
MOC SPRAWCZA OPOWIEŚCI
A
A
A
Książka Rabiha Alameddinego sprawia wrażenie dzieła skończonego, a jednocześnie wiecznie otwartego na potencjalność pojawienia się nowych historii. Jest jak drzewo, które choć wyrosło i dominuje nad otoczeniem, ciągle wypuszcza nowe pędy. Tytuł książki „Hakawati. Mistrz opowieści” wyjaśnia wszystko – będziemy bowiem mieć tu do czynienia z peanem pochwalnym na cześć sztuki opowiadania. Myliłby się jednak ten, kto założyłby, że jedynie do tego sprowadza się ta fascynująca książka urodzonego w Libanie pisarza. Opowieść ma tutaj wiele znaczeń, a z umiejętności przetwarzania świata w słowa rodzi się historia na poły realna, na poły fantastyczna. W przypadku powieści Alameddinego można bowiem mówić i o stylistyce charakterystycznej dla „Księgi tysiąca i jednej nocy”, i o inspiracjach mitologicznych, i o czerpaniu z Biblii, i o umiejętnym łączeniu baśniowości, historyczności czy fikcji, i – wreszcie – o fascynującej sadze rodu, którego losy mają w sobie wszystko to, co kraj, w którym przyszło im wyrastać. Nie bez powodu ów hakawati darzony jest w społeczeństwie wielkim szacunkiem. To dzięki niemu dochodzi do dziedziczenia historii i to on jest odpowiedzialny za ożywienie słowami tego świata, który już nigdy nie powróci. Dzięki perfekcyjnie opanowanej sztuce oratorskiej niemożliwe staje się rzeczywiste – kolejne opowieści każą na nowo bać się, kochać, nienawidzić, walczyć, przegrywać i zwyciężać. Hakawati stoi więc nie tylko na straży historii – tej publicznej i prywatnej, ale też okazuje się fundamentalnym nośnikiem pamięci – to jego umiejętności przyczyniają się do tego, że przeszłość znajduje dla siebie miejsce w teraźniejszości i w przyszłości.
„Na początku najlepszych historii zawsze pojawia się kobieta” (s. 521) – tak brzmi zdanie otwierające jeden z rozdziałów. Mimo że w rolę hakawatiego wcielają się mężczyźni, to kobiety zwykle ich inspirują i to ich historie niosą w sobie siłę, którą zawodowi opowiadacze chcą przekazywać dalej. Warto zwrócić uwagę, iż mamy tu w kilku miejscach dość znaczące odwrócenie ról. Chodzi mi przede wszystkim o baśniową postać Fatimy – która jako niewolnica jest na tyle sprytna, by pomóc swojej pani w sytuacji pozornie bez wyjścia; na tyle inteligentna, by dwudziestu mężczyzn pokonać ich własną bronią; na tyle odważna, by stanąć oko w oko z demonem i swoim urokiem uwieść go tak skutecznie, by zapewnił jej wieczną ochronę przed niebezpieczeństwem. Intrygują też dwaj towarzysze Fatimy, pojawiający się w początkowych partiach książki – chłopiec, obiekt pożądania, i mężczyzna, który by zostać kochankiem tego młodszego, musi uwieść go najpierw słowem, a ma na to siedem dni.
Historie baśniowe, czerpiące obficie z tradycji i historii, mieszają się ze współczesnością. Często są jej uzupełnieniem, obrazowym i metaforycznym dopowiedzeniem. W konsekwencji tak poprowadzonej fabuły mamy do czynienia z rozbudowaną przypowieścią o obowiązkach synowsko-ojcowskich, o prawie do własnych marzeń, o niechęci między dziećmi podsycanej przez dorosłych, o rywalizacji i o tym, że zdarzają się takie chwile, w których samotność jest wręcz namacalna, a konieczność przeciwstawienia się wszystkiemu i wszystkim niemal fizycznie boli. Celebrowanie sztuki opowiadania zamienia się więc także w oswajanie grozy – to, co złe i niepojęte, jest zaklinane słowem. Talent publicznego odtwarzania historii sprawia, że na hakawatim spoczywa ogromna odpowiedzialność – to dzięki niemu słuchający mają możliwość intuicyjnego pojęcia, czym jest czas, i jaka jest jego rola w ich życiu. A dzieje się to wszystko w zwolnionym tempie, jakby w zawieszeniu, w nieco sennej atmosferze. Proces zrozumienia czasu wymaga właśnie… czasu – zdarza się, że hakawati opowiada jedną historię przez dwa tygodnie lub nawet dłużej. Świadkowie tego cichego, a jednocześnie spektakularnego za sprawą sugestywności spektaklu mogą więc nie tylko pojąć, jak ważne jest odpowiednie mówienie, ale i jak liczy się słuchanie.
Opowieść w książce Alameddinego nie tylko pomaga objaśniać świat oraz ilustruje to, co gnębi bohaterów, często zamienia się w morał trudny do przyjęcia, którego akceptacja przychodzi dopiero później i trzeba do niej dojrzeć. Nic więc dziwnego, że hakawati to także ten, który wie więcej, i który zostaje wybrany. Fascynującym opowiadaczem nikt nie staje się z na dzień, sztuki tej nie tylko trzeba się uczyć, ale też trzeba być do niej predestynowanym. Autor tak definiuje ów stan: „Pytasz, kim jest hakawati? Ach, posłuchaj. Hakawati to ten, który opowiada historie, mity i baśnie […]. Gawędziarz, artysta. Ktoś w rodzaju trubadura, człowiek, który zarabia na życie, mamiąc ludzi snuciem opowieści. Podobnie jak słowo hekyayeh (historia, baśń, wiadomość), hakawati pochodzi od libańskiego słowa haki oznaczającego „rozmowę” lub „konwersację”. Sugeruje to, że dla Libańczyków sam akt mówienia jest opowiadaniem historii” (s. 51-51). I faktycznie, swoje opowieści snuje tu prawie każdy. Dzięki historiom wymyślonym i prawdziwym dochodzi do uprawomocnienia istnienia. Opowieść zamienia się więc w deklarację tożsamościową. Nic więc dziwnego, że wyjeżdżający do Ameryki jeden z bohaterów musi na nowo zdefiniować swój język. Dzięki niemu może w ogóle BYĆ.
Alameddine unika moralizowania, choć historii puentowanych dobrą radą jest tutaj mnóstwo. Zarówno postaci współczesne, potencjalnie rzeczywiste, jak i te wymyślone niosą w sobie naukę – każdy odpowiada za swoje życie sam i to od niego zależy, jaki kształt nada własnej opowieści, komu ją opowie i kogo zdoła zachęcić do jej wysłuchania. Wydźwięk powieści jest więc mocno indywidualistyczny. Choć mamy do czynienia ze wspólnotą opowiadaczy, to hakawati – mistrz, jest tylko jeden.
„Na początku najlepszych historii zawsze pojawia się kobieta” (s. 521) – tak brzmi zdanie otwierające jeden z rozdziałów. Mimo że w rolę hakawatiego wcielają się mężczyźni, to kobiety zwykle ich inspirują i to ich historie niosą w sobie siłę, którą zawodowi opowiadacze chcą przekazywać dalej. Warto zwrócić uwagę, iż mamy tu w kilku miejscach dość znaczące odwrócenie ról. Chodzi mi przede wszystkim o baśniową postać Fatimy – która jako niewolnica jest na tyle sprytna, by pomóc swojej pani w sytuacji pozornie bez wyjścia; na tyle inteligentna, by dwudziestu mężczyzn pokonać ich własną bronią; na tyle odważna, by stanąć oko w oko z demonem i swoim urokiem uwieść go tak skutecznie, by zapewnił jej wieczną ochronę przed niebezpieczeństwem. Intrygują też dwaj towarzysze Fatimy, pojawiający się w początkowych partiach książki – chłopiec, obiekt pożądania, i mężczyzna, który by zostać kochankiem tego młodszego, musi uwieść go najpierw słowem, a ma na to siedem dni.
