ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (152) / 2010

Maciej Melecki, Marcin Mońka,

WIĘCEJ NIŻ TRZY AKORDY

A A A
Maciejem Meleckim rozmawia Marcin Mońka
Marcin Mońka: Twoją najnowszą książkę – „Przester” od poprzedniego autonomicznego tomu wierszy, czyli „Bermudzkich historii” dzieli dystans czterech lat. Świadomie obrałeś taki czteroletni cykl „olimpijski”?

Maciej Melecki: „Przester” ukończyłem już w roku 2006. Tom więc nieco przeleżał, ma to jednak związek z procesami wydawniczymi panującymi w Polsce, które są mocno wydłużone, a samych wydawnictw publikujących książki poetyckie też nie ma za wiele. Na szczęście z pewnymi perturbacjami sobie poradziliśmy i książka ukazała się w serii „Biblioteki Poezji Współczesnej”, wydawanej przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. To wydawnictwo mocno rozpoznawalne, której redaktorem jest Mariusz Grzebalski. Ciekawostką jest, że każdy kolejny tom ma dwie okładki.

M. Mo.: Nie czujesz już potrzeby, aby wydawać jak najwięcej i jak najczęściej?

M. Me.: U niemal wszystkich autorów to sprawa indywidualna, związana z emocjami, wewnętrznymi potrzebami i indywidualnym rytmem. Gonitwa i pęd związane z wydawaniem książek są charakterystyczne dla wieku młodzieńczego, gdy człowiek pisze bardzo dużo. Z wiekiem to jednak się zmienia, autor nabiera pewności w odniesieniu do swoich utworów. Ja takiej potrzeby już nie mam.

M. Mo.: Wiersze pomieszczone w „Przesterze” powstawały w latach 2002-2006, wtedy też w Instytucie Mikołowskim rozpoczęliście wydawanie utworów Witolda Wirpszy, przypominając je polskiemu czytelnikowi. Motto z Wirpszy znalazło się również przy jednym z Twoich wierszy.

M. Me.: Rzeczywiście w czasie, gdy pisałem „Przester”, pomyśleliśmy o wydawaniu dzieł Wirpszy. I sadzę, że lektura jego tekstów w pewien sposób na mnie podziałała. A motto pojawia się w „Wykresie kresu”, długim i medytacyjnym utworze, który jest zarazem moim pierwszym poematem. To kolejne wyzwanie, gdyż poemat jest niezwykle trudną formą, wymagającą samodyscypliny i rygorystycznego podejścia, a zarazem poetyckiego zaabsorbowania wielu zjawisk. Poemat jest czymś z natury dygresyjnym, przynajmniej takim go uczynili romantycy, a że jesteśmy mocno zanurzeni w tej tradycji, każdego korci, by z ową dygresyjnością się zmierzyć. Zauważam, że im dłużej piszę, tym jestem bardziej zachłanny i nienasycony. Od dłuższego czasu nie wystarcza mi napisanie krótszego wiersza, muszę wciąż mierzyć się z rozbudowanymi formami.

M. Mo.: To głód języka?

M. Me.: Języka, ale i treści zarazem. To pewna potrzeba przestrajania wypowiedzi. Od pewnego czasu nie interesuje mnie wypowiedź poetycka oparta na module monotematycznym, gdyż żyjemy w totalnej polifonii, w każdej chwili życia słyszymy zewsząd rozmaite odgłosy i szumy. Tkwimy w tym po uszy, a wiersz jest fantastyczną matrycą, która to wszystko może pomieścić i ukazać ustawiczne napięcie wynikające z niezaplanowanych relacji tematycznych. I takie pisanie jest odwzorowywaniem tego, kim człowiek jest współcześnie.

M. Mo.: Reagujesz na szmery i szumy, dajesz im odpór, i choć z jednej strony Twoje wiersze stają się medytacyjne, to jednak wciąż tętni w nich pewna punkowa energia.

M. Me.: Wiersz jest dowodem na to, że więcej w nas klęsk i porażek niż zwycięstw. A jednak ustawicznie próbujemy pokazywać sprzeciw wobec najrozmaitszych wymiarów życia i świata. I za pomocą języka nieustannie kontruję zjawiska, z którymi się nie zgadzam. Wiersz to w dużej mierze indywidualny gest wymierzony przeciwko czemuś lub wobec czegoś. Tę punkową energię poddaję jednak różnym zabiegom. I dzięki temu jest w niej zdecydowanie więcej niż jedynie trzy akordy.

M. Mo.: Twoją książkę wydaną w Poznaniu oznaczyło m.in. logo Poznania jako Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku. Starania o taki status rozpoczęły również Katowice. Spotkałeś się już z książką wydaną w regionie, która miałaby taką sygnaturę?

M. Me.: Na Śląsku takiej książki nie udało mi się znaleźć, ponieważ takie logo jeszcze nie powstało. W Poznaniu, mieście które wystartowało w rywalizacji o miano Europejskiej Stolicy Kultury, rzeczy elementarne już dawno zostały wyłonione i przekładają się na rozmaite przestrzenie życia, w tym m.in. na wydawanie książek. Tomy poetyckie są już od dawna opatrywane specjalnymi sygnaturami. Podobne zjawisko z powodzeniem funkcjonuje we Wrocławiu, który też ma już swoje logo. To dowodzi pewnego uporządkowania elementarnych kwestii w miastach walczących o status ESK a zarazem unaocznia, jak bardzo poważnie traktują one literaturę i tamtejsze wydawnictwa i środowiska literackie. Tego niestety nie mogę powiedzieć o Katowicach. Wręcz odnoszę wrażenie, że książki są traktowane bardzo po macoszemu, literaturę niespecjalnie uwzględnia się w staraniach o ESK. Wszystkich piszących martwi to niepomiernie. Zwłaszcza, że Poznań czy Wrocław włączyły już literaturę w krwioobieg promujący ich wydarzenia, i z tego co wiem, z dużym powodzeniem.

M. Mo.: Dziękuję za rozmowę

luty, 2010