ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (148) / 2010

Bolesław Racięski,

WSZYSTKIE DEMONY SHERLOCKA HOLMESA

A A A
Bezczelny, wygadany, nadzwyczaj wysportowany miłośnik brutalnych walk na pięści, hazardu i podejrzanych napojów. Nieprzystosowany ekscentryk lubujący się w ryzykownych eksperymentach i wymykających się wszelkim normom metodach działania. Oto Sherlock Holmes taki, jakim widzi go w swoim najnowszym filmie Guy Ritchie. Czy jednak angielski reżyser dopuścił się bluźnierstwa, pozwalając na splamienie ohydnymi przywarami największego detektywa wszech czasów? Otóż wręcz przeciwnie – najnowsza filmowa opowieść o przygodach Sherlocka Holmesa przedstawia go w sposób zaskakująco bliski literackiemu pierwowzorowi.

„Trochę dziwak” – Stamford, przyjaciel Watsona, opowiada doktorowi o Holmesie*

Już z kart „Studium w szkarłacie”, pierwszej powieści, w której sir Arthur Conan Doyle przedstawia światu Sherlocka Holmesa, dowiadujemy się, że detektyw jest postacią co najmniej intrygującą. By odkryć, jakie siniaki zostają na ciele po śmierci, nie zawaha się obić kijem leżących w prosektorium zwłok, nowopoznane trucizny ochoczo przetestuje na sobie samym, a ze skrzypiec chętnie wydobywa zarówno melodie najpiękniejszych walców, jak i dźwięki dalekie od jakiejkolwiek harmonii. Z listy „zakresów wiedzy” Sherlocka Holmesa, którą sporządził jego współlokator, a wkrótce i najbliższy towarzysz, doktor Watson, wynika w dodatku, że detektyw doskonale radzi sobie między innymi z boksem i szermierką. Tym bardziej dziwi fakt, że we współczesnej kulturze Sherlock Holmes funkcjonuje przede wszystkim jako nadzwyczaj inteligentny, ale raczej stateczny bohater, przodek wszystkich tych detektywów laborantów, którzy stroniąc od jakichkolwiek ekscesów, skupieni są przede wszystkim na żmudnej pracy analitycznej.

Sherlock Holmes Anno Domini 2009 to mieszanka najbardziej charakterystycznych cech detektywa powieściowego i bohatera na miarę najnowszego kina rozrywkowego. Robert Downey Junior w roli Sherlocka zaskakująco zręcznie łączy cechy typowe dla silnych i niezłomnych bohaterów historii przygodowych z niemal już zapomnianym wizerunkiem Holmesa neurotycznego, złośliwego i zapatrzonego przede wszystkim w siebie. Filmowy detektyw do testów przeróżnych podejrzanych substancji wykorzystuje należącego do Watsona buldoga, z rewolweru strzela we własnym pokoju (tworząc ze śladów po kulach litery VR – Victoria Regina; to jeden z kilku w całym filmie niemal dosłownych cytatów z dzieł Conan Doyle`a), z pasją bada wpływ dźwięku skrzypiec na zachowanie owadów. Oczywiście Guy Ritchie nie jest pierwszym, który decyduje się pokazać tę nietypową stronę osobowości detektywa, bo wśród ogromnej liczby opartych na przygodach Sherlocka filmów i produkcji telewizyjnych znajdziemy i takie, które wyraźnie ją podkreślają. Wymieńmy tu chociażby „Siedmio-procentowy roztwór” Herberta Rossa (1976), w którym Holmes leczy się z kokainowego nałogu (film co prawda powstał jako pastisz, niemniej jednak narkotyczne skłonności jego bohatera zapożyczone zostały wprost z prozy Conan Doyle`a) czy wielki przebój stacji Fox „Dr House” – serial, którego antypatyczny tytułowy bohater aż nazbyt wyraźnie wzorowany jest na postaci Sherlocka Holmesa (ze słynnym detektywem dzieli nawet numer domu).

Jednak zarówno bohater Doyle`a, jak i Ritchiego, choć nie przystosowany do otaczającej go rzeczywistości, z większością jej problemów radzi sobie doskonale – imponuje analitycznym umysłem, nadzwyczajną spostrzegawczością i umiejętnością błyskawicznego łączenia faktów. Nie należy bowiem zapominać, że nawet półnagi, walczący w ringu Sherlock Holmes to jednak ciągle Sherlock Holmes – ten sam, który po resztkach gleby na butach potrafi odgadnąć, w którym z zakamarków Londynu był niedawno ich właściciel.

„Pozwoli pan, że go teraz wtajemniczę w kolejne etapy mego rozumowania” – Holmes do Watsona

W najnowszej odsłonie przygód słynnego detektywa Sherlockowi przyjdzie zmierzyć się z Lordem Blackwoodem (Mark Strong) – demonicznym okultystą, który z pomocą sił piekielnych planuje przejąć władzę nad Anglią. Co prawda Holmesowi i Watsonowi udaje się zapędzić go na szubienicę, jednak czarownik kpi sobie z rzeczy ostatecznych i po niedługim czasie wstaje z grobu. Teraz kroczy ulicami Londynu i wydaje się, że tylko nadzwyczaj racjonalny i niewierzący w magiczne sztuczki Holmes jest w stanie go powstrzymać. Bo i pamiętać należy, że detektyw umysł ma nadzwyczaj ścisły i nie dopuszcza możliwości istnienia mocy nadprzyrodzonych. Conan Doyle podkreśla, że obce są mu nawet wielkie dzieła literackie i filozoficzne, zbyt jest bowiem skupiony na naukach empirycznych. Holmes Guya Ritchiego nie pozwala wmówić sobie, że ma oto do czynienia z mocami tajemnymi i systematycznie odkrywa stricte naukowe podłoże sztuczek swojego adwersarza.

Widzowi jednak nie dane będzie rozwiązywać zagadek równolegle z Sherlockiem. Twórcy filmu postanowili tak skonstruować opowiadanie, by nie sugerować odbiorcom konkretnych rozwiązań danych problemów, a raczej kazać im czekać do finałowych scen, w których Holmes tłumaczy, jak dokonał najważniejszych dla fabuły odkryć. Jest to oczywiście wyraźny ukłon w stronę prozy Conan Doyle`a, który zawsze stawiał czytelnika w pozycji podrzędnej w stosunku do detektywa (poniekąd wynikało to oczywiście z formy pamiętnika Watsona, jaką owa proza przybierała). Utrwalony przez lata schemat zakładał, że rozwiązanie wszelkich zagadek przedstawiał Holmes w czymś na kształt mowy końcowej, a zachwycony Watson (a wraz z nim i czytelnicy) nie mógł wyjść z podziwu nad nadzwyczajnym intelektem detektywa. Ritchie hołduje tej manierze nie tylko w głównym wątku. Model, według którego widz najpierw poznaje wynik, a dopiero potem elementy równania, reżyser zdaje się realizować także w niektórych motywach pobocznych.

Fabuła, jakkolwiek opowiedziana w sposób odbiegający od standardowego przedstawiania następstwa zdarzeń, aktualizuje wszelkie elementy cechujące tradycyjne kino przygodowe. Może dlatego bardziej od kolejnych pojedynków i eksplozji interesują te treści, które niekoniecznie posuwają akcję do przodu. Na czoło wysuwa się tu problem wyprowadzki Watsona z Baker Street 221B. Holmes, jakkolwiek zdaje się nie potrzebować nikogo, bardzo nie chce rozstawać się ze swoim wiernym kompanem. Zwłaszcza że w obliczu nadchodzącego ożenku doktora sprawa Lorda Blackwooda ma być ostatnią, w której rozwiązaniu Watson będzie Sherlockowi towarzyszył. Należy zaznaczyć, że kreujący postać lekarza Jude Law umiejętnie odszedł od wizerunku Watsona przedstawianego przede wszystkim jako nudny i niezdarny dodatek do intelektu Sherlocka. Law przypomniał wojskowe doświadczenia doktora i jego sprawność w posługiwaniu się bronią palną, a do tego pozwolił swojej postaci na zachowanie pewnego dystansu wobec pełnego dziwactw stylu bycia Holmesa. Właśnie dzięki temu uwypukleniu postaci Watsona wzajemne starcia dwóch przyjaciół nabierają wymaganego w takich scenach charakteru. Ich kłótnie i przepychanki są miłą dla widza ozdobą filmu, zwłaszcza gdy Ritchie stylizuje je na typowe kłótnie małżeńskie czy odwołuje się do kwestii znanych z literackiego pierwowzoru (jak na przykład w scenie, w której Watson wypomina Holmesowi, że ten znowu zapomniał rewolweru). Związek detektywa z lekarzem zbudowany jest w oparciu o topos głębokiej męskiej przyjaźni, często poddawany jednak swobodnym wariacjom, sprawiającym, że wzajemne relacje obu bohaterów zbliżają się do granicy dwuznaczności, której jednak nigdy nie przekroczą.

Spokój i porządek racjonalnego oraz zdecydowanie męskiego świata Sherlocka Holmesa zakłóca jednak kobieta. Guy Ritchie wprowadza do swojego filmu postać Irene Adler (Rachel McAdams), znaną z prozy Conan Doyle`a (opowiadanie "Niezwykła kobieta") jako jedna z niewielu osób, którym udało się przechytrzyć genialnego detektywa. U reżysera, inaczej niż u pisarza, Adler nie jest znaną śpiewaczką, a wybitną złodziejką. Z literackim pierwowzorem łączy ją jednak nadzwyczajny spryt, a przede wszystkim – bliżej nieokreślone uczucia, jakie wywołuje w Sherlocku. To właśnie jej przypadnie zadanie wprowadzenia na ekran postaci, która, jak się zdaje, odegra dużą rolę w niewątpliwie będącym już w planach sequelu. Tajemniczy rywal Holmesa jest kolejnym z bohaterów, jacy narodzili się w głowie Conan Doyle`a. Tu wystarczy napisać, iż tytułuje się on profesorem.

„Nie ma nic nowego pod słońcem. Wszystko to już było” – Holmes do Gregsona, policyjnego detektywa

Guy Ritchie już od czasu swojego pełnometrażowego debiutu, „Porachunków” (1999), zdaje się zafascynowany możliwościami kina jako materiału. To, że obraz filmowy jest dla niego przede wszystkim pudełkiem kolorowych klocków, które układać może niemal dowolnie, udowadnia widzom od ponad dziesięciu lat. W konstruowaniu audiowizualnej strony filmu nie ma dla angielskiego reżysera żadnych ograniczeń, pokazywanie często ceni on sobie ponad opowiadanie, wiele razy stawiając widza w obliczu skrajnego niemal nagromadzenia środków obrazowania. Wydawałoby się, że dziewiętnastowieczna historia przedstawiona w „Sherlocku Holmesie” wymagała przyodziania filmu w formę raczej tradycyjną, jednak angielski reżyser, ośmielony być może modnymi dziś mariażami klasyki z nowoczesnością, zdecydował się i tu zastosować charakterystyczne dla siebie chwyty. Odbiorca ma zatem do czynienia z nietypowymi kątami ustawienia kamery, zaskakującym nieraz montażem dźwięku czy niespodziewanym slow motion. Film powstał według wzorów i schematów, jakie Ritchie stosował już wielokrotnie, tu jednak zostały one delikatnie zmodyfikowane na potrzeby ukazania atmosfery epoki. Reżyser nie rezygnuje więc na przykład z okraszania poszczególnych scen dynamiczną muzyką, ale ukochane przez niego rockowe rytmy zastąpione zostają stylizowanymi kompozycjami Hansa Zimmera.

Nie tylko zabiegi czysto formalne pozwalają patrzeć na „Sherlocka Holmesa” poprzez pryzmat całej twórczości Guya Ritchiego. Tak jak w swoich poprzednich filmach, tak i tutaj reżyser eksploruje najmroczniejsze zakamarki swojego ukochanego Londynu, ukazując niejako pierwociny przestępczego środowiska, którego portretowaniem zasłynął. Kolejnym wspólnym mianownikiem dla jego dzieł jest problem zła, które nie ogranicza się do pojedynczych manifestacji, a zawsze kryje się jeszcze gdzieś głębiej, dalej czy wyżej. Tak jak Cegłówka w „Przekręcie” (2000) tłumaczy się z niepowodzeń tajemniczym włodarzom, a Macha w „Revolver” (2005) obawia się niejakiego Golda, tak i Blackwood w obliczu nadchodzącego „Napoleona zbrodni” okazuje się tylko drobnym przestępcą. Poszczególne światy Guya Ritchiego łączy również niechęć ich twórcy do umieszczania w nich postaci kobiecych – we wszystkich wymienionych tu poprzednich filmach reżysera płeć piękna nie występuje niemal w ogóle. W tym względzie wyjątkiem wśród pełnometrażowych dokonań angielskiego filmowca są właściwie tylko „Rejs w nieznane” (z Madonną w roli głównej; 2002) i „Rock`n`Rolla” (2008), w którym pewną rolę w rozwoju fabuły pełni księgowa Stella. Sherlock Holmes co prawda spotyka na swojej drodze wspomnianą już Irene Adler, musi też „zmierzyć się” z narzeczoną Watsona, kobiety te jednak nie są niczym więcej, jak tylko kłopotliwym zaburzeniem rzeczywistości, w jakiej żyje tytułowy bohater. Są groźne i zupełnie niemożliwe do pojęcia. Nienaturalne niczym Blackwood wstający z grobu.

Guy Ritchie, już przez sam fakt opowiadania historii skupionej wokół jednej postaci, uniknął błędu, jaki powtarzał się w jego poprzednich produkcjach – zbytniego namnożenia charakterów, z których żaden nie wydawał się wystarczająco dobrze skonstruowany. Niestety, inne niedoskonałości, do których angielski reżyser zdążył przyzwyczaić swoich widzów, już w „Sherlocku Holmesie” znajdziemy. To opowiedziana w wybuchowej formie, ale bardzo schematyczna w gruncie rzeczy fabuła, a także wyraźny brak pomysłów na wytworzenie napięcia za pomocą środków innych, niż te żywcem wyjęte z wideoklipu. Niemniej jednak należy oddać Ritchiemu honory za to, że nie tylko przywrócił światu jego największego detektywa, ale i sprawił, że Sherlock ma duże szanse sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nim przemysł rozrywkowy XXI wieku.

* Śródtytuły są cytatami z książki sir Arthura Conan Doyle`a „Studium w szkarłacie”, Tower Press, Gdańsk 2000.
„Sherlock Holmes”. Reż.: Guy Ritchie. Scen.: Michael Robert Johnson, Simon Kinberg, Anthony Peckham. Obsada: Robert Downey Jr., Jude Law, Rachel McAdams, Mark Strong. Gatunek: kryminał / przygodowy. Produkcja: Australia / USA / Wielka Brytania, 128 min.