Historie baśniowe, czerpiące obficie z tradycji i historii, mieszają się ze współczesnością. Często są jej uzupełnieniem, obrazowym i metaforycznym dopowiedzeniem. W konsekwencji tak poprowadzonej fabuły mamy do czynienia z rozbudowaną przypowieścią o obowiązkach synowsko-ojcowskich, o prawie do własnych marzeń, o niechęci między dziećmi podsycanej przez dorosłych, o rywalizacji i o tym, że zdarzają się takie chwile, w których samotność jest wręcz namacalna, a konieczność przeciwstawienia się wszystkiemu i wszystkim niemal fizycznie boli. Celebrowanie sztuki opowiadania zamienia się więc także w oswajanie grozy – to, co złe i niepojęte, jest zaklinane słowem. Talent publicznego odtwarzania historii sprawia, że na hakawatim spoczywa ogromna odpowiedzialność – to dzięki niemu słuchający mają możliwość intuicyjnego pojęcia, czym jest czas, i jaka jest jego rola w ich życiu. A dzieje się to wszystko w zwolnionym tempie, jakby w zawieszeniu, w nieco sennej atmosferze. Proces zrozumienia czasu wymaga właśnie… czasu – zdarza się, że hakawati opowiada jedną historię przez dwa tygodnie lub nawet dłużej. Świadkowie tego cichego, a jednocześnie spektakularnego za sprawą sugestywności spektaklu mogą więc nie tylko pojąć, jak ważne jest odpowiednie mówienie, ale i jak liczy się słuchanie.
Opowieść w książce Alameddinego nie tylko pomaga objaśniać świat oraz ilustruje to, co gnębi bohaterów, często zamienia się w morał trudny do przyjęcia, którego akceptacja przychodzi dopiero później i trzeba do niej dojrzeć. Nic więc dziwnego, że hakawati to także ten, który wie więcej, i który zostaje wybrany. Fascynującym opowiadaczem nikt nie staje się z na dzień, sztuki tej nie tylko trzeba się uczyć, ale też trzeba być do niej predestynowanym. Autor tak definiuje ów stan: „Pytasz, kim jest hakawati? Ach, posłuchaj. Hakawati to ten, który opowiada historie, mity i baśnie […]. Gawędziarz, artysta. Ktoś w rodzaju trubadura, człowiek, który zarabia na życie, mamiąc ludzi snuciem opowieści. Podobnie jak słowo hekyayeh (historia, baśń, wiadomość), hakawati pochodzi od libańskiego słowa haki oznaczającego „rozmowę” lub „konwersację”. Sugeruje to, że dla Libańczyków sam akt mówienia jest opowiadaniem historii” (s. 51-51). I faktycznie, swoje opowieści snuje tu prawie każdy. Dzięki historiom wymyślonym i prawdziwym dochodzi do uprawomocnienia istnienia. Opowieść zamienia się więc w deklarację tożsamościową. Nic więc dziwnego, że wyjeżdżający do Ameryki jeden z bohaterów musi na nowo zdefiniować swój język. Dzięki niemu może w ogóle BYĆ.
Alameddine unika moralizowania, choć historii puentowanych dobrą radą jest tutaj mnóstwo. Zarówno postaci współczesne, potencjalnie rzeczywiste, jak i te wymyślone niosą w sobie naukę – każdy odpowiada za swoje życie sam i to od niego zależy, jaki kształt nada własnej opowieści, komu ją opowie i kogo zdoła zachęcić do jej wysłuchania. Wydźwięk powieści jest więc mocno indywidualistyczny. Choć mamy do czynienia ze wspólnotą opowiadaczy, to hakawati – mistrz, jest tylko jeden.
Rabih Alameddine: „Hakawati. Mistrz opowieści”. Przeł. Anna Gralak, Maria Makuch, Mateusz Borowski. Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |