiały być więc wyrwane z trzewi duszy: „pasjans z wierszy nie wychodzi / w poprzek zmiażdżeń położony / słowa w skrzepach zatrzymane” (UZ9), „na czarnych kartkach / strach wyzwolony” (UZ8), „czarny wiersz pod głową” (UZ47).

W wierszach Jacka Durskiego niezwykle cienka jest granica między światem widzialnym i niewidzialnym. Autor na kartce białego papieru robi kleksa, plamę, przez którą przenika do innego formatu. Spotykają się tu żywioły psychiczne, energia zmarłych z gasnącymi ciałami:
„Tak dużo zmarłych we mnie.
Liczę od ojca dotykając nocy
czterdzieści osiem cieni
świateł.

I jeszcze Bóg raz żywy raz martwy.” (W54)

Człowiek to zarazem idea i materia („Moje ciało pomieszane / ziemia niebo”, UZ21), czysta energia, aura, potencja i siła, ale też istota złożona, a przy tym zawierająca zmagające się ze sobą cechy diabelskie i anielskie. Pojawia się więc motyw lustra, alter ego, będącego chyba nie zapisem jaźni rozdwojonej, ale pytaniem o los, cel życia. Na antypodach tych rozważań odczytujemy rekwizyty z buduaru i narzędzia codziennej pielęgnacji dla kobiet: „W powietrzu ślady szminki i blask / lusterka” (UZ71). Kontakt z rzeczywistością jest niepełny czy zgoła fałszywy, gdyż w związki interpersonalne wchodzą nie ludzie, lecz symbolizujące ich maski, skrywające zamiary i intencje.

Przestrzeń w poezji Jacka Durskiego staje się rozciągliwa, zmienna, gdyż finguje i mistyfikuje ją umysł podmiotu lirycznego: „energia nowych pierwiastków / czynność boskich liczb / ruch wielki” (UZ50), „Znowu urosła Ziemia / poszerzyły się dna oceanów / z naprężonych skał purpurowe wstęgi” (W47). Zauważmy w tym miejscu, iż tytuł zbioru „Uderza ziemia” to tyle apokaliptyczny reportaż w skali uniwersum na opak (zwykle Błękitna Planeta była w stanie zagrożenia, stała bowiem na trajektorii lotu komety), co zdarzenie intymne, konfrontacja podmiotu ludzkiego ze światem. Cokolwiek to znaczy, ziemia osacza bohatera, narzuca własną quasi-harmonię, a nałożone na siebie dwa różne plany kartograficzne kreują hybrydę przestrzenną, z którą nie zsynchronizuje się najczulszy kompas.

Architektura otoczenia to kosmos, hale i hangary planetarne: „Lecę na Orionis do gwiazdy M” (UZ28) oraz świat, ziemia, miasto, mała przestrzeń salonu, ściany, czaszki zawsze jednak ograniczające jestestwo:
„Zapadam się między brwiami
wciąga pokój w ścianę
z okna spadają kolory
spłynął gruz miasta
krajobrazy z krańca widzialnego” (UZ29).

Docelowym miejscem procesu kurczenia czy uwięzienia bohatera zdaje się być słowo: „W słowach tunel kwantowy / z duchem moim” (UZ29). Wszystkie powyższe zabiegi zniekształcające świadczą o schizofrenicznej siatce współrzędnych, jakimi bohater określa własne położenie: „Za wierszami moja skóra / mapa stara bez kierunku / ze słowami nieznanymi” (UZ8).
Zespolenie kosmogenicznych zapędów podmiotu lirycznego – wziętych chyba wprost z Wielkiej Improwizacji – z herezjami przeciw teorii Kopernika oraz z próbą ogłoszenia własnej teogonii następuje w wyznaniu-majaku:
„Cieniu z czaszki obrzezanej
trawo najwyższa
zachwiej kosmosem
przesuń Ziemię do środka Wszystkiego
bliżej Tajemnicy
Boga” (UZ32)

czy w konstatacji: „cienie białych kości / obracają kosmos / dla Boga” (UZ43). Opis intymnych przestrzeni kobiecych odznacza się kontekstami gwiazd, galaktycznym miracle i panta rhei: „pochwa staje się cudem / zakrzywia świat / wysoko / głos z gwiazdy” (UZ67).

Przeszłość osaczyła podmiot liryczny, zagarnęła trzeźwy stosunek do otoczenia: „nie potrafię być starym / sam z przeszłością” (UZ13). Schizofreniczne oleodruki czasu wdzierają się do umysłu, zatruwają noce jadem złych przeczuć: „Nachyla się ściana z kłami / miażdży mi głowę czarny lampart / upolowany w Azji” (UZ12), „Dzień miesza wskazówkami lęku / noc staje” (UZ13).

Podmiot liryczny dostrzega koniec choćby najbardziej barwnej gonitwy – śmiertelność, a zarazem krótkotrwałość, kruchość wszystkich zjawisk, szczególnie człowieka. Egocentryzm wyparło memento mori. Zwraca uwagę biologiczny charakter wszelkiego trwania i organiczny wymiar nawet martwej natury. Metody opisu cielesności dowodzą zauroczeń Jacka Durskiego szkołą turpizmu oraz średniowiecznymi wizerunkami śmierci i gnijącego ciała. Krzysztof Uniłowski zauważył, iż „autor potrafi przekonać do siebie, gdy zmaga się z grozą śmierci i przeczuciem rozkładu własnego ciała, gdy wadzi się z Bogiem i Diabłem oraz gdy spogląda na scenę współczesnej historii” (W, czwarta stronica okładki).

Znajdujemy cały arsenał i sztafaż anatomiczny, tzn. mięso, kości, ścięgna, mięśnie, gardziele, skrzepy, skórę i robaki: „Porzucam swoje mięso / czarną twarz w srebrnej trumnie” (W15), „Robaki już zaczynają a ja do mięsnego / po kość mocy” (W24), „Biurko z mięsa i krzesło z kości” (UZ8), „Kość szkarłatna z fioletowym ścięgnem” (UZ16), „oczy słabo świecące / zepsuty język / […] mój trup dla żywych poetów” (UZ12), „W oczach ślepe rogi / trzewia zwykłym smrodem” (UZ17), „zaśpiewał w żebrach śmierci chór / zastukał kośćmi w kościach” (UZ24). Metaforyka kostna i piszczelowa, wsparta ogniem, wkrada się do nielicznych pejzaży erotycznych z tomu „Uderza ziemia”:
„Bliskość oczu
spojrzenie do twojego Ogrójca
rozżarza w kościach czarny drut
płoną jamy mężczyzn
każdy piszczel pragnie
dotknąć ogniem ogrodów rozkoszy
palić drzewa tętnic.” (UZ62)

Podmiot dowodzi empatycznych skłonności swojego organizmu, kiedy „czuje się” rodzącą kobietą (żoną): „Zakładam twoje ciało / piersi z mlekiem / brzuch ciężarny” (UZ58). Nawet poprzez erzac życia, pozorną kreację na chwilę przerywa pochód szkieletów. W tym danse macabre czynny udział bierze przyroda: „na wargach czarny liść” (UZ20), „Wypływa trawa z moich stóp / źdźbło nasiąknięte krwią” (UZ21). Natura jest przecież świadkiem psującego się, rozpadającego w nawóz człowieka: „Moja twarz dawno w ziemi / płynie pod trawą” (UZ33).

Co ciekawe, mityng z kostuchą aranżuje poeta na wzór piętnastowiecznej „Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” oraz współczesnej jej wersji „Rozmowy mistrza Mirona ze śmiercią” Mirona Białoszewskiego:
„za dużo tych poematów
wież z piasku
koron z gliny
tego kłamstwa
mówi śmierć do Durskiego” (UZ25)

Dedykacje całości („Moim rodzicom”) i poszczególnych części („Ojcu”, „Matce”) „Uderza ziemia” każą myśleć o tej poetyckiej prezentacji również jako o zapisie czarnego mitu rodzinnego bohatera, tym bardziej iż zjawia się w wierszach także siostra, wuj Teodor (kochanek matki). Epizody z krewnymi daleko odbiegają od obrazków familijnych przed telewizorem w letnie niedzielne popołudnie, gdy czytamy:
Wreszcie jestem bestią
po matce
[...]
Z twarzy paszcza z piersi paszcza
niebezpieczny syn
powleka szczęki stalą.
W gardzielach głowy wujów.” (UZ16)

Ojcem zapewne jest „śnieżny starzec” (UZ24), „błyszczący starzec” (UZ25), który przygląda się umieraniu (sic!) podmiotu lirycznego: „z trumny wieje / prawda syna / jedynego” (UZ24), a nawet wzywa latorośl na swój brzeg. Pojawiające się w powieści „Rok” (Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2003) przeobrażenie Boga Ojca w ojca bohatera – Ignacego, strzelającego szelkami i strofującego syna, że ten nie uczy się matematyki, dowodzi w najgłębszym sensie religijnych skłonności Jacka Durskiego, co wiedzie do kilku miejsc w „Wierszach”:
„Boże!
Nie zabijaj.
Bądź moim ojcem z Jutrosina.
Od zaraz!
To komenda dla Najwyższego
dobre bluźnierstwo.” (W55)

oraz: „Powracam do myśli pierwszych. // Z mózgu dwie macice / rodzą obu Ojców” (W9). Liryk „Jutrosiński wiatrak” ma formę curriculum vitae podmiotu, gdzie – rzecz jasna – życie biegnie po okręgu:
„Koła koła
wycięte z wiatru skrzydła
unoszą cień ojca.
[...]
Cofa się czas
powraca ojciec.
Początek koniec...
Wiatrak...” (W15)

Przejmujące jest „śnienie brata starca” z powracającym wspomnieniem „zabitej kiedyś ogniem” siostry: „płomień utkwił w dziecku / rozpostarł krzyk” (UZ42). Z „Wierszy” wynotuję zapis, który nie wahałbym się określić mianem poetyckiego odpowiednika „Krzyku” Edwarda Muncha:
„Kamień przy kamieniu wykarmiony mięsem
ojca
matki.

Ich krzyk w ciasnych wieżach
z marmuru
białego
czarnego.” (W12)

Bohater sekowany „igłą pamięci” (UZ46) urządza seanse niby-spirytystyczne. Jednocześnie wykuwa w bryle kamiennej własnej przeszłości znane figury, które ożywia, wypełnia gęstą, czerwoną krwią: „Z czarnej rzeźby kontur złoty / odchyla się od kamienia / rysuje postać matki / taniec z wujem Teodorem” (UZ38), „Posąg Teodora świeci jasno” (UZ39).

Jacek Durski przechowuje zatem w sobie: „dziecko wewnętrzne” łakome przeszłości; agresora, niedającego się ujarzmić, co też znalazło swój ślad w powieści „Mariacka” (Wydawnictwo „Książnica”, Katowice 1999, s 165):
„Wyskoczył mi z duszy chłopczyk. Chce na podwórko, tam gdzie nie ma matki, zawiesić się na trzepaku i dyndać. Zagoniłem pragnienie z powrotem pod serce, do słonecznego splotu, «siedź cicho przy innych tęsknotach». Kiedyś napiszę o tobie wierszyk, a może kilka powieści.”

W wersji agresywnej, ciemnej, bo sporządzonej według receptury transcendentnego skrótu, powyższy passus brzmi: „Z ciała matki czarna fala / stoi nad światem. / Pilnuje jej mały chłopiec. / Chce zrozumieć ciemność” (W8).

Znać więc w tych wierszach wrażliwość pozasłowną autora, ściślej malarsko-rzeźbiarską, co nie dziwi, gdyż Jacek Durski to najpierw zdeklarowany człowiek tworzywa plastycznego. Dłuto tego artysty prowadzi poezja misyjna, pełna jednak fantazmatów, choć potrafi on z materiału ciężkiego wyczarować nawet „szelest marmuru” (UZ39).

Ze wszystkich kolorów twórca najczęściej sięga po biel, czerń oraz cień: „Pięści moje / światło ciemność” (UZ38), „z białych igieł krew” (UZ55), „czerń spod czoła / […] / Zwariuję od jasności / przebiałej” (W20). Wyjątkowo ciekawe są oksymorony powołane do rejestracji ontologicznych stężeń i rozterek: „czarność biała w pokoju” (UZ39), „kilo czerni pod białą maską” (UZ13), „cienie białych kości” (UZ43), „Z ognia ognik malejący / w ciemność spada” (UZ28).

Wartości książek poetyckich Jacka Durskiego wykraczają daleko poza warstwę słowną. Paweł Sarna słusznie otworzył tekst „Przestrzenie Jacka Durskiego” („Pobocza” 2003, nr 2) terminem, zwrotem klasyfikującym: „artysta multimedialny”. Manufaktury liryczne „Wiersze” i „Uderza ziemia” to bowiem przykłady liberatury (od łac. liber – księga), lansowanej przez środowisko krakowskiego magazynu „Ha!art” koncepcji „literatury totalnej”, gdzie „tekst i przestrzeń książki stanowią nierozerwalną całość”. Dzieło powinno zatem przemawiać do czytelnika zarówno słowem, jak i materią edytorską, tj. dźwiękiem, semantyką, czystym następstwem słów, ale też ich formą, realizowaną poprzez układ typograficzny (czcionka) i – co równie istotne – materialną płaszczyzną publikacji (kształt okładki, rodzaj i format papieru). Zenon Fajfer w szkicu o znamiennym tytule-proroctwie „liryka, epika, dramat, liberatura” („Od Joyce’a do liberatury”, pod red. Katarzyny Bazarnik, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2002), chcąc zmienić nasze przyzwyczajenia i zabobony w myśleniu o literaturze, nie tylko proponuje wprowadzenie nowej definicji do słownika terminów literackich, ale nawet sygnalizuje powstanie czwartego rodzaju literackiego (zob. także inne szkice Zenona Fajfera: „Liberatura (aneks do słownika terminów literackich)”, „Dekada Literacka” 1999, nr 5/6; „Liberatura czyli literatura totalna (Aneks do ‘Aneksu do «Słownika terminów literackich»’)”, „FA-art” 2001, nr 4). Również Katarzyna Bazarnik lapidarnie ujmuje zjawisko, analizując pracę Michela Butora „Książka jako przedmiot” („«Książka jako przedmiot» Michela Butora czyli o liberaturze przed liberaturą”, [w:] „Od Joyce’a do liberatury...”). Ze współczesnych polskich dzieł powstałych w liberackim Sturm und Drang Periode należy wymienić: Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera: „Oka-leczenie” (2000), „(O)patrzenie” (2003), oraz drugiego z autorów książkę-butelkę „Spoglądając przez ozonową dziurę” (2004).

„Wiersze” i „Uderza ziemia” można śmiało zaliczyć do rzędu książek jako dzieł sztuki, tym bardziej iż autorem projektów okładek, projektu typograficznego i grafik jest sam Jacek Durski, znakomity artysta malarz, rzeźbiarz i grafik właśnie. Obrazy w tych tomach nie tylko posiadają przeznaczenie ilustracyjne wobec logosa, ale przede wszystkim sens komentujący; swoim rozwichrzeniem sygnalizują rzeczywistość wewnętrzną podmiotu, postrzępione wizje ujawniane w poszczególnych wierszach. Niejaką trudność sprawia określenie, kto i do kogo mówi. Zdania, frazy migoczą w jaźni, przenikają się, nakładają, zasłaniają najważniejsze wizerunki, nowe słowa. Przez jasne, emulsyjne w gęstości znaczenia przebijają nieco tylko ciemne smugi. Obrazy rozwijają się dynamicznie, roją się, emanują nowymi skojarzeniami, współistnieją, stąd symultanizm i równoczesność ciągów somnambulicznych. Mamy zatem do czynienia (czytania) z sytuacją lirycznego zawieszenia, filmowego montażu fragmentów podobizn realności. Z dychotomicznej definicji struktura – magma Jacek Durski do określenia bytu wybiera ten drugi klasyfikator. To przecież poezja na wskroś osobista, mgławicowa, rozproszona, nerwicowa, iskrząca się metaforami.

Twórca chyba jednak nie szuka wyjścia, dobrze czuje się ze swoim drapieżnym subiektywizmem, bo tomy „Wiersze” i „Uderza ziemia” nie przerażają, ale porażają czytelnika polifonicznością zjawisk. W indywidualnych kontaktach z napastliwymi kawałkami snu rodzi się jednak coś cenniejszego – przeczucie prawdy. Na przykład w „Uderza ziemia” poeta z każdego liryku posiadającego niejako dwie uzupełniające się wersje, zamieszczone na sąsiadujących stronicach, wybija na dwóch kolejnych ważne fragmenty, zwroty, układając je w nowe konteksty. Wyimki te zostają wpisane w grafiki, co w istocie tworzy kolaż słowno-plastyczny, a jednocześnie sugeruje czytelnikowi słowa-klucze. Zacytujmy więc hasła metafizyczne, przesłania zintegrowane z ilustracjami barwnymi: „Opisać strach” (UZ11), „Lustro mój trup” (UZ15), „Niebezpieczny syn / Powieś mnie daleko” (UZ19), „ziemia niebo” (UZ23), „Za dużo kłamstwa” (UZ27), „Jestem sam” (UZ31), „Rośnij bliżej Boga” (UZ35), „Postać zmarła / z zapachem matki” (UZ41), „Daleko od Boga” (UZ45), „Na pokuszenie syna” (UZ49), „Ruch wielki” (UZ53), „Gwałt zimny” (UZ57), „Brzuch otwiera usta” (UZ61), „Światło z dna” (UZ65), „Głos z gwiazdy” (UZ69), „Anioł jest kobietą” (UZ73).

Poezja przyzwyczaiła nas przede wszystkim do stawiania pytań. Odkąd twórców pozbawiono zdolności wieszczych, profetycznych, odpowiedzi udziela sobie każdy czytelnik na własny nieprzymuszony użytek wewnętrzny. Trzeba jednak pamiętać o tym, że prawdziwa liryka musi wstrząsać. I tomy Jacka Durskiego wstrząsają.