Wojciech Brzoska, Małgorzata Lebda,
W POEZJI JAK W MIŁOŚCI – NIC NA SIŁĘ…
A
A
A
Z Małgorzatą Lebdą rozmawia Wojciech Brzoska
Wojciech Brzoska: Małgosiu, w Twoim tomiku „Tropy”, który ukazał się pod koniec zeszłego roku w Bibliotece Zeszytów Poetyckich dosyć często eksploatujesz figurę chrześcijańskiego „Boga”: „Bóg robi przerębel w niebie lodu odpala gwiazdy i czyści swoje łuski” (wiersz „skrzela”), przywołujesz obrazek Matki Boskiej Fatimskiej (wiersz „diabeł”), cytujesz modlitwy, jednocześnie w przestrzeni wielu Twoich wierszy, mam takie wrażenie, rządzi jednak słowiański bóg Perun, a zabobony, gusła czy noce Kupały mają większą siłę sprawczą, większy wpływ na przyrodę czy ludzi niż tradycyjne modlitwy... Skąd taki rozdźwięk? Albo skąd takie akurat współistnienie?
Małgorzata Lebda: Wojtku, trochę dziwnie się czuję, zazwyczaj to ja jestem po Twojej stronie i zadaję pytania, ale skoro nadszedł takie dzień, że role się zmieniły, to spróbujmy… Słusznie zauważyłeś, że Bóg jest ważnym elementem tego tomiku. Sama nie postrzegam go tutaj jako wyłącznie „chrześcijańskiego Boga”. Chciałam pokazać, jak jego postać jest uniwersalna, jak może być we wszystkim. Nie próbuję go tutaj w żaden sposób definiować. To nierealne. A skąd takie akurat współistnienie? Źródła tego współistnienia doszukiwałabym się w moim wychowaniu. Wychowałam się w małej, sądeckiej wiosce, gdzie to wszystko się przenika, współgra. Do tej pory, kiedy tam wracam, czuję to, czuję magiczną siłę tego miejsca. Jest tam coś jak z Macondo Marqueza. Zarówno chodzi mi o jakiś realizm magiczny i aksjologię baśni, ale też to miejsce długo imitowało mi cały świat… do tej pory rządzi się jakąś wewnętrzną kulturą, prawami, systemem wartości, wreszcie – niestety – też własną biedą i małością. Obok siebie współistniało, współistnieje silne zakorzenione chrześcijaństwo; wszelkie święta kościelne były bardzo rygorystycznie przestrzegane, ale ludzie praktykowali różne zabobony, rytuały z jakichś wierzeń ludowych… Większość tekstów powstała w Żeleźnikowej. Czuję, że tam jest moje źródło, właśnie tam ono bije. Doceniam to tym bardziej, że już od przeszło sześciu lat mieszkam w Krakowie i każdy powrót do domu jest pewnego rodzaj świętem.
W. B.: Na okładce „Tropów” widzimy nienaturalnych rozmiarów wilki, „wychodzące” z obrazu Rafała Borcza. W wierszu „tańczące z wilkami” piszesz (o wilkach? kobietach?): „poznaję niektóre / z nich wywołane z obrazów borcza z pysków cieknie im farba / idą tam gdzie było słowo to znaczy na początek”. Rzadko chyba się zdarza, żeby obraz z okładki książki był jednocześnie jedną z inspiracji do powstania wiersza w niej się znajdującego (bo rozumiem, że tak było?). Przenikanie się świata natury i kultury poprzez ten poetycko-malarski trop jest – mam wrażenie – jeszcze dobitniej przez Ciebie wyartykułowane. W ogóle im dłużej czytam Twoje wiersze, tym bardziej wydają mi się plastyczne. Co o tym sądzisz?
