
PRZESMYK
A
A
A
Nowy tom Macieja Meleckiego, „Przester”, wydany przez Wielkopolską Bibliotekę Poezji w Poznaniu, wskazuje nam nowe nieco ścieżki w poetyce autora tomu „Bermudzkie historie”, ale zarazem kontynuuje do znudzenia pewne znane nam jego liryczne tricki. Jeśli ktoś nie jest stałym czytelnikiem tego rodzaju poezji i nie ma odpowiednich czytelniczych kwalifikacji, odpadnie po pierwszych kilku stronach, bowiem potoczne sensy zdają się być radykalnie zanegowane, a sensy, jakich się spodziewamy po użytych tropach, bywają wykatapultowane daleko poza znak. M. K. E. Baczewski wskazywał nieco prześmiewczo na moduł melliczności i retoryki w poezji mikołowianina w recenzji tomu „Zawsze wszędzie indziej”, z czym trudno się nie zgodzić. Można tu zatem mówić o retoryce wybitych desygnatów. Tylko czy to pojęcie ma sens?
„Wyszarpywane struny z gardła,/Jakaś mnemotechnika w codziennym kursie/Stawiania tez, szum płaskiego dna i radość walki/Z depresyjnym klimatem – z takim ładunkiem płynie/Kra uwolniona jak ogniwo powietrznego łańcuszka,/Który każdy włożyłby na szyję, żeby tylko raz/wypuścić latawiec jak dziecko” („Światło wody”). Tego typu kontaminacje obrazów, sensów, zderzają się ze sobą i w sobie w apriorycznym i aporycznym porządku (czy porządek może być aporyczny, posłuszny aporii?); paradoksy wewnątrz konstrukcji metafor i w ciągach składniowych przeglądają się w sobie jak w krzywych zwierciadłach sensów. Czy można powiedzieć, że poezja Meleckiego jest aposterioryczna w sensie doświadczenia egzystencjalnego i aprioryczna w sensie konstrukcji języka (czy to demiurgizm lokalny?). Tu, jeśli się mówi o nieokreśloności świata, niemożliwości stuprocentowego percypowania świata, czy aktywnym udziale w świecie (bo jak można uczestniczyć w świecie, skoro nie da się go do końca określić?), na ile może pomóc nam, czytelnikom, wybicie ze struktury związku frazeologicznego? Jaka ontologia, taki język? Właśnie: język Meleckiego ma swoją autonomiczną, autoteliczną ontologię (na ile ontologia może być autoteliczna?), może bardziej swobodną ontologię. Epistemologia? Czasami… jeśli wyszarpywane struny z gardła zrozumiemy metaforycznie, jako przejaw radykalizacji głosu, niewysłuchanego ryku kogoś, kto próbuje przemówić, a nie daje mu się pojemnego systemu znaków. Bo gdybyśmy mówili o ironii jako tropie, który, przedstawiając przeczy przedstawianemu, skończylibyśmy na murze niekomunikatywności. Jak zatem czytać „Przester”?
„Przester”, jak część poprzedzających go książek, wabi dynamiką obrazu, rozmigotanym słownictwem, zderzeniem nieraz przeczących sobie sensów, syntaktyką na pograniczu aporii (albo przekraczającą ją dalece), rozwachlowanymi przerzutniami, karkołomnymi metaforami i porównaniami. Język, który grubo odchyla się od normy poezjowania, który wskazuje nam tradycja, osadza się na żywiole anegdoty, która w poszczególnych segmentach wiersza urywa się, by powrócić w najmniej spodziewanym momencie. Często wiersze zamykane są puentami o charakterze sentencji, które mają najróżniejsze funkcje: „Podmienię plan i kadr będzie pusty” („Zawsze wszędzie indziej”), „Nikli” („Strefy”), „Będę schodził taką stroną, po której nigdy nie wzejdę” („Mat i błysk”), „Łopian przesłonił pole” („Rotacje”), „Kontemplacje przygód mroku” („Przester”), „Nie jesteś dla nich niezbędny” („Położone, zaszłe i niezbędne”), „W twoim węźle jest wykop” („Mikrotony”), „Zestalona płynność” („Naród wspomnień”), sprasowywane są w równoważniki zdań, zdania proste, które można czytać zarówno z, jak i bez kontekstu pozostałego wiersza. Sama syntaktyka przechodzi ewolucję, w stronę zaprzeczania sensowi poszczególnego okresu, prowadząc do absurdu: „Zupełne zatonięcie, zanurzenie płytkie” („Nic dalej”). Przede wszystkim jednak rządzi tu leksyka rozpadu, niewidzialność, zaniku, co jednak nie prowokuje do rozważań eschatologicznych: nasze nieistnienie wśród usilnych prób zaistnienia wydaje się być żałośnie komiczne, jak wydaje się sugerować autor. „Przechodzi w inną postać” („Nic dalej”), „zwija się worek po cemencie” („Nic dalej”), „owa wszechmogąca krótkość” („Całość i skończoność”),” nasiąknięci głosami prośby o krztynę nadziei na mniejszy pomór światła w źrenicach i żołądku” („Dysocjacje”), „tymczasem kurczysz mi się świecie” („Dysocjacje”), więc widzimy, że leksyka nie jest wesołą perspektywą dla czytelnika, który oczekuje od poezji pocieszenia. Podmiot, który wyznaje takie widzenie świata, zostaje wyposażony w głęboką świadomość skończoności nie tyle świata, ile wszystkiego, całości modelu kulturowego. Chociaż fraza „Wyjrzyj poza swój kres” z wiersza „W kanale zamierającego śmiechu” może nas wepchnąć w eschatologię. Z drugiej strony mamy pełno patafizycznego humoru w tych wierszach, który kontruje to widzenie świata, co widać na tym przykładzie: „Lato pruje się nieregularnie. Jego oczka pływają w miskach” („Bezdnie”).
Oczywiście, że mamy do czynienia ze starymi, znanymi już tropami. Opozycja wietrzność-wieczność funkcjonuje w tej twórczości już od początku niemal. „Odsłaniając wietrzny powiat, wieczne miejsce wtarte w każdą myśl” („Całość i skończoność”), „znaleźć się naprzeciw wietrznej twarzy” („Nikłe dawki”). Znane z poprzednich tomów zjawiska atmosferyczne odgrywają swoją rolę w sensie przemian, dodatkowo wzmacniając aspekt nieskończoności ich (co dodaje kontrującej mocy znikomości ludzkiego bytu): „na barykadzie niejednej burzy” („Dysocjacje”), „parawany chmur” („Całość i skończoność”), „wnękę chroniącą przed zwaleniem zgruzowanego nieba” („Odblask”); większość ma charakter opadów, nieprzyjaznej z reguły aury. Sprawia to wrażenie takie, że podmiot otoczony jest przez niesprzyjające warunki, ma wrażenie rozpadu wszystkiego, całego istnienia, a przed wszędobylstwem lęku ratuje się humorem, językiem humoru. Pojawia się też wiele nie do końca sympatycznych aluzji do kobiet, gdyż wiele relacji międzyludzkich w ogóle pojawia się w tym tomie na poziomie biologicznym, gdzie, wedle fraz, człowiek dąży jedynie do założenia stada, kopulacji i wytrącenia jonu kolejnego bytu, mającego za zadanie rozszerzać teren ekspansji. Wietrzność, ulotność wieczności, pogoda miażdżąca wyobrażenia o słonecznym blasku, ciemna tonacja, burze i do tego rozważania o losie ludzkim jako zwierzaka wśród budowli, przepychanego z jednego zdarzenia w drugie, a wszystko w powłoce z absurdu, wybite z logiki, popychają nas ku protetyce związanej z zapowiedzią potopu, jakiejś ostatecznej klęski, choćby miałaby być to prywatna matnia podmiotu. Świat przedstawiony bez wyjścia? Życie jako pułapka? No cóż, natrafiamy na takie punkty w tej siatce współrzędnych znaczeń, jakie nam oferuje autor
„Przester” zatem nie jest do czytania z dwóch powodów: z powodu systemu językowego, który jest tu nadszarpnięty, a zarazem bogaty, i z powodu tak zwanego dołującego klimatu. Jeśli ktoś się zgadza ze światem, z tym, co nam oferuje to, co jest dookoła, nie będzie miał lekko podczas lektury autora „Niebezpiecznie blisko”. Jak powiada Krzysztof Siwczyk, autor blurba na wewnętrznej stronie okładki, „to groźna podróż dla niewielu”.
„Wyszarpywane struny z gardła,/Jakaś mnemotechnika w codziennym kursie/Stawiania tez, szum płaskiego dna i radość walki/Z depresyjnym klimatem – z takim ładunkiem płynie/Kra uwolniona jak ogniwo powietrznego łańcuszka,/Który każdy włożyłby na szyję, żeby tylko raz/wypuścić latawiec jak dziecko” („Światło wody”). Tego typu kontaminacje obrazów, sensów, zderzają się ze sobą i w sobie w apriorycznym i aporycznym porządku (czy porządek może być aporyczny, posłuszny aporii?); paradoksy wewnątrz konstrukcji metafor i w ciągach składniowych przeglądają się w sobie jak w krzywych zwierciadłach sensów. Czy można powiedzieć, że poezja Meleckiego jest aposterioryczna w sensie doświadczenia egzystencjalnego i aprioryczna w sensie konstrukcji języka (czy to demiurgizm lokalny?). Tu, jeśli się mówi o nieokreśloności świata, niemożliwości stuprocentowego percypowania świata, czy aktywnym udziale w świecie (bo jak można uczestniczyć w świecie, skoro nie da się go do końca określić?), na ile może pomóc nam, czytelnikom, wybicie ze struktury związku frazeologicznego? Jaka ontologia, taki język? Właśnie: język Meleckiego ma swoją autonomiczną, autoteliczną ontologię (na ile ontologia może być autoteliczna?), może bardziej swobodną ontologię. Epistemologia? Czasami… jeśli wyszarpywane struny z gardła zrozumiemy metaforycznie, jako przejaw radykalizacji głosu, niewysłuchanego ryku kogoś, kto próbuje przemówić, a nie daje mu się pojemnego systemu znaków. Bo gdybyśmy mówili o ironii jako tropie, który, przedstawiając przeczy przedstawianemu, skończylibyśmy na murze niekomunikatywności. Jak zatem czytać „Przester”?
„Przester”, jak część poprzedzających go książek, wabi dynamiką obrazu, rozmigotanym słownictwem, zderzeniem nieraz przeczących sobie sensów, syntaktyką na pograniczu aporii (albo przekraczającą ją dalece), rozwachlowanymi przerzutniami, karkołomnymi metaforami i porównaniami. Język, który grubo odchyla się od normy poezjowania, który wskazuje nam tradycja, osadza się na żywiole anegdoty, która w poszczególnych segmentach wiersza urywa się, by powrócić w najmniej spodziewanym momencie. Często wiersze zamykane są puentami o charakterze sentencji, które mają najróżniejsze funkcje: „Podmienię plan i kadr będzie pusty” („Zawsze wszędzie indziej”), „Nikli” („Strefy”), „Będę schodził taką stroną, po której nigdy nie wzejdę” („Mat i błysk”), „Łopian przesłonił pole” („Rotacje”), „Kontemplacje przygód mroku” („Przester”), „Nie jesteś dla nich niezbędny” („Położone, zaszłe i niezbędne”), „W twoim węźle jest wykop” („Mikrotony”), „Zestalona płynność” („Naród wspomnień”), sprasowywane są w równoważniki zdań, zdania proste, które można czytać zarówno z, jak i bez kontekstu pozostałego wiersza. Sama syntaktyka przechodzi ewolucję, w stronę zaprzeczania sensowi poszczególnego okresu, prowadząc do absurdu: „Zupełne zatonięcie, zanurzenie płytkie” („Nic dalej”). Przede wszystkim jednak rządzi tu leksyka rozpadu, niewidzialność, zaniku, co jednak nie prowokuje do rozważań eschatologicznych: nasze nieistnienie wśród usilnych prób zaistnienia wydaje się być żałośnie komiczne, jak wydaje się sugerować autor. „Przechodzi w inną postać” („Nic dalej”), „zwija się worek po cemencie” („Nic dalej”), „owa wszechmogąca krótkość” („Całość i skończoność”),” nasiąknięci głosami prośby o krztynę nadziei na mniejszy pomór światła w źrenicach i żołądku” („Dysocjacje”), „tymczasem kurczysz mi się świecie” („Dysocjacje”), więc widzimy, że leksyka nie jest wesołą perspektywą dla czytelnika, który oczekuje od poezji pocieszenia. Podmiot, który wyznaje takie widzenie świata, zostaje wyposażony w głęboką świadomość skończoności nie tyle świata, ile wszystkiego, całości modelu kulturowego. Chociaż fraza „Wyjrzyj poza swój kres” z wiersza „W kanale zamierającego śmiechu” może nas wepchnąć w eschatologię. Z drugiej strony mamy pełno patafizycznego humoru w tych wierszach, który kontruje to widzenie świata, co widać na tym przykładzie: „Lato pruje się nieregularnie. Jego oczka pływają w miskach” („Bezdnie”).
Oczywiście, że mamy do czynienia ze starymi, znanymi już tropami. Opozycja wietrzność-wieczność funkcjonuje w tej twórczości już od początku niemal. „Odsłaniając wietrzny powiat, wieczne miejsce wtarte w każdą myśl” („Całość i skończoność”), „znaleźć się naprzeciw wietrznej twarzy” („Nikłe dawki”). Znane z poprzednich tomów zjawiska atmosferyczne odgrywają swoją rolę w sensie przemian, dodatkowo wzmacniając aspekt nieskończoności ich (co dodaje kontrującej mocy znikomości ludzkiego bytu): „na barykadzie niejednej burzy” („Dysocjacje”), „parawany chmur” („Całość i skończoność”), „wnękę chroniącą przed zwaleniem zgruzowanego nieba” („Odblask”); większość ma charakter opadów, nieprzyjaznej z reguły aury. Sprawia to wrażenie takie, że podmiot otoczony jest przez niesprzyjające warunki, ma wrażenie rozpadu wszystkiego, całego istnienia, a przed wszędobylstwem lęku ratuje się humorem, językiem humoru. Pojawia się też wiele nie do końca sympatycznych aluzji do kobiet, gdyż wiele relacji międzyludzkich w ogóle pojawia się w tym tomie na poziomie biologicznym, gdzie, wedle fraz, człowiek dąży jedynie do założenia stada, kopulacji i wytrącenia jonu kolejnego bytu, mającego za zadanie rozszerzać teren ekspansji. Wietrzność, ulotność wieczności, pogoda miażdżąca wyobrażenia o słonecznym blasku, ciemna tonacja, burze i do tego rozważania o losie ludzkim jako zwierzaka wśród budowli, przepychanego z jednego zdarzenia w drugie, a wszystko w powłoce z absurdu, wybite z logiki, popychają nas ku protetyce związanej z zapowiedzią potopu, jakiejś ostatecznej klęski, choćby miałaby być to prywatna matnia podmiotu. Świat przedstawiony bez wyjścia? Życie jako pułapka? No cóż, natrafiamy na takie punkty w tej siatce współrzędnych znaczeń, jakie nam oferuje autor
„Przester” zatem nie jest do czytania z dwóch powodów: z powodu systemu językowego, który jest tu nadszarpnięty, a zarazem bogaty, i z powodu tak zwanego dołującego klimatu. Jeśli ktoś się zgadza ze światem, z tym, co nam oferuje to, co jest dookoła, nie będzie miał lekko podczas lektury autora „Niebezpiecznie blisko”. Jak powiada Krzysztof Siwczyk, autor blurba na wewnętrznej stronie okładki, „to groźna podróż dla niewielu”.
Maciej Melecki: „Przester”, WBPiCAK, Poznań 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |