ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (145) / 2010

Łukasz Iwasiński,

KRÓTKO I TREŚCIWIE

A A A
Wybrane nowości krajowego jazzu
Mateusz Kołakowski / Dave Liebman „Live at Jazz Standard, New York”. Fenommedia, 2009.

Wyśmienity duet łączący kultury i pokolenia. Dowodzący zarazem – teoretycznie oczywistej, lecz w praktyce zbyt rzadko realizowanej – tezy, iż formuła jazzowego standardu nie musi oznaczać sztampy, popisywania się ogranymi patentami, lecz może być punktem wyjścia do ze wszech miar twórczych interpretacji. Mateusz Kołakowski to młody (rocznik 1986), szalenie kreatywny rodzimy pianista (będący jednak w cieniu innych wschodzących gwiazd krajowej jazzowej pianistyki); saksofonista Dave Liebman (rocznik 1946) nie wymaga chyba szczególnych rekomendacji (dla porządku – partner Milesa Davisa w latach 1973-74, lider wielu składów, ceniony pedagog). Muzycy bawią się znanymi kompozycjami (m.in. „Nature Boy”, „Body and Soul”, „Footprints”), dekonstruują je czasem u samych fundamentów, krążą wokół tematów, zapętlają się i zacinają. Nie jest to jednak przejaw postmodernistycznego dyskursu prowadzonego z jazzową tradycją, lecz podejście jak najbardziej serio, pozostające w zgodzie z poetyką współczesności, a zarazem indywidualną wrażliwością artystów. Operujący nierzadko ostrym tonem i nieco nerwową ekspresją, ale w pełni zdyscyplinowany sopran Liebmana wyśmienicie splata się z pełną zakrętów, niekiedy silnie zrytmizowaną pianistyką Kołakowskiego. Doskonała płyta firmowana przez kojarzoną przede wszystkim z wydawnictwami braci Olesiów rodzimą oficyną Fenommedia.



Wojtek Mazolewski / Irek Wojtczak / Michał Gos „Freeyo”. Fonografika, 2009.

Rozpoczęta dwie dekady temu yassowa rewolucja otworzyła pole dla potężnej fali improwizowanej muzyki wyrastającej z najróżniejszych tradycji, ale połączonej sprzeciwem wobec zinstytucjonalizowanego krajowego środowiska jazzowego. Dziś nikt już nie mówi o yassie – współcześni młodzi improwizatorzy nie potrzebują etykietek, nie muszą jednoczyć się pod wspólnym szyldem w kampani przeciw jazzowej konserwie. W swobodny, pozbawiony ideologicznego zacięcia, sposób grają swoją muzykę. Z tej wolności korzystają z lepszym lub gorszym skutkiem. Wojtek Mazolewski to bezpośredni spadkobierca wspomnianego nurtu i jeden z jego najgenialniejszych kontnynuatorów. Pochodzący z Gdańska (kluczowego centrum yassu) muzyk zasłynął jako lider Pink Freud, a ostatnio skupia się na swym nowym kwintecie. Freeyo to jego kolejne świeże przedsięwzięcie. Towarzyszy mu w nim ceniony na trójmiejskiej scenie perkusista Michał Gos oraz zdobywający coraz większe uznanie saksofonista Irek Wojtczak. Doskonale zgrane trio, czerpiąc z bogatego arsenału freejazzowych środków, lawiruje między momentami refleksyjnymi, skupionymi; tematami o ludycznym (często klezmerskim) zabarwieniu, a dynamicznymi, rozpędzonymi kanonadami.



100nka & Herb Robertson „Superdesert”. Not Two, 2009.

Ci, którzy znają 100nkę z poprzednich płyt albo koncertów w podstawowym składzie, zapewne będą niniejszą płytą mocno zaskoczeni. Kojarzone z poszukującym, ale bazującym na zwartych groove'ach, graniem trio, tu oddaje się czystej sonorystyce. A w tej podróży śląskiej formacji towarzyszy Herb Robertson – genialny nowojorski trębacz, partner m.in. Tima Berne'a (i wielu innych), szalenie ważna figura downtownowej (i nie tylko) sceny. Kwartet raczy nas pozbawionymi konkretnej struktury barwowymi, bruitystycznymi eksploracjami, rzadziej erupcjami freejazzowej energii, ale jednocześnie momentami bywa na swój sposób poetycki. Ta idea, sięgająca korzeniami eksperymentów rozpoczętych w drugiej połowie lat 60. przez projekty pokroju Music Improvisation Company, dziś już ani nie szokuje, nie daje wyjątkowo odkrywczych rezultatów, jednak wykorzystany tu wachlarz brzmień i środków jest frapujący. W wielu momentach zawiązuje się doprawdy wciągająca akcja, choć czasami muzycy zdają się trochę błądzić. Osobiście uwielbiam uczestniczyć w tego typu sonicznych przygodach na żywo, ale odsłuch ich audio rejestracji dostarcza znacznie mniej emocji. Tak czy owak, takie sesje niewątpliwie poszerzają muzyczną świadomość i wrażliwość brzmieniową – zarówno muzyków, jak i odbiorców. Warto spróbować!