M. L.: Wilki Rafała, faktycznie stały się główną inspiracją do napisania tego tekstu, jest tam też odwołanie do wiersza „Zaślubiłam wilkołaka” ważnej dla mnie poetki Anny Świrszczyńskiej. Pamiętam dzień, kiedy w sali krakowskiej ASP zobaczyłam ten obraz i inne monumentalne obrazy Borcza. Oniemiałam. Był tam wtedy również obecny Rafał, który publicznie powiedział kilka słów o sobie. Było to dla mnie wszystko tak prawdziwe, mocne i niecodzienne, że pomyślałam: „jeśli kiedykolwiek cokolwiek wydam, chcę mieć ten obraz na okładce”. Jakiś czas później napisałam nieśmiałego maila do Rafała z zapytaniem o możliwość wykorzystania obrazu na okładce. Odpowiedź była pozytywna, a nawet entuzjastyczna. Właśnie tu publicznie chciałam serdecznie podziękować Rafałowi za tę bezinteresowną współpracę… W ogóle z całą twórczością Rafała – dziką, nieogarniętą, tajemniczą, która dotyka lęków, mierzy się z nimi, ale i w jakiś sposób oswaja – czuję jakieś wewnętrzne powinowactwo. Chciałabym powiedzieć, że posiadamy podobną wrażliwość, ale to byłby już z mojej strony ogromny komplement dla samej siebie. A czy „Tropy” są plastyczne? Życzyłabym sobie tego bardzo…
W. B.: Teraz pytanie z natury tych „klasycznych”: ulubieni poeci, pisarze..? Do jakich literackich inspiracji byłabyś skłonna się przyznać?
M. L.: Aj, to chyba nie starczy nam miejsca i nas nie opublikują. Jak coś, to się wytnie. Bardzo ważna jest dla mnie wspomniana już Anna Świrszczyńska, szczególnie jej tom „Jestem baba” zrobił na mnie duże wrażenie. Poza tym z naszych polskich, bardziej współczesnych lektur, jednym tchem wymienię: Nowak, Grochowiak, Leśmian, Herbert, Podsiadło, Bonowicz, Dycki, Honet, Majzel, Jarosz, Pułka, Niklasiński…, a z obcej literatury m.in. Poe, O’Hara, Bukowski… Jest tego naprawdę spora litania... Z racji tematu mojej pracy doktorskiej zajmuje mnie teraz szczególnie poezja najmłodsza. Wbrew ogólnemu przekonaniu, dostrzegam w niej wiele ciekawych zjawisk. To prawda, że nie posiadamy „wspólnego wroga”, który mógłby nas jakoś poetycko jednoczyć, tak jak to było w przypadku Nowej Fali czy pokolenia BruLionu, ale wierzę, że wychodzi nam to na plus. Proza... Keret, Marquez, Cortázar, Nahacz, Tokarczuk, Rybowicz… Jeśli się głębiej zastanowię, to jest to trudne pytanie jednak. Mogę prosić o telefon do przyjaciela?
W. B.: Wróćmy jeszcze do Twojej książki…W „Tropach”, tak mi się wydaje, jest sporo skrawków świata, który już odszedł, który trochę wskrzeszasz... Dzieciństwo, dorastanie, magia wsi... A poezja dla Ciebie bardziej ocala czy stwarza? A może jest czymś jeszcze innym?
M. L.: Każdy ma prawo do własnej interpretacji; dla mnie „Tropy” są pewnego rodzaju zatrzymaniem tego, co minęło. W tym sensie poezja ocala tu to, co minione. Czy natomiast przypisywałbym poezji siłę ocalania w stricte Miłoszowym rozumieniu, takim, który „ocala ludzi i narody”? – to raczej nie. Wierzę, że czytanie poezji może nas uwrażliwiać na piękno, rozwijać intelektualnie, emocjonalnie. Trzeba jednak mieć w sobie już jakąś wrażliwość... Dla mnie poezja jest przede wszystkim wielką przygodą estetyczną i intelektualną.
W. B.: Z tego, co wiem, „Tropy” powstały już dosyć dawno temu, sporo czasu czekały na wydanie… Czy w związku z tym zdradzisz, czy masz już może jakieś plany związane z kolejną książką poetycką? Czy widzisz już jej zarys, wstępny kształt? A może właśnie masz teraz poetyckie wakacje, urlop od pisania?
M. L.: Faktycznie, „Tropy” miały swój ostateczny kształt już jakiś czas temu. Praca nad tomikiem, kilkakrotne edytorskie przyglądanie się tekstom w jakiś sposób ostudziły mój zapał do pisania. Na szczęście znakomicie współpracowało mi się z Marcinem Orlińskim, redaktorem tej książki i całej serii „Zeszytów Poetyckich”… Być może potrzebuję czasu, nie chciałabym, żeby na „Tropach” wyczerpała się moja formuła. Prawda jest jednak taka, że dawno nic nowego nie powstało, wypadałoby powiedzieć – niepokojąco dawno, ale myślę, że to może wyjść mi tylko na dobre. Jak w miłości – nic na siłę.
W. B.: Dzięki za rozmowę…
Małgorzata Lebda: Wojtku, trochę dziwnie się czuję, zazwyczaj to ja jestem po Twojej stronie i zadaję pytania, ale skoro nadszedł takie dzień, że role się zmieniły, to spróbujmy… Słusznie zauważyłeś, że Bóg jest ważnym elementem tego tomiku. Sama nie postrzegam go tutaj jako wyłącznie „chrześcijańskiego Boga”. Chciałam pokazać, jak jego postać jest uniwersalna, jak może być we wszystkim. Nie próbuję go tutaj w żaden sposób definiować. To nierealne. A skąd takie akurat współistnienie? Źródła tego współistnienia doszukiwałabym się w moim wychowaniu. Wychowałam się w małej, sądeckiej wiosce, gdzie to wszystko się przenika, współgra. Do tej pory, kiedy tam wracam, czuję to, czuję magiczną siłę tego miejsca. Jest tam coś jak z Macondo Marqueza. Zarówno chodzi mi o jakiś realizm magiczny i aksjologię baśni, ale też to miejsce długo imitowało mi cały świat… do tej pory rządzi się jakąś wewnętrzną kulturą, prawami, systemem wartości, wreszcie – niestety – też własną biedą i małością. Obok siebie współistniało, współistnieje silne zakorzenione chrześcijaństwo; wszelkie święta kościelne były bardzo rygorystycznie przestrzegane, ale ludzie praktykowali różne zabobony, rytuały z jakichś wierzeń ludowych… Większość tekstów powstała w Żeleźnikowej. Czuję, że tam jest moje źródło, właśnie tam ono bije. Doceniam to tym bardziej, że już od przeszło sześciu lat mieszkam w Krakowie i każdy powrót do domu jest pewnego rodzaj świętem.
W. B.: Na okładce „Tropów” widzimy nienaturalnych rozmiarów wilki, „wychodzące” z obrazu Rafała Borcza. W wierszu „tańczące z wilkami” piszesz (o wilkach? kobietach?): „poznaję niektóre / z nich wywołane z obrazów borcza z pysków cieknie im farba / idą tam gdzie było słowo to znaczy na początek”. Rzadko chyba się zdarza, żeby obraz z okładki książki był jednocześnie jedną z inspiracji do powstania wiersza w niej się znajdującego (bo rozumiem, że tak było?). Przenikanie się świata natury i kultury poprzez ten poetycko-malarski trop jest – mam wrażenie – jeszcze dobitniej przez Ciebie wyartykułowane. W ogóle im dłużej czytam Twoje wiersze, tym bardziej wydają mi się plastyczne. Co o tym sądzisz?
M. L.: Wilki Rafała, faktycznie stały się główną inspiracją do napisania tego tekstu, jest tam też odwołanie do wiersza „Zaślubiłam wilkołaka” ważnej dla mnie poetki Anny Świrszczyńskiej. Pamiętam dzień, kiedy w sali krakowskiej ASP zobaczyłam ten obraz i inne monumentalne obrazy Borcza. Oniemiałam. Był tam wtedy również obecny Rafał, który publicznie powiedział kilka słów o sobie. Było to dla mnie wszystko tak prawdziwe, mocne i niecodzienne, że pomyślałam: „jeśli kiedykolwiek cokolwiek wydam, chcę mieć ten obraz na okładce”. Jakiś czas później napisałam nieśmiałego maila do Rafała z zapytaniem o możliwość wykorzystania obrazu na okładce. Odpowiedź była pozytywna, a nawet entuzjastyczna. Właśnie tu publicznie chciałam serdecznie podziękować Rafałowi za tę bezinteresowną współpracę… W ogóle z całą twórczością Rafała – dziką, nieogarniętą, tajemniczą, która dotyka lęków, mierzy się z nimi, ale i w jakiś sposób oswaja – czuję jakieś wewnętrzne powinowactwo. Chciałabym powiedzieć, że posiadamy podobną wrażliwość, ale to byłby już z mojej strony ogromny komplement dla samej siebie. A czy „Tropy” są plastyczne? Życzyłabym sobie tego bardzo…
W. B.: Teraz pytanie z natury tych „klasycznych”: ulubieni poeci, pisarze..? Do jakich literackich inspiracji byłabyś skłonna się przyznać?
M. L.: Aj, to chyba nie starczy nam miejsca i nas nie opublikują. Jak coś, to się wytnie. Bardzo ważna jest dla mnie wspomniana już Anna Świrszczyńska, szczególnie jej tom „Jestem baba” zrobił na mnie duże wrażenie. Poza tym z naszych polskich, bardziej współczesnych lektur, jednym tchem wymienię: Nowak, Grochowiak, Leśmian, Herbert, Podsiadło, Bonowicz, Dycki, Honet, Majzel, Jarosz, Pułka, Niklasiński…, a z obcej literatury m.in. Poe, O’Hara, Bukowski… Jest tego naprawdę spora litania... Z racji tematu mojej pracy doktorskiej zajmuje mnie teraz szczególnie poezja najmłodsza. Wbrew ogólnemu przekonaniu, dostrzegam w niej wiele ciekawych zjawisk. To prawda, że nie posiadamy „wspólnego wroga”, który mógłby nas jakoś poetycko jednoczyć, tak jak to było w przypadku Nowej Fali czy pokolenia BruLionu, ale wierzę, że wychodzi nam to na plus. Proza... Keret, Marquez, Cortázar, Nahacz, Tokarczuk, Rybowicz… Jeśli się głębiej zastanowię, to jest to trudne pytanie jednak. Mogę prosić o telefon do przyjaciela?
W. B.: Wróćmy jeszcze do Twojej książki…W „Tropach”, tak mi się wydaje, jest sporo skrawków świata, który już odszedł, który trochę wskrzeszasz... Dzieciństwo, dorastanie, magia wsi... A poezja dla Ciebie bardziej ocala czy stwarza? A może jest czymś jeszcze innym?
M. L.: Każdy ma prawo do własnej interpretacji; dla mnie „Tropy” są pewnego rodzaju zatrzymaniem tego, co minęło. W tym sensie poezja ocala tu to, co minione. Czy natomiast przypisywałbym poezji siłę ocalania w stricte Miłoszowym rozumieniu, takim, który „ocala ludzi i narody”? – to raczej nie. Wierzę, że czytanie poezji może nas uwrażliwiać na piękno, rozwijać intelektualnie, emocjonalnie. Trzeba jednak mieć w sobie już jakąś wrażliwość... Dla mnie poezja jest przede wszystkim wielką przygodą estetyczną i intelektualną.
W. B.: Z tego, co wiem, „Tropy” powstały już dosyć dawno temu, sporo czasu czekały na wydanie… Czy w związku z tym zdradzisz, czy masz już może jakieś plany związane z kolejną książką poetycką? Czy widzisz już jej zarys, wstępny kształt? A może właśnie masz teraz poetyckie wakacje, urlop od pisania?
M. L.: Faktycznie, „Tropy” miały swój ostateczny kształt już jakiś czas temu. Praca nad tomikiem, kilkakrotne edytorskie przyglądanie się tekstom w jakiś sposób ostudziły mój zapał do pisania. Na szczęście znakomicie współpracowało mi się z Marcinem Orlińskim, redaktorem tej książki i całej serii „Zeszytów Poetyckich”… Być może potrzebuję czasu, nie chciałabym, żeby na „Tropach” wyczerpała się moja formuła. Prawda jest jednak taka, że dawno nic nowego nie powstało, wypadałoby powiedzieć – niepokojąco dawno, ale myślę, że to może wyjść mi tylko na dobre. Jak w miłości – nic na siłę.
W. B.: Dzięki za rozmowę…
